[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- To żaden problem - w drzwiach stanęła Sydney - ja odwiozę
pana Casha.
109
ous
l
a
and
c
s
W białej bawełnianej bluzeczce i jasnej spódniczce w kwiaty
wyglądała ślicznie i promiennie. Nikt nie domyśliłby się, że nie spała
całą noc.
Cramer popatrzył pytająco najpierw na Collina, potem przeniósł
wzrok na Sydney.
- Porozmawiajcie państwo o tym sami - skierował się do wyjścia
- a ja tymczasem wypiszę niezbędne recepty. Będzie pan potrzebował
teraz zwiększonej dawki lekarstwa chroniącego przed odrzutem
przeszczepu - zwrócił się do Collina.
- Skieruję pana także do specjalisty, który ponownie dokładnie
obejrzy pańskie oczy. - Jeszcze raz zajrzał do karty i wyszedł,
zabierajÄ…c jÄ… ze sobÄ….
- Nie lubiÄ™ szpitali - mruknÄ…Å‚ Collin, odprowadzajÄ…c go
wzrokiem.
Nagle uświadomił sobie, że w czasie badania.Cramer zsunął z
niego prześcieradło i że leży w samych spodenkach. Zawstydzony,
posłał Sydney przepraszający uśmiech i szybko sięgnął po przykrycie.
- Wyglądasz dużo lepiej - odwzajemniła uśmiech. - Ale czy
jesteś pewien, że możesz już stąd wyjść.
- W stu procentach - mrugnął do niej i przysunął się bliżej. -
Zobacz, nie mam żadnych poważnych obrażeń. Skończyło się na paru
zadrapaniach.
Sydney zarumieniła się. Uległa jednak pokusie i spojrzała na
jego nagą pierś, pokrytą ciemnym, męskim zarostem. Skoro ją o to
110
ous
l
a
and
c
s
prosił... Zapanowała pełna napięcia cisza. Głośno przełknęła ślinę i
zmusiła się, żeby oderwać od niego wzrok.
- Niewiarygodne... to znaczy... - zdenerwowana zaczęła mówić
szybciej, w nadziei, że Collin nie zwróci uwagi na jej reakcję. - To
cud, że tak szybko wróciłeś do zdrowia. Kiedy zobaczyłam cię na
noszach, a wokół było tyle ludzi, strażaków, policji, samochodów i ten
szum płomieni... - urwała. Zdała sobie sprawę, że opowiada bzdury.
Na szczęście on inaczej zinterpretował jej zmieszanie.
- Uspokój się i nie myśl już o tym.Nic ci nie grozi.-Ujął jej
drobną dłoń. - Skończyło się i nikomu nic się nie stało. Tylko to się
liczy.
Jej wargi zadrżały.
- A co z twoim wzrokiem? - spytała.
- Wygląda na to, że miałem szczęście - uśmiechnął się, ujęty jej
troskliwością. - Jak na razie, wszystko w porządku, ale muszę jeszcze
pokazać się specjaliście. Zresztą, słyszałaś.
- Kończy ci się urlop - zmieniła temat. - Domyślam się, że
wkrótce wyjedziesz z Beaufort.
Zawahał się, czy powiedzieć jej prawdę. Siedziała przy nim, taka
bezbronna, zagubiona i tak niewiarygodnie pociągająca. Niemożliwe,
by była zdolna popełnić morderstwo.
- Jeszcze nie wiem, co zrobiÄ™ - uniknÄ…Å‚ konkretnej odpowiedzi.
- Ja również chciałbym poznać pańskie plany, panie Cash -
usłyszał nagle.
W drzwiach stał Raeburn.
111
ous
l
a
and
c
s
- Słyszałem, że lekarz wypuszcza pana ze szpitala? -ciągnął,
wchodząc do środka.
- Owszem - Collin skinął głową. - Kazał mi jednak dużo
odpoczywać. A czuję się świetnie, skoro już pan pyta - dorzucił
zjadliwie.
Raeburn przechylił głowę. Wodził spojrzeniem od niego do
Sydney.
- Taak,.. - powiedział wreszcie. - Chciałoby się rzec, że im
większa afera w Beaufort, tym bardziej się do siebie zbliżacie.
- Co pan przez to rozumie, sierżancie?
Koszula Raeburna opięła się na nim do granic wytrzymałości,
gdy w szerokim geście rozpostarł ramiona.
- %7łe daje mi to wiele do myślenia.
- To znaczy co? - Collin nie zamierzał pozwolić mu na
niedomówienia.
- No właśnie... - Raeburn udał, że nie usłyszał pytania.
- Co właściwie was łączy? Zbyt często się spotykacie, żeby mógł
to być przypadek.
