[ Pobierz całość w formacie PDF ]

będzie, jak pozostanie w swoim nierzeczywistym świecie fantazji i pozwoli innym
zagoić swoje rany, najlepiej jak potrafią.
Gdy tak szły ścieżką do Maplecrest, Teri nagle ujęła dłoń Phyllis.
 No i jak?  spytała.  Czy wszystko dobrze? Phyllis milczała przez chwilę,
wreszcie uśmiechnęła się
do swojej przybranej córki.
 Bez zarzutu  zapewniła ją.  Rzeczywiście, miałaś rację. Zrobią dla ciebie
wszystko, jeżeli tylko będą myśleć, że potrzebujesz pomocy. Przez wszystkie te
lata starałam się być taka jak one, a wtedy traktowały mnie jak powietrze. A teraz
robię, co chcę, mówię, co chcę, a one gotowe są wybaczyć mi wszystko. To tak
jakby nagle zmieniły zdanie o mnie i doszły do wniosku, że jestem świętą,
 No a nie jesteś?  spytała Teri niewinnym głosem.  Nadal nie rozumiem, jak
radziłaś sobie przez te wszystkie lata. Kiedy Melissa zachowywała się coraz
dziwniej i dziwniej, a ty ze wszystkich sił starałaś się jej pomóc... Dla ciebie to
musiało być jeszcze gorsze niż dla niej. Przecież ona nie zdawała sobie wcale
sprawy z tego, że powoli przestaje być normalna.
 Ja też nie wiedziałam  odpowiedziała Phyllis. Zaczęła szybko mówić, słowa
potokiem wylewały się jej z ust. Tak łatwo rozmawiało się z Teri. Wydawało się,
że dziewczyna rozumie ją doskonale.
Zwłaszcza to, co przeszła z Melissą.
Następnego dnia po tym jak Melissę zabrano do szpitala, nie wiedziała zupełnie, co
robić. Była pewna, że wszyscy w miasteczku rozmawiają wyłącznie o niej i jedyne,
czego pragnęła, to ukryć się gdzieś przed ludzmi. Lecz wtedy Teri zaczęła ją
przekonywać i tłumaczyć jej, że to, co się stało, nie było absolutnie jej winą.
 Nie wiedziałaś, co się z nią naprawdę dzieje  twierdziła.  Nikt nie wiedział.
Jak więc można ciebie obwiniać?
 Ale wszyscy tak właśnie myślą  odpowiedziała Phyllis.  Zawsze uważali, że
byłam za surowa dla Melissy.
Teri wzruszyła ramionami.  To powiedz im to właśnie  powiedziała. 
Powiedz wszystkim, że to wszystko twoja wina, i zobaczysz, co się stanie.
Ku zaskoczeniu Phyllis, rada Teri okazała się słuszna. Jedyne, go musiała zrobić, to
uronić kilka łez przed Lenore, a już kobieta, która przez dziesięć lat bez przerwy
robiła jej afronty, zmieniła się nagle w jej najlepszą przyjaciółkę.
A pozostali  wszyscy ci, których uważała za tak bystrych  poszli za nią.
Uśmiechnęła się do siebie. Wszystkie te łata, kiedy Melissa przynosiła jej wstyd
przed wszystkimi... Teraz, kiedy Melissy wreszcie już nie ma, zyskiwała należny
jej szacunek.
A w osobie Teri zyskała córkę, która także jej się należała.
Jej życie stało się wreszcie takie, jakim je sobie wymarzyła w dniu, w którym
przybyła do Maplecrest i kiedy spostrzegła, że Teri jest dokładnie takim dzieckiem,
jakie chciałaby mieć.
Teraz były obie razem, a jej życie było wreszcie takie, jakie miało być.
Uścisnęła czułe dłoń Teri, wyrzucając ze swego umysłu
Melissę.
W końcu wszystkim żyło się lepiej, odkąd jej już nie
było.
Charles Holloway zatrzymał samochód przed kliniką Har-borview i skinął na
strażnika. Ten nacisnął guzik i ogromna, kuta brama zaczęła wolno otwierać się
przed nim. Od obu skrzydeł bramy biegło dyskretnie ukryte w żywopłocie ogro-
dzenie. Otaczało ono pięćdziesiąt malowniczo ukształtowanych akrów terenu, na
którym leżała klinika. Zbliżając się jednak do ogromnego budynku, w którym
mieszkali chorzy, Charles nie miał wcale wrażenia, że znajduje się w więzieniu.
