[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- A komu innemu zaufałbyś, że zrzuci cię z dwustu
metrów?
Billy uśmiechnął się.
- Cholerna racja. Zeszłym razem dostali po Lotniczym
Krzyżu Zasługi, prawda?
- Zgadza się.
- Jest nadzieja, że ja też dostanę?
- Może za milion lat, Billy.
- Tobie też nie dadzą?
- Gdyby mogli, daliby mi dwadzieścia lat odsiadki.
Harry Salter wstał.
- No dobra, lepiej chodzmy się spakować.
- My? - zdziwił się Ferguson.
- Do diabła, nie umiem nurkować, ale mogę trzymać
spluwę i siedzieć w łodzi - odparł Salter. - Czego się nie robi
dla rodziny.
106
W domu w Mayfair Paul wydawał Kate ostatnie
polecenia.
- Wez George a. Może być łącznikiem między tobą i
plemionami. Zna dialekt, a oni szanują go, ponieważ jest moim
bratem. Ciebie również szanują, gdyż jesteś moją siostrą, ale to
Arabowie. Nadal czują się nieswojo w obecności silnych
kobiet.
- To niech się przyzwyczają.
Uścisnął ją.
- Najważniejszy jest Bell. Jest dobry, ale musi cię
słuchać. Jeśli będzie sprawiał jakieś kłopoty, zetrę z po
wierzchni ziemi jego i trzech jego kumpli. To mój kraj.
- Wiem, bracie, wiem. Nie zawiodę cię. Przekonasz się,
że cię zadziwię.
Dillon znów odwiedził Hannah Bernstein. Była nieco
przytomniejsza i próbowała mówić.
- Co chcesz zrobić, Sean? - wymamrotała.
- Raczej chodzi o to, co chce zrobić Raszid. Zwerbował
Bella z pomocnikami i wysyła ich do Hazaru.
Jeszcze nie wiemy po co.
- Ty też tam jedziesz?
- Tak.
- Opowiedz mi o tym.
Po wysłuchaniu Dillona Hannah powiedziała:
- A więc ty, Billy i dobry stary Harry znowu wyrusza cie
na wojenkę?
- Na to wygląda.
- Nigdy się nie zmienisz, co, Sean?
- Taki już jestem, Hannah. Brak mi porządnej kobiety, to
mój problem.
- Och, zrób to i nie szukaj wymówek.
- Ja też cię kocham. - Pocałował ją w czoło. - Niech cię
Bóg błogosławi, Hannah.
107
Dopiero wtedy obdarzyła go szerokim uśmiechem.
- I ciebie, Sean.
Dziwne, ale tak było: Sean Dillon, zaprawiony w bojach
cynik, miał łzy w oczach, wychodząc ze szpitalnego pokoju.
Kiedy wrócił do domu, zadzwonił do Blake a Johnsona
pokrótce przedstawił mu, co się ostatnio wydarzyło.
- Jezu, Sean! - powiedział Blake. - Hazar to terytorium
Raszida, a ty z Billym i Harrym zamierzacie bawić się w
płetwonurków pomagających kuzynowi Fergusona?
Daj spokój, wystarczy, że wejdziesz do pierwszego
lepszego portowego baru, a ktoś spróbuje pchnąć cię nożem.
- Racja. To dopiero będzie życie, Blake. Powinieneś tam
przylecieć i przyłączyć się do nas.
- Szczerze mówiąc, mój dobry irlandzki przyjacielu,
mam na to wielką ochotę. Co szykują Raszidowie, Sean?
Po co ściągnęli do Hazaru oddział zabójców IRA?
- Cóż, tego właśnie zamierzam się dowiedzieć.
- A więc uważaj na siebie.
Dillon roześmiał się.
- Możesz na to liczyć, Blake. Kto by pomyślał - zabójca
z IRA i dwóch największych londyńskich gang sterów na
środku pustyni. Dlaczego zawsze wypada na nas?
- Sean, nie mam zamiaru prawić ci kazań, ale zaczynam
podejrzewać, że ty i Billy będziecie się tam bawić trochę za
dobrze... Wiesz, że ja też nurkuję. Naprawdę myślisz, że
prezydent...?