- Co takiego?! - oburzyła się Sydney. - Do niczego między nami
nie doszło... - umilkła szybko, zdając sobie sprawę, że nie taki zarzut
jej postawił i nie takiej odpowiedzi, oczekiwał.
- Powiedziałem już panu - wtrącił spokojnie Collin - że po raz
pierwszy spotkałem panią Green w dniu wypadku, kiedy pomogłem
jej wydostać się z tonącego samochodu. Czy naprawdę uważa pan, że
zainscenizowalibyśmy to tylko po to, żeby miał pan jakieś zajęcie? A
112
ous
l
a
and
c
s
może sądzi pan, że to sama pani Green postanowiła wjechać do
oceanu, nie zapominając wcześniej przeciąć przewodów
hamulcowych, ot tak, dla pewności. Hotel natomiast podpaliłem ja, bo
lubię wyskakiwać przez okno. Panie Raeburn... - zawiesił głos i
popatrzył na niego z politowaniem.
W oczach Raeburna błysnęła wściekłość. Nie podniósł jednak
głosu.
- Jeśli chodzi o was, nie mam żadnej pewności - powiedział. -
Wiem tylko, że to miasto było kiedyś miłe i bezpieczne. Ale przestało
takie być w dniu, w którym zginął Doug Green. - Włożył do ust listek
gumy do żucia. - Nagle zaczęły mnożyć się wypadki, a wy macie w
tym swój udział. I to mi się bardzo nie podoba.
- No to niech pan się wezmie do roboty i rozwiąże wreszcie
wszystkie zagadki - Collin stracił cierpliwość. - A jeszcze lepiej niech
pan znajdzie kogoÅ›, kto naprawdÄ™ jest za nie odpowiedzialny -
warknął. Opanował się dopiero po chwili.
- Jak doszło do pożaru?
- Prawdę mówiąc, właśnie w tej sprawie tu przyszedłem.
- Raeburn popatrzył na Collina tak, jakby to on był wszystkiemu
winien.
Sydney zagryzła wargi. Przypomniała sobie telefon z
pogróżkami.
- To nie był wypadek, prawda? - spytała cicho.
- Zgadza się. - Raeburn niedbale oparł się o framugę drzwi. -
Ktoś podpalił hotel, a ściślej, jeden pokój.
113
ous
l
a
and
c
s
- Co? - krzyknęła Sydney. Pociemniało jej w oczach. Zachwiała
się. Wyciągnęła rękę, by znalezć jakieś oparcie. Collin próbował ją
podtrzymać, ale przeszkodziła mu kroplówka.
Tymczasem Raeburn ani drgnął. Nie spuszczał z nich
lodowatego spojrzenia.
- Podpalenie... - powtórzył. - Ktoś użył łatwopalnych środków
chemicznych, żeby rozniecić ogień - zawiesił na chwilę głos. -
Zrodków używanych w fotografii...
114
ous
l
a
and
c
s
ROZDZIAA ÓSMY
Sydney aż zadrżała z oburzenia. Doskonale rozumiała, do czego
zmierzał Raeburn.
- Skąd pan ma pewność, że użyto materiałów fotograficznych? -
zapytał Collin nieswoim głosem.
- Dowódca straży znalazł szmatę nasączoną acetonem i
zwęgloną puszkę po wywoływaczu - objaśnił go z wyższością
Raeburn. - Nasi rzeczoznawcy pracują już nad potwierdzeniem
wcześniejszych przypuszczeń. Taka jest procedura - dodał po chwili -
bo przecież i tak mamy dowody. Ale podobno badania ponad wszelką
wątpliwość określą pochodzenie tych rzeczy, a wtedy...
Sydney poczuła dławienie w gardle.
- Nie rozumiem, dlaczego ktoś chciałby spalić hotel
Davenportow? - powiedziała.
- Sam chciałbym to wiedzieć. - Raeburn wzruszył ramionami. -
Ciekawe jednak, że ogień podłożono właśnie w pańskim pokoju,
panie Cash. Czyżby już miał pan tu wrogów? - nie mógł podarować
sobie tej odrobiny złośliwości. - Potrafi pan mi to jakoś logicznie
wyjaśnić?
- Przecież to pan prowadzi dochodzenie. Raeburn uśmiechnął
siÄ™.
- Niech pan się zastanowi, Cash. Przyjechał pan tutaj na urlop.
Zaprzyjaznił się z panią Green, podejrzaną zresztą o zabójstwo, i zaraz
ktoś zasadził się na pańskie życie. Nie dziwi pana taki zbieg
115
ous
l
a
and
c
s
[ Pobierz całość w formacie PDF ]