[ Pobierz całość w formacie PDF ]
jej pieniÄ…dze.
- Panowie! - powitała ich. - Mój lordzie Joni, jakże dawno cię nie widziałam!
Koniecznie muszę urządzić kolejne przyjęcie. Jak miewa się twoja matka? - Pocałowała Jonę
w oba policzki, zostawiajÄ…c na jego twarzy dwie smugi pudru.
Jona skłonił się nisko.
- Moja matka zapewne uszyła tę suknię, pani - odparł. - Wyglądasz dziś olśniewająco.
To miła odmiana od włóczęgów i cudzoziemców, z którymi cały dzień się użeram. -
Ucałował jej dłoń, a jej szeroki uśmiech stał się niemal szczery.
Sierżant Calipari skłonił się równie nisko, ale nie obdarzyła go nawet spojrzeniem. Jona
nie puścił jej ręki.
- Tak się cieszę, że zechciałaś poświęcić czas, by osobiście się z nami zobaczyć. Twoja
służba nie ma pojęcia, co się stało w twoim domu.
Lady Ela nalała sobie herbaty do filiżanki i zabrała rękę z jego dłoni, by zamieszać
cukier.
- Tego nie zrobił nikt stąd. Ktoś spoza tego domu... ktoś z twego ukochanego miasta,
lordzie Joni, wszedł w te progi, ukradł jednego z moich najdroższych piesków i zaniósł go do
klasztoru Imama. Psa znalazła matka przełożona we własnym pokoju. Zwierzę już do nas
wróciło. A nasze wewnętrzne śledztwo ujawniło, że winien jest ktoś z zewnątrz.
- Mimo wszystko - odparł Jona - rozumiesz zapewne nasz sceptycyzm. Czemu ktoś
miałby tyle ryzykować dla jakiegoś psa?
Jej śmiech był jak krystaliczny brzęk dzwoneczków.
- To pytanie do was, nie do mnie. Ja i mój ojciec nie robilibyśmy z tego sprawy, lecz
uznaliśmy, iż król chciałby wiedzieć, że ten złodziej miał w sobie skazę demonów.
Niewykluczone więc, że po naszym pięknym mieście grasuje demonowy pomiot.
- Demon?! - Calipari też się roześmiał. - Elishtę odgrodzono całe wieki temu.
Bezimiennych zapędzono do podziemi. A teraz kradną psy i kręcą się po klasztorze?
Ela nawet nie spojrzała na sierżanta.
- To ty jesteś śledczym, lordzie Joni - stwierdziła. - I ty... kimkolwiek jesteś... -
Chwyciła Jonę za rękę i przyciągnęła do siebie. - Wielu z tych, co boją się demonów, drży też
przed moim ojcem. Nie chcę już słyszeć więcej o tej przykrej sprawie.
Jona skłonił głowę.
- Jak sobie życzysz, pani.
- Lordzie Joni, jestem ci wdzięczna za pomoc. Lubię mieć pewność, że ktoś
przybędzie, gdy go zawołam.
Nie podobało mu się to, ale miała rację. Jest jej pieskiem, posłusznym na każde
skinienie, jak każdy. Jej ojciec był wpływowym mężczyzną, a ona była wpływową kobietą.
Jeszcze raz ucałował ją w rękę.
Lady Ela uścisnęła dłoń Calipariego i znieruchomiała.
- Sierżancie, wydajesz się skonsternowany.
- Bo jestem, pani - przyznał. - Psy zazwyczaj nie znikają po cichu.
Potaknęła.
- Tak, ale naszym wycinamy języki. Potem mogą jeszcze coś tam z siebie wydobyć,
lecz to niejedyne, co z nimi robimy.
Wyszła z kuchni, zostawiając ich samych. Calipari wypił i odstawił filiżankę.
- No cóż. Smaczna herbata - rzekł.
- Już i tak za bardzo nadużywamy gościnności - odparł Jona.
Czuł się słabo. Jakim sposobem Sabachthani poznali, że złodziej ma w sobie skazę
demona? Miał ochotę wyskoczyć przez okno i uciec. Ale nie zamierzał żyć wśród jeleni i
dzików, grzebiąc w ziemi i śmietnikach w poszukiwaniu jedzenia, stale musząc mieć się na
baczności. Nie był psem czmychającym w popłochu. Jeszcze nie. Wyrwał Calipariemu
filiżankę i rzucił ją do kosza razem ze swoją. Obie się stłukły.
- Aż tak cię zdenerwowała? - zapytał Calipari zdumiony.
- Chodzmy już.
Jona niemal czuł oddech łowców na plecach. Aowców takich jak ja i mój mąż.
§
Sierżant Calipari chciał przyjrzeć się murom klasztoru, zanim wejdą do środka. Nic nie
wzbudzało szczególnych podejrzeń.
- Powiedz mi, kapralu - zaczął - jak demonowy pomiot wszedł do świątyni Imama,
która nie wpuszcza nikogo? Przez ścianę?
- Zwiątynia ma drzwi, nawet jeśli zamknięte. I okna, nawet jeśli wysoko nad ziemią.
- Zastanów się chwilę. Gdybyś chciał się tam dostać, to jak?
- Klucze - stwierdził Jona. - Wiem, co chcesz powiedzieć. To robota kogoś z wewnątrz.
- Albo jakiegoś głupca - orzekł sierżant. - A demon miał dość rozumu, by dostać się do
posiadłości Sabachthanich i do klasztoru. Znasz kogoś, kto bywa i tu, i tu? Może grajek?
Dostawca?
- Nikogo takiego nie znam. I żadnego demona, niestety - odparł Jona. - Ktoś ze skazą
trzymałby się z daleka od miejsc, gdzie wciąż chcą na niego polować. Coś tu śmierdzi. Może
[ Pobierz całość w formacie PDF ]