[ Pobierz całość w formacie PDF ]
ganiał po świecie, wykonując dla pana brudną robotę.
218 PRZYGODA NA KARAIBACH
Delaney zmierzył ją uważnym wzrokiem, jakby
dostrzegł w niej godnego siebie przeciwnika.
- Jako człowiek żonaty?
- Tak, panie Delaney. Zamierzam go poślubić i nie
pozwolę, aby dłużej ryzykował życie w mrocznych
alejkach i gęstych labiryntach...
- W labiryntach? - Delaney zmarszczył czoło;
najwyrazniej nie zrozumiał, o czym ona mówi.
- %7łeby gdziekolwiek ryzykował! Devlin wynaj
mie lokal sąsiadujący z moją księgarnią, w którym
będzie sprzedawał bilety samolotowe i wycieczki po
ciepłych morzach. Wieczory będzie spędzał w domu,
siedzÄ…c przed kominkiem i popijajÄ…c koniak. Nie
będzie rozprawiał się z żadnymi zbójami ani narażał
na niebezpieczeństwa. Czy wyrażam się dostatecznie
jasno?
Delaney wpatrywał się w nią jak w dziwne zwierzę,
z którym styka się po raz pierwszy w życiu. Potem
skierował spojrzenie na Devlina.
- Do diabła, gdzieś ty ją znalazł?
- Nie ja jÄ…, tylko ona mnie. W ciemnej alejce na St.
Regis. Ocaliła mi życie.
- No właśnie! Uratowałam go i nie pozwolę go
sobie odebrać!
- Ach tak? - Delaney Å‚ypnÄ…Å‚ na niÄ… okiem, po czym
znów wbił wzrok w Devlina. - Wygląda na to, że
panna Graham zamierza cię bronić własną piersią.
Abyś przypadkiem nie dostał się w moje ręce. - Na
moment zaległa cisza. - Tego chcesz, Dev?
Jayne Ann Krentz 219
Tabitha również wbiła wzrok w Devlina. Przestała
oddychać. Serce waliło jej jak młotem. Niewiele może
zrobić, jeżeli Devlina kusi powrót do Waszyngtonu.
W tej sekundzie waży się jej przyszłość. Co będzie,
jeśli Devlin pocałuje ją na pożegnanie i wyjdzie razem
ze swoim dawnym szefem? Nie, to niemożliwe! Nie
może... nie chce go stracić!
- Dev - szepnęła. - Kocham cię.
- NaprawdÄ™, Tabi?
- Nad życie.
Błysk radości w srebrzystych oczach rozjaśnił całe
pomieszczenie.
- Nie bój się, kotku. Nigdzie nie pojadę. Ja też cię
kocham. Od chwili, kiedy wyciągnęłaś mnie z tej
parszywej alejki na St. Regis. I jedyne, czego pragnÄ™,
to zamieszkać tu z tobą.
Rzuciła mu się w ramiona z takim impetem, że aż
się lekko zachwiał, po czym przytuliła twarz do jego
nagiej klatki piersiowej i z całej siły go objęła.
- Och, Dev!
Ponad głową Tabithy Devlin uśmiechnął się do
swojego dawnego szefa.
- Przykro mi, Delaney. Poszukaj na moje miejsce
kogoś innego, jakiegoś młodego silnego smoka. Mnie
już nie interesuje ta robota. Nie byłem tego pewien,
kiedy zgodziłem się popłynąć na Karaiby, ale teraz nie
mam już żadnych wątpliwości.
- Rozumiem - odrzekł z niespodziewaną łagod
nością Delaney. - Czyli podjąłeś decyzję. Dziwne,
220 PRZYGODA NA KARAIBACH
wiesz? Jakoś nie wyobrażałem sobie ciebie jako ama
tora domowych pieleszy.
- Z pięknym kotkiem na kolanach... - dodał roz
marzonym głosem Devlin, czule gładząc Tabithę po
włosach. -Powinieneś spróbować, Delaney. Nie masz
pojęcia, co tracisz.
- Ile ona wie o twojej przeszłości?
Tabitha obejrzała się przez ramię.
- Nie obchodzi mnie przeszłość Devlina, panie
Delaney, wyłącznie jego terazniejszość i przyszłość.
- Dev? - Delaney nie dawał za wygraną.
- A przyszłość zamierzam spędzić tu, w Waszyng
tonie. Nie w mieście, ale w stanie - oznajmił z przeko
naniem Devlin.
- Na pewno?
- Na sto procent.
Delaney westchnął ciężko.
- Tego się właśnie obawiałem, ale uznałem, że
muszę z tobą pogadać. - Rozejrzał się po domu.
- Zanim pokażecie mi drzwi, może byście mnie
poczęstowali kawą, co?
Oswobodziwszy się z objęć Devlina, Tabitha zmie
rzyła wroga podejrzliwym wzrokiem. Ale wróg już
nie miał srogiej miny. Przeciwnie, uśmiechał się
przyjaznie.
- Proszę się nie bać, Tabitho. Wygrała pani. Zdo
była pani serce Devlina. Zresztą zakochany agent,
który ciągle myśli o swojej żonie, na niewiele by się
przydał. Miłość stępia zmysły.
Jayne Ann Krentz 221
- Nie zawsze i nie wszystkie - rzekł ze śmiechem
Devlin. - Chodz, Delaney. ZaparzÄ™ ci kawy.
- Dzięki. Strasznie często pada w tym waszym
Waszyngtonie, prawda?
- Owszem - przyznał Devlin. - Ale jest znacznie
sympatyczniej niż w twoim.
Wieczorem, siedzÄ…c przed kominkiem na czarnej
kanapie, Tabitha przytuliła się do Devlina. Czuła ucisk
w sercu, dopóki samolot z Johnem Delaneyem na
pokładzie nie wzbił się w powietrze. Teraz w jej
świecie znów zapanowała radość i harmonia. Leni
wym ruchem pogłaskała Devlina po głowie. W od
powiedzi zacisnął ramię wokół jej talii.
- Dzięki, że mnie uratowałaś od Delaneya -
szepnął jej do ucha. - Już dwukrotnie ocaliłaś mi
życie. Jestem twoim dłużnikiem... Kocham cię,
kotku.
Oczy lśniły jej miłością.
- Kiedy to sobie uświadomiłeś? - spytała zacieka
wiona.
- Dziś rano. Kiedy wyszedłem z sypialni i zoba
czyłem, jak usiłujesz pozbyć się z domu Delaneya. To
znaczy, zakochałem się wcześniej, na St. Regis, ale
dopiero dziś zrozumiałem, że to miłość. Przedtem
wiedziałem, że cię pragnę, że potrzebuję. I nagle dziś
wszystko stało się jasne. A ty, kotku? Kiedy się we
mnie zakochałaś?
- Nie jestem pewna, ale tego wieczora na statku,
222 PRZYGODA NA KARAIBACH
kiedy cię uwiodłam, byłam już po uszy zakochana
- przyznała z uśmiechem.
- Podejrzewałem, że mnie kochasz, ale kiedy po
tym incydencie z Waverlym zrezygnowałaś z rejsu,
bałem się, że to koniec. I kiedy tu przyjechałem, kiedy
zastałem tego szczeniaka na kanapie, a ty traktowałaś
mnie jak powietrze... Boże, miałem ochotę rozwalić
ten dom. Rozwalić całe miasto! - Zamilkł. - Może nie
od początku umiałem nazwać uczucie, jakim cię
[ Pobierz całość w formacie PDF ]