[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Pani Bester odwróciła się na pięcie i chciała schować w domu, ale Wade złapał ją
za rękę i pociągnął w stronę ognia.
- Tędy!
- Nie! - Wyrwała się i pobiegła do samochodu.
- Nie tędy! - ryknął za nią. - Musimy iść do ujścia wąwozu!
Z nadciągającej ściany ognia wydobył się przerazliwy syk. Pani Bester potknęła
się, a potem odwróciła. Oczy miała oszalałe z trwogi. Na widok sięgających nieba
płomieni wrzasnęła i znów rzuciła się przed siebie.
Wade dopadł ją i chwycił za rękę.
- Nie uciekniemy przed ogniem. Pożar posuwa się zbyt szybko. Musimy uciekać
pod prąd. I modlić się, by chłopcy idążyli wypalić ścieżkę ewakuacyjną. - Tędy!
- Nie! - Chciała go odepchnąć, przewróciła się, ale zaraz się poderwała i pobiegła
przed siebie.
Silny powiew wiatru przyniósł ze sobą snop iskier, od których zapaliły się suche
trawy. Wade rozejrzał się wokół i zaklął. Cholera! Jeżeli nie ruszą natychmiast, już po
nich.
Odwrócił się. Pani Bester leżała na ziemi. Co się dzieje? Atak serca? Ukląkł obok
niej i odłożył na bok worek z kotką. Chwycił za nadgarstek i wyczuł słaby puls.
Chyba zemdlała. Ale jakie to teraz znaczenie? Jeżeli jej natychmiast stąd nie
wyniesie, umrze tak czy inaczej.
Zdesperowany podciągnął ją do pozycji siedzącej, a potem przerzucił sobie przez
ramię. Wstał i zatoczył się pod ciężarem, próbując złapać równowagę. Babsko
ważyło więcej niż jego worek ze sprzętem strażackim. To zabójcze obciążenie dla
jego kolana.
Teraz liczyła się już każda sekunda. Chwycił poszwę z kotką, zarzucił ją na drugie
ramię i zaczął się wspinać po zboczu, ku ścieżce prowadzącej do ujścia wąwozu.
Nerwy miał napięte jak struny. %7łar wiał mu twarz, a zimny dreszcz przebiegał po
grzbiecie. Teraz całą nadzieję pokładał w chłopcach. Ufał, że zrobili co w ich mocy i
modlił się, by to wystarczyło.
Resztką sił przywołał obraz Erin - kobiety, której potrzebował i którą kochał.
Zrobi wszystko, by móc ją jeszcze zobaczyć. Przeżyje, bo wreszcie ma dla kogo
żyć.
Poprawił ciężar na ramieniu, ścisnął mocniej worek z kotem i dał nura w czarny,
skłębiony obłok
Erin, zdenerwowana w najwyższym stopniu, krążyła tam i z powrotem po
ścieżce, która ciągnęła się wzdłuż rzeki. Minęło wiele godzin odkąd Wade wyszedł z
chłopcami, ale żaden nie dał już pózniej znaku życia. Nie wiedziała jak im pomóc,
przygotowała więc kanapki i wzięła wodę do picia, ale godziny mijały, a ich wciąż
nie było.
Wychodząc, nie zdawała sobie sprawy z rozmiarów pożaru. Dopiero na miejscu
zobaczyła olbrzymie połacie wypalonej ziemi i czarne chmury dymu. Wciągnęła w
płuca zapach spalenizny i serce zamarło jej ze strachu.
Wokół kręciło się mnóstwo ludzi, ale nikt nie miał żadnych nowych wiadomości.
Jakiś fotograf robił zdjęcia z pożaru. Sanitariusze pogotowia rozmawiali, oparci o
ambulans.
Nagle pojawił się znajomy strażak. Podbiegła do niego i zapytała:
- Znalezliście ich wreszcie?
Mężczyzna przystanął i pokręcił ponuro głową.
- Butch spotkał ich niedaleko wejścia do wąwozu. Będzie tam teraz wracał, żeby
się rozejrzeć. - Rozłożył ręce. - Wiatr spycha ogień dokładnie w tamtym kierunku.
W oddali rozległ się potężny huk i chmury czarnego dymu przetoczyły się ponad
linią drzew.
- Niedobrze! - powiedział strażak. - Wąwóz się zapalił. Erin zdrętwiała z
przerażenia. Więc pożar już dotarł!
A jeżeli oni tam byli? Czy to w ogóle możliwe, by ktokolwiek przeżył?
Boże, Boże! Serce tłukło jej się w piersi; ogarnęły ją złe przeczucia. Musi odnalezć
Wade a, bo może potrzebuje pomocy. Może jest ranny?
W jednej chwili podjęła decyzję. Odwróciła się i pobiegła wzdłuż linii ognia.
- Proszę pani! - zaczął za nią krzyczeć strażak - Nie moje pani tam iść. To zbyt
niebezpieczne.
Udała, że go nie słyszy, i jeszcze szybciej pobiegła wzdłuż rowu, który wykopali
[ Pobierz całość w formacie PDF ]