[ Pobierz całość w formacie PDF ]
osiedlenia się w okolicach Eton lub Windsoru. I właśnie tam
prysły ich marzenia; na cichych błoniach Eton.
Odsunął się od okna i zapalił kolejnego papierosa. Myśli
szalały mu po głowie. Czy dlatego, że rozmyślali o zamieszkaniu
w tamtej okolicy, odczuwał teraz potrzebę powrotu do Eton?
Eton! Może próbował odzyskać coś z przeszłości, wspomnienia
0 - Ocalony 33
wspólnych wizyt w miasteczku? A może czuł, że tam właśnie
czeka na niego odpowiedz?
Pragnienie powrotu na miejsce wypadku było przejmujące.
Walczył z nim, nie chcąc otwierać świeżych ran, związanych
z katastrofą, ale to miejsce przyciągało go nawet wbrew jego
woli i rozsądkowi. Starał się trzymać z dala, lecz jakiś instynkt,
nagabujący głos gdzieś w głębi jego umysłu podpowiadały mu,
że nie zazna spokoju, póki tam nie wróci. Nie mógł tego
wyjaśnić, ale też nie był w stanie się oprzeć.
Może powrót poruszy jakąś strunę mózgu i zdoła przypo-
mnieć sobie wypadek, to, jak do niego doszło? A także jak mu się
udało wyjść z niego bez najmniejszego zadrapania, podczas gdy
wszyscy inni spłonęli lub zostali rozszarpani na kawałki?
Zwiadkowie twierdzili, że wyłonił się ze strzaskanego kadłuba,
ale ich zeznania były chaotyczne, prawie histeryczne w obliczu
ogromu zagłady. Bardziej prawdopodobne jest, że został wyrzu-
cony na miękką ziemię, przeleżał nieprzytomny kilka minut, po
czym wstał i odszedł od płonącego wraku. Wiedział, że wtedy nie
czuł nic, przyjął do wiadomości, że wszyscy, nawet Cathy, nie
żyją, zatem nie ma powodu wracać w płomienie. Nie, łzy
i wyrzuty sumienia przyszły pózniej, kiedy ustąpił szok.
Dokładnie pamiętał staruszka, którego znalazł leżącego
w błocie - może on będzie w stanie powiedzieć coś więcej. Drżał
ze strachu, rozciągnięty na pokrytej popiołem ziemi, spogląda-
jąc na niego przerażonymi oczami. Gdyby go znalezć, mógłby
powiedzieć, co widział. Bóg jeden wie, czy zdałoby się to na coś,
ale niewiele więcej można było zdziałać.
W tym momencie usłyszał delikatne stukanie do drzwi.
Z początku nie był pewien, zbyt zaabsorbowany swymi myśla-
mi, ale odgłos powtórzył się. Lekkie pukanie, jakby ktoś używał
do tego samych paznokci. Zerknął na zegarek: tuż po dziesiątej.
Kto, u diabła, przychodzi tak pózno? Przeciął pokój, nagle zda-
jąc sobie sprawę z tego, że wszystkie światła w mieszkaniu są
wciąż jeszcze nie zapalone. Zawahał się, nim przekręcił klucz,
nie wiedział czemu, ale czuł do tego dziwną niechęć. Znów puka-
nie, które wywoływało nagły wybuch aktywności. Otworzył sze-
roko drzwi. W słabo oświetlonym korytarzu stała ludzka postać,
o rysach ledwie widocznych w kiepskim świetle. Nie padło żadne
słowo, Keller czuł tylko, jak wwierca się w niego spojrzenie
mężczyzny. Szybko pstryknął wyłącznikiem i przedsionek zala-
ło światło.
Mężczyzna był niewysoki i nieco pulchny. Miał okrągłą twarz
i zaczątki łysiny. Ręce wcisnął głęboko w kieszenie znoszonego,
jasno brązowego prochowca, wystający kołnierzyk koszuli był
lekko wymięty. Mógłby poruszać się wśród tłumu niezauważo-
ny, gdyby nie jeden niepokojący szczegół - jego oczy. W ich
spojrzeniu była siła. przenikało ono do głębi. W jakiś sposób nie
pasowały do drobnego ciała właściciela. Blado szare, lodowate
dzięki intensywności spojrzenia, a jednak współczujące. Keller
zauważył to w przeciągu pierwszych kilku sekund milczenia.
Nagle dostrzegł zaskoczenie, pojawiające się w owym dziwnym
wzroku. Twarz mężczyzny wyrażała całkowity spokój, jedynie
jego oczy ukazywały zaskoczenie i ciekawość.
Keller zmuszony był przemówić pierwszy.
- Słucham? - to było jedyne, co zdołał powiedzieć. W ustach
czuł nagłą suchość. Zacisnął dłonie na krawędzi drzwi.
Mężczyzna milczał jeszcze przez chwilę, nie spuszczając
wzroku z twarzy Kellera. W pewnej chwili mrugnął i ta drobna
czynność zdała się pobudzić resztę jego ciała do życia. Przesunął
się o parę centymetrów i powiedział:
- Pan Keller, prawda? Pan David Keller?
Pilot przytaknął.
- Tak, poznaję pana z fotografii w gazetach - dodał tamten,
jakby potwierdzenie Kellera nic nie znaczyło. Umilkł znowu,
mierząc wzrokiem całą postać pilota od stóp do głów. W mo-
mencie jednak, gdy Keller poczuł niecierpliwość wznoszącą się
w jego wnętrzu niczym bąbel powietrza szukający ujścia,
mężczyzna jakby się przebudził.
- Przepraszam. Nazywam się Hobbs. Jestem spirytystą.
Rozdział 4
Ach, oto najlepsza część dnia - pomyślał George
Bundsen, z twarzą rozciągniętą uśmiechem zadowolenia . Wo-
da opływała jego małą łódkę, kołysząc ją lekko, odprężające.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]