[ Pobierz całość w formacie PDF ]
powinno go dziwić.
Kiedy wreszcie oderwał wzrok od monitora i zobaczył Cassie, puls gwałtownie mu przyspieszył.
Miała na sobie letnią sukienkę, odsłaniającą gładkie ramiona oraz długie, kształtne łydki.
Policzki jej się zarumieniły, a oczy błyszczały. Widocznie rozmowa z Frankiem bardzo ją
wzburzyła.
- Jake'u Collins! - zwróciła się surowo do syna.
Chłopiec spojrzał na Cole' a, a potem z rezygnacją wzruszył ramionami.
- Słucham, mamo.
- Chyba rozumiesz, \e będziesz miał kłopoty?
- Tak.
- To dobrze. Wiesz; \e nie pozwoliłam ci tu przychodzić i \e nie woino ci jezdzić z obcymi.
Wiesz te\, \e masz mi zawsze mówić, dokąd się wybierasz.
- Ale ty nie pozwoliłabyś mi tu przyjść - bronił się Jake.
- Miałam swoje powody - ucięła Cassie. - I tylko to się liczy. Nie mogę tolerować
nieposłuszeństwa. Rozumiesz, co do ciebie mówię?
Chłopiec zwiesił głowę. Cole' owi zrobiło się go \al. Oczywiście dzieciak postąpił zle, ale na
szczęście wszystko dobrze się skończyło. W sumie Cassie powinna się cieszyć. Dlatego, nie
zwracając uwagi najej gniew, postanowił interweniować.
- On ju\ mi obiecał, \e nic takiego się nie powtórzy - powiedział, patrząc na chłopca. - Prawda,
Jake?
Wyczuwając w nim potę\nego sprzymierzeńca, Jake z zapałem pokiwał głową.
- Następnym razem będę miał pozwolenie mamy.
- Wątpię - mruknęła Cassie, po czym dodała stanowczym tonem: - Nie będzie \adnego
następnego razu. Koniec dyskusji. Kropka.
Patrząc na nią Cole zadał sobie pytanie, co ją tak rozwścieczyło. Nieposłuszeństwo syna? Strach
na myśl o tym, co mogło mu się przydarzyć podczas jazdy autostopem?
A mo\e miało to coś wspólnego z jego osobą? Ju\ po raz drugi odnosił wra\enie, \e Cassie nie
\yczy sobie, \eby przebywał z jej synem.
Oczywiście mogła mieć swoje powody. Wiele samotnych matek pragnie utrzymać dystans
między swoimi dziećmi a mę\czyznami, z którymi coś je kiedyś łączyło. Zwłaszcza jeśli związek
ten trwa nadal i mógłby do czegoś doprowadzić. Jednak w ich przypadku ten argument nie
wchodził w grę, bo nie miał przecie\ romansu z Cassie, która wielokrotnie podkreślała, \e
między nimi wszystko dawno się skończyło.
A mo\e po prostu chciała chronić .syna przed człowiekiem, który zawiódł ją przed laty?
Obrzucił Cassie badawczym wzrokiem, ale nie udało mu się niczego wyczytać z jej twarzy. W
końcu, zirytowany, zdecydował się na prowokację, \eby wymusić na niej szczerą odpowiedz.
- Czy dobrze słyszałem, Cassie? - zapytał. - Powiedziałaś, \e nie będzie następnego razu?
- Tak - odparła ze słodkim uśmiechem. - Jake wie, \e nie powinien ci przeszkadzać.
- Przecie\ on mi wcale nie przeszkadza. Nie mam nic przeciwko jego wizytom.
- Ale ja mam. - Rzuciła mu ostrzegawcze spojrzenie. - Musimy ju\ jechać. Jake, idz do
samochodu. Ja przyjdę za chwilę. Chcę zamienić parę słów z Cole'em.
- Ale, mamo ...
- Idz ju\! - powtórzyła takim tonem, \e chłopiec poderwał się z krzesła.
W drzwiach przystanął na chwilę.
- Do widzenia, Cole. Dzięki.
- Cała przyjemność po mojej stronie - odparł Cole, wpatrując się w Cassie.
Poczuł dreszcz podniecenia. Nie mógł się doczekać zasadniczej rozmowy. Chciał, by pękły
solidne mury, jakimi Cassie się otoczyła. A ten powód był równie dobry jak ka\dy inny, tym
bardziej \e i ona wyraznie miała ochotę na awanturę.
Ledwo Jake zniknął za drzwiami, Cassie podeszła do biurka i nachyliła się nad Cole'em.
Zapomniała przy tym, \e rozcięcie jej dekoltu znalazło się na poziomie jego oczu. Gdyby o tym
wiedziała, ze wstydu zapadłaby się pod ziemię.
- Mój syn nie będzie tu przychodził, rozumiesz?! - syknęła. - To ja decyduję o tym, gdzie ma
chodzić i co robić.
- To jasne. Jesteś przecie\ jego matką - zgodził się Cole.
- To mój syn - podkreśliła. - I ja za niego odpowiadam.
- To nie podlega dyskusji. A gdzie jest jego ojciec? Czy ma w ogóle coś do powiedzenia w tych
sprawach? - Ju\ raz chciał ją o to zapytać, ale się rozmyślił. Teraz jednak uznał, \e najwy\szy
czas, by poruszyć wreszcie ten temat.
Cassie zmieszała się.
- To nie twoja sprawa - burknęła. - Wystarczy, jak ci powiem, \e we wszystkim, co dotyczy
Jake'a, ja ustalam reguły. - Potrząsnęła głową i spojrzała na niego z niesmakiem. - Nie rozumiem,
jak mogłam przeoczyć to przed laty. Wy, Davisowie, jesteście wszyscy tacy sami.
Popatrzył na nią, zdumiony nienawiścią, jaka zabrzmiała w jej głosie. Najwidoczniej coś mu
umknęło.
- Co to ma znaczyć? - zapytał. - Czy ma to coś wspólnego z kłótnią, jaka przed chwilą miała
miejsce między tobą a moim ojcem?
W oczach Cassie na moment pojawił się wyraz paniki. Zaraz potem obojętnie wzruszyła
ramionami.
- To była tylko zwykła ró\nica zdań - powiedziała z uprzejmym uśmiechem.
- W jakiej sprawie?
- Nie chcę teraz o tym mówić.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]