Klinika wyglądała jak zwykła, wiejska posiadłość, którą w istocie kiedyś była, i
chociaż pokazano mu system zabezpieczeń, zainstalowany, gdy zamieniono ją w
prywatny szpital dla osób umysłowo chorych, zostały one tak zręcznie ukryte, że
Charles nie mógł ich dostrzec.
Zaparkował mercedesa na niewielkim placyku przed głównym budynkiem i
wszedł pospiesznie po schodach do środka. Uśmiech na twarzy recepcjonistki
zgasł, kiedy uświadomiła sobie, po co przyjechał.
 Jeszcze nie  powiedziała.  Sprowadzono ją znowu na dół dzisiaj rano, ale
zachowywała się tak samo jak zawsze. Chyba najbezpieczniej czuje się w swoim
pokoju.
Charles poczuł, jak gaśnie w nim nikły płomyk nadziei, który podtrzymywał w
sobie cały dzisiejszy dzień, ale przy-wołał na twarz uśmiech.
 No cóż, może jutro...
Ruszył schodami na pierwsze piętro, gdzie przy kolejnym biurku, takim samym
jak to na dole, siedziała dyżurna pielęgniarka.  Może pan wejść, panie Holloway
 powiedziała do niego.
Charles przemierzył długi korytarz, zatrzymując się przy trzecich drzwiach po
lewej stronie. Spojrzał do środka przez małą szybkę w drzwiach i ujrzał ten sam
widok co wczoraj i przedwczoraj. Melissa siedziała na krześle przy oknie, z dłońmi
położonymi na kolanach i wpatrywała się prosto przed siebie.
Jej oczy spoglądały w próżnię.
Nie  powiedział do siebie Charles, naciskając klamkę i wchodząc do środka. 
Ona coś widzi. Patrzy na coś, co istnieje wyłącznie w jej umyśle. Coś, czego nie
potrafi zrozumieć. Ale zrozumie to pewnego dnia i wtedy znów będzie normalna.
 Melisso?  odezwał się do niej, przysuwając w stronę córki krzesło z oparciem.
 Melisiu, to ja. Słyszysz mnie?
Dziewczyna nie odpowiedziała. Zachowywała się tak, jakby nie słyszała jego słów,
jakby wcale nie zdawała sobie sprawy z jego obecności.
 To jednak niekoniecznie musi znaczyć, że pana nie słyszy  zapewnił go
Andrews nie dalej jak w zeszłym tygodniu.  Osobowość Melissy przecież wciąż
w niej jest, chociaż my jej nie dostrzegamy.  Umilkł na chwilę, szukając w myśli
odpowiedniego porównania.  Proszę pomyśleć
o grze w chowanego. Nie widzi pan i nie słyszy Melissy, ale bardzo
prawdopodobne jest, że ona jest gdzieś w pobliżu
i że słyszy i widzi pana doskonale. Musimy pamiętać, że ona jest bardzo
wystraszoną, małą dziewczynką i może tak bardzo boi się tego, co jej się może
przytrafić, że po prostu nie chce wyjść z kryjówki.
 Ale DArcy mówi, że ona śpi, prawda?  spytał Char-
Lekarz skinął głową.  D'Arcy jednak nie zna prawdopodobnie całej prawdy, nie
wie wcale więcej niż Melissa. Melissa wiedziała o istnieniu D'Arcy, ale nie
wiedziała nic o jej doznaniach i przeżyciach. Musimy założyć, że podobnie
jest z D'Arcy.
 Czy D'Arcy powiedziała, co się stało?
Psychiatra potrząsnął przecząco głową.  Tak jak mówiłem, jest bardzo
prawdopodobne, że o niczym nie wie. Jedyne, co wiem na pewno, to to, że
ochrania Melissę. A przynajmniej wydaje jej się, że to robi.
Charlesowi zajęło kilka tygodni, zanim oswoił się z myślą o istnieniu dwóch
osobowości swojej córki i chociaż w końcu zaakceptował to na tyle, że mógł
rozmawiać o D'Arcy z lekarzem, nie potrafił zmusić się do tego, by rozmawiać z
obcą mu, milczącą dziewczyną, która, jak mu się zdawało, przywłaszczyła sobie po
prostu ciało jego córki.
Tak więc podczas swoich codziennych wizyt siadywał obok niej, ujmował w swoją
dłoń jej nieruchomą rękę i mówił do niej cicho czasami o tym, co robił
poprzedniego dnia, lecz najczęściej przypominał jej o przeszłości, o tych wszyst-
kich dobrych chwilach, które spędzili razem.
Dzisiaj był z nią prawie godzinę. Wreszcie spojrzał na zegarek.  Muszę iść  [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • anikol.xlx.pl