- Jest tylko jeden sposób, żeby się dowiedzieć.
Następnego ranka na lotnisku Northolt zastali Laceya i
Parry ego, czekających - co za niespodzianka - razem z
Fergusonem.
- Pomyślałem, że przyjdę was pożegnać. Lacey kazał
usunąć oznakowanie, ponieważ nie chcemy reklamować RAF-
u. Jak się nazywamy, Lacey?
108
- Czarter ONZ, generale.
- No tak, tego nikt nie zakwestionuje.
Pojawił się kwatermistrz, wysoki i groznie wyglądający,
emerytowany starszy sierżant gwardii.
- Jest jeszcze kwestia broni, panie Dillon. Możemy
porozmawiać?
- Oczywiście.
Kwatermistrz zaprowadził go do zbrojowni. Na szerokim
stole leżały karabinki AK-47, browningi, tłumiki Carswella
oraz trzy małe automatyczne pistolety.
- Model Parker-Hale, panie Dillon.
- Doskonale, sierżancie.
- Sprzęt do nurkowania już kazałem załadować na
pokład. Będziecie potrzebowali butli ze sprężonym powietrzem.
Na waszym miejscu bardzo bym na nie uważał.
Nigdy nie wiadomo, co te cholerne Araby mogą
spróbować do nich napuścić.
- Będę o tym pamiętał - obiecał Dillon.
- To dobrze, bo chciałbym jeszcze pana zobaczyć, panie
Dillon.
- Postaram się nie zawieść pańskich oczekiwań.
- Dopilnuję załadunku.
Kiedy ładowano sprzęt, przeszli do mesy na herbatę.
Ferguson powiedział:
- Nasze wpływy w Hazarze są obecnie niewielkie.
Teraz wszystkie te małe kraje cenią sobie niezależność.
Nie mają regularnej armii, tylko Hazarskich
Zwiadowców - mały regiment złożony z Beduinów i
tradycyjnie dowodzony przez brytyjskich oficerów. Obecnie
dowódcą jest Villiers. Zna go pan.
- Mam z nim nawiązać kontakt? - spytał Dillon.
- Może się przydać. Umie słuchać i wie, co w trawie
piszczy. O ile mi wiadomo, jego Zwiadowcy patrolują pustynię.
109
Mają tam kłopoty z bandami Adoo, nadciągającymi z Jemenu.
Zabawa w stylu Lawrence a z Arabii. Jak za dawnych czasów -
ten ma rację, kto strzeli pierwszy.
Tak jak w Irlandii Północnej.
- Ten stary drań ci dogryza, Dillon - powiedział Billy.
- Tak, wiem o tym, Billy, ale nic nie szkodzi. - Dillon
uśmiechnął się przyjaznie. - Co mam zrobić, powiedzieć mu,
żeby się wypchał?
- Och, w ten czy w inny sposób mówisz mi to od lat,
Dillon. - Ferguson wstał. - Nie mam pojęcia, co się tam dzieje,
ale na pewno nic dobrego. Uważaj.
- Zawsze uważam. - Dillon uścisnął mu dłoń. - Nie
martw się, Charles, jest nas trzech. Ja, Billy i Harry to
niepokonany zespół.
Kilka minut pózniej gulfstream z rykiem pomknął po
pasie startowym Northolt. Ferguson odprowadził go wzrokiem,
a potem odwrócił się, wsiadł do daimlera i odjechał. Teraz
wszystko zależało od Dillona - ale przecież nie po raz pierwszy.
HAZAR Lotnisko w Hazarze znajdowało się dziewięć
kilometrów za miastem. Był to pojedynczy pas startowy,
niegdyś pełniący rolę bazy lotniczej RAF-u, tak więc nadawał
się dla wszelkiego typu samolotów, nawet herculesów. Kiedy
gulfstream wylądował i pasażerowie wysiedli, podjechały do
nich dwa land rovery. Z pierwszego wysiadł
[ Pobierz całość w formacie PDF ]