[ Pobierz całość w formacie PDF ]

się rozruszać. Nancy po badaniu stwierdziła, że jego mięśnie są
tkliwe, zastanowiło ją jednak przede wszystkim to, że chory nie
może dosięgnąć do najwyższej półki swego regału z narzędzia-
mi. Wykonane natychmiast badanie OB potwierdziło jej podej-
rzenia i przepisała pacjentowi steroidy.
Gdy odwiedził ją dwa dni pózniej, tryskał radością.
- Nazwał mnie cudotwórczynią! - pochwaliła się Callumo-
wi, czerwieniejąc z dumy.
- Czyżby? - spytał zaczepnie, choć jego oczy lśniły zado-
woleniem. - Dziś będziesz miała okazję dokonać wielu cudów,
sądząc po długości listy pacjentów.
- Trudno - powiedziała. - Mówiłeś mi przecież, że to jeden
z najgorszych okresów.
Gdyby jednak miała być szczera do końca, musiałaby przy-
znać, że jest wdzięczna losowi za to, że ma tyle pracy, a tak
mało czasu na rozmyślania.
Rozmyślania bowiem sprawiały jej wiele bólu. Od czasu
odwiedzin w domu Calluma stosunki między nimi były dosyć
napięte. Oboje chodzili koło siebie na palcach, byli przewrażli-
wieni, ostrożnie dobierali słowa i kontrolowali gesty.
Emma zmarła następnego dnia po ich spotkaniu. W dniu
pogrzebu przychodnia została rano zamknięta. Nancy, ubrana
na czarno, stała na cmentarzu przy Callumie i oboje patrzyli
z niedowierzaniem na trumnę, którą powoli spuszczano do gro-
bu. Wielu z zebranych tłumiło płacz. Na herbacie, na którą
rodzina zaprosiła potem gości, Nancy wypiła szