[ Pobierz całość w formacie PDF ]
swoich ludzi, niech się pospieszą.
Może zdołamy pomóc Bronsby emu.
Wokół Oazy Szabwa płonęły wieczorne ogniska, przy których
siedzieli Beduini Raszida. Villiers i jego ludzie, którzy przybyli na
pomoc Bronsby emu, byli zmęczeni, ale wystarczyło im sił, żeby
przygotować posiłek. Tuż po północy dały się słyszeć przerazliwe
krzyki, które nie milkły do rana.
Na wzgórzu Paul Raszid, George i Kate podeszli do związanego
Bronsby ego.
- Czy naprawdę tego chcesz, bracie? - spytała Kate. - Był
żołnierzem tak jak ty, gwardzistą.
- To nie ma nic do rzeczy.
- Czy to cię nie niepokoi?
- Bardzo mnie niepokoi - odparł kwaśno - ale mam ważniejsze
problemy.
Była pełnia i zbocze pagórka było skąpane w ostrym świetle
księżyca. Hazarscy Zwiadowcy czekali w swoich kryjówkach. Palili
papierosy i pili angielską kawę, dostarczoną w samorozgrzewających
się puszkach.
Tony Villiers siedział za głazem obok Dillona i Billy ego.
Popijali herbatę z domieszką whisky Bushmills, którą dostarczył
pułkownikowi jego ordynans, Ali.
- Odpowiada ci, Dillon?
- Jak najbardziej.
- Ja dziękuję. Nie piję - powiedział Billy.
Villiers zwrócił się do ordynansa niemal płynnie po arabsku:
- Poczęstowałbym cię także, Ali, lecz wiem, że prorok zabrania.
- Prorok, niech jego imię będzie błogosławione, jest pełen
zrozumienia - odparł Ali. - A noc jest chłodna.
- A zatem macie po łyku - powiedział Villiers. - Jeden dla ciebie,
a drugi dla radiooperatora.
Skinął na Aziza. Ali podał butelkę Azizowi, który pociągnął łyk
i oddał ją ordynansowi. Ten otarł szyjkę i napił się.
Z góry nadleciał następny krzyk i ucichł.
- Co oni mu robią? - zapytał Billy.
- Skóra - odparł Ali - obdzierają go ze skóry. Potem utną mu
męskość.
Znowu rozległy się krzyki.
- Przydałby mi się jeszcze łyk - zauważył Dillon.
Villiers nalał whisky do kubka Irlandczyka.
- Prawie mam ochotę się napić, ale nie zrobię tego.
Natomiast chętnie wpakowałbym kulkę Paulowi Raszidowi.
- Wiesz, że tamten sahib ma dopiero dwadzieścia dwa lata? -
zapytał Villiers Alego.
- To jeszcze dzieciak, pułkowniku.
Zatrzeszczało radio. Aziz posłuchał i odwrócił się do nich.
- Goście, sahibie. Brytyjski generał Charles Ferguson i dwóch
innych.
- Wspaniale. Uprzedz naszych ludzi.
We wjeżdżającym na wzgórze dżipie siedzieli Ferguson, Blake i
Harry Salter, ubrani w polowe mundury i arabskie nakrycia głowy.
Dżip stanął w cieniu i wszyscy trzej wysiedli. Billy podszedł do nich,
a wuj go uściskał.
- A więc jesteś cały, ty draniu? Słyszałem, że siedzieliście w
gównie po uszy. Chyba rywalizujesz z Billym Kidem.
- Fajnie wyglądasz - uśmiechnął się Billy. - Chyba nie kupiłeś
tego na Savile Row.
- Czuję się jak statysta w gwiazdkowej pantomimie w
Palladium .
- Blake Johnson, pułkownik Tony Villiers - przed stawił ich
Ferguson. W tym momencie z góry znów nadleciał przerazliwy krzyk.
Ferguson zrobił przestraszoną minę. - Co się tam dzieje?
- To kornet Richard Bronsby z Królewskiej Gwardii Konnej,
podporucznik kawalerii. Powinien jezdzić po Londynie w napierśniku
i hełmie. Niestety, jest tutaj i właśnie torturują go Beduini Raszida.
Następny krzyk był przeciągły i jeszcze głośniejszy.
- Chciałbym to przerwać - powiedział Villiers - ale jest ich zbyt
wielu i mają lepszą pozycję.
Na wzgórzu Paul, Kate i George Raszid oraz ich ludzie czekali
przy ogniskach, podczas gdy nieco dalej, w cieniu, leżał torturowany
kornet Richard Bronsby.
Aidan Bell siedział przy ogniu, wstrząśnięty, pijąc whisky i
paląc papierosa. Paul Raszid przykucnął przy nim.
- Chcę, żeby opuścił pan Hazar. Moi ludzie czekają na pana przy
South Audley Street. Rosyjski premier przybędzie do Londynu w
przyszłym tygodniu. Ja przylecę tam tuż za panem. Niech pan coś
wymyśli.
- Jezu, czy Nantucket nie wystarczy? Nie dość już tego?
- Nie, dopóki się nie zemszczę. To mnie nie zadowala.
Pojedzie pan land roverem. Niech pan zbiera się natychmiast i
działa szybko. Kiedy przyjadę do Londynu, chcę mieć gotowy plan
akcji.
Wstał, odszedł i dołączył do Kate oraz George a, którzy siedzieli
przy ognisku. Dziewczyna była spięta. Wrzaski Bronsby ego działały
jej na nerwy.
- Paul, czy to konieczne?
- Moi ludzie tego potrzebują, Kate. Wiem, że to nie przyjemne,
ale właśnie tego oczekują.
Siedziała zła i nieszczęśliwa. Bronsby znów zaczął okropnie
krzyczeć i krzyczał długo, zanim ucichł.
- Myślę, że umarł, sahibie - powiedział Ali.
Villiers siedział w ponurym milczeniu.
- Dobry Boże - mruknął Ferguson.
Dillon rzekł do Blake a:
- Tak to już jest. Pewnie przypomniały ci się zabawy Wietkongu
w delcie Mekongu.
- A my wpuszczamy takich ludzi do naszego kraju - powiedział
Harry Salter.
Dillon uśmiechnął się kwaśno.
- Harry, mówisz jak rasista.
Villiers podniósł AK-47.
- No, dobrze. Dosyć tego. Ali, rozejrzyjmy się. Za długo
czekałem.
- Ma pan coś przeciwko temu, żebym wam towarzyszył? -
zapytał Dillon.
Villiers zawahał się, a potem rzekł:
- Sądzę, że pod koniec dnia wszyscy jesteśmy po tej samej
stronie ulicy. Chodzmy.
Villiers, Dillon, Billy, Harry oraz Blake weszli na wzgórze i
znalezli rozciągniętego na piasku Cometa Bronsby ego. Był martwy,
miał skórę zdartą z piersi, a genitalia odcięte i wepchnięte do ust.
- Nie powinni tego robić, sahibie - rzekł Ali. - Wstyd mi za nich.
To niehonorowo.
Był uzbrojony w stary jednostrzałowy karabin Lee Enfield.
Kiedy odwrócił się, by ich poprowadzić, potknął się i upadł. Karabin
wypadł mu z rąk. Dillon pomógł Alemu wstać, a Villiers podniósł
karabin. Ali pokazał mu rękę.
- Niedobrze, sahibie. Chyba złamana.
- Zobaczymy - odparł Villiers. - Wracamy do obozu.
Niech kilku ludzi zniesie go na dół, tylko zachowajcie
ostrożność.
- Nie ma potrzeby, sahibie. Oni uznali to za zwycięstwo. Nie
będą więcej zabijać. Ja to wiem. Jesteśmy jednej krwi.
- Ale ja nie - rzekł Dillon.
Znieśli kometa Richarda Bronsby ego do obozu u stóp wzgórza,
zapakowali go do worka na zwłoki i złożyli w land roverze.
Ferguson widział, jak wyglądał młody oficer.
- Dobry Boże, dlaczego zrobili coś takiego?
- Okaleczyli go, żeby nas ostrzec - wyjaśnił Villiers. - Z całym
szacunkiem dla Dillona, w Irlandii widziałem równie paskudne
widoki.
Dillon zapalił papierosa.
- Ma rację, ale pod jednym względem jest w błędzie.
Byłem członkiem IRA przez ponad dwadzieścia pięć lat.
Zabijałem żołnierzy, zabijałem lojalistów, ale zawsze jak
żołnierz, nigdy w taki sposób. - Zwrócił się do Villiersa. - Wie pan, że
zaraz po wschodzie słońca przyjdą z nas drwić.
Villiers skinął głową.
- Z bezpiecznej, półkilometrowej odległości. Szkoda, Dillon.
Nigdy nie byłem strzelcem wyborowym. Od tego miałem Alego.
Teraz złamał sobie rękę, a oni rano będą krzyczeć, śmiać się i szydzić
z nas.
Dillon uśmiechnął się.
- Mam nadzieję, pułkowniku, mam nadzieję. - Pod niósł lee
enfielda należącego do Alego. - Mój dziadek miał taki w tysiąc
dziewięćset siedemnastym, w okopach Flandrii. Dostał medal za
odwagę na polu walki. To ryglowa, jednostrzałowa broń, kaliber
trzysta trzy.
Tony Villiers zapalił papierosa i podał paczkę pozostałym.
- Pamiętam również, że lee enfield był ulubioną bronią
snajperów IRA z South Armagh.
- No cóż, ja jestem z County Down, ale zgadzam się z panem -
odrzekł Dillon.
O poranku, gdy pierwsze promienie słońca zaczęły sączyć się
[ Pobierz całość w formacie PDF ]