[ Pobierz całość w formacie PDF ]
wyciągnął kopię teleksu. - Republika Ludowa Chin, która jak wiecie pozostawała przez cały
czas na uboczu, oświadczyła radzieckiemu premierowi, że jeśli zajdzie potrzeba, jest gotowa
stanąć u boku Indii i wesprzeć politykę amerykańską w Pakistanie. Włączając pomoc militarną.
Ludzie Langley'a, komórki CIA w Pekinie, już nas zawiadomili o masowej koncentracji wojsk
chińskich na granicy z ZSRR.
Potter popatrzył na twarze zebranych i nagle poczuł wstręt do konferencji i towarzystwa
wojskowych. Rzucił szybko: - Myślę, że admirał Corbin trafnie ujął całą sytuację.
ROZDZIAA XV
- Czy twój kierowca nie może jechać szybciej? - zapytał Rourke, pochylając się do
przodu. Miał napiętą twarz i nieruchome oczy.
- Za długo żyjesz na wybrzeżu Atlantyku, John. Jesteś z południa.
- Co takiego, majorze? - przerwał mu Rourke. - A, masz na myśli śnieg? On utrudnia
jazdę, tak? - Opierając się na siedzeniu obok inspektora kanadyjskiej policji, westchnął i
powiedział: - Tak, pewnie masz rację. Jak daleko jesteśmy od lotniska?
Rourke wyciągnął szyję w kierunku szyby, która oddzielała go od kierowcy. Młody
mężczyzna w ciemnym garniturze prawą ręką odsunął szklaną zasuwkę, nie spuszczając
wzroku z wirującego przed nim śniegu, i zmarszczył brwi.
- Tak, proszę pana?
- Masterson, jak daleko jesteśmy od terminalu i ile czasu nam to zajmie? - Rourke
zapytał z uprzejmością, do jakiej nie był przyzwyczajony.
- Czas, proszę pana? - odpowiedział szofer. - Przynajmniej półtorej godziny. A terminal
jest tam, proszę pana. Kilometr stąd.
Rourke rzucił następne pytanie: - Masterson, jaki jest tutaj teren? Czy bywa ciężko
zaśnieżony? Jeśli tak, to jak bardzo?
- Nie więcej niż trzydzieści centymetrów, panie Rourke. Jeżdżę tędy często, wożąc
ważnych gentlemanów tak jak pana. Nigdy nie przyglądałem się okolicy szczegółowo, ale
powinna być raczej płaska. Latem rośnie tu trawa.
- Dzięki - odparł Rourke, ponownie opadając na oparcie.
- Nie zamierzasz... - zaczął major.
- Dlaczego by nie?
- Znieg! Mróz, chcesz zdążyć na samolot jako jeden kawał...
- Chcę dostać się do domu. Na tym mi zależy, a siedzenie tu przez godzinę i więcej na
pewno mi w tym nie pomoże, nie przyspieszy mojego powrotu do domu - dodał. - Być może
mój samolot nie odleci w taką burzę, nie wiem. Ale obaj słuchaliśmy radia. Parę minut temu
mówili o kolizji dwóch okrętów podwodnych. A jeśli to nie był wypadek? - zapytał. - A jeśli
wiadomości były kłamstwem? A jeśli ten wybuch pod lodem spowodowało wystrzelenie
torped? A co z ultimatum indyjskim? I z nie potwierdzoną jeszcze informacją o możliwym
zaangażowaniu Chin po stronie amerykańskiej?
- Ale przecież...
Rourke pstryknął zapalniczką i trzymając w jej płomieniu cygaro, spojrzał inspektorowi
w oczy.
- Majorze, mam żonę. Kocham syna i córkę. Mam schron, który może uratować mi
życie, jeżeli dojdzie do wojny. Moja żona, Sarah, nie wie jak tam dotrzeć. Schron jest dobrze
ukryty. - Zciszył głos i wlepił wzrok w majora. - Jeśli Rosjanie zaatakują duże cele, część
północnej Georgii, tam gdzie jest moja farma, będzie bezpieczna przed bezpośrednim
uderzeniem. Opad radioaktywny będzie tam tylko szczątkowy. Potwierdzają to tabele prądów
powietrznych. Wciąż jednak chcę ich stamtąd wydostać. I to szybko, inaczej niewiele to da. -
Rourke nacisnął przycisk automatycznego opuszczania szyby i wyjrzał na zewnątrz, potem
ponownie spojrzał na kanadyjskiego policjanta. - Nic tu po mnie. Gdybym był na twoim
miejscu - wskazał na czerwoną lampkę stopu na tablicy rozdzielczej - kazałbym Mastersonowi
zawracać, zabrał rodzinę i wyniósł się z miasta. Może właśnie teraz jesteśmy w samym środku
wielkiego bum, w punkcie zero obszaru o dwudziestokilometrowym promieniu.
Samochód zatrzymał się.
Rourke otworzył drzwi limuzyny Mercedesa i wysiadł, narzucając na siebie kożuch.
Kiedy Rourke odwrócił się, Kanadyjczyk zapytał: - Naprawdę uważasz, że do tego
dojdzie, John? To znaczy do wojny.
Rourke, oparty o samochód, zdjął rękawiczkę i podał majorowi rękę.
- Tak. - Potem dodał: - Mam nadzieję, że się jeszcze spotkamy.
Rourke podszedł do bagażnika. Choć pojazdy utkwiły teraz na dobre w korku i
śnieżycy, jadący tuż za nimi motocykliści trąbili już, jakby otwarty bagażnik i człowiek
wyciągający z niego swoje torby powiększał ich spóznienie.
Kiedy sięgał po aluminiowe walizki z bronią, usłyszał za plecami czyjś głos.
- Hej, facet, co ty wyprawiasz?
Rourke odwrócił się. Głos należał do mężczyzny w znoszonej, brązowej, skórzanej
kurtce. Był to tęgi brodacz ze skórzaną czapką narzuconą na tył głowy.
- Mówisz do mnie? - Rourke zapytał spokojnie.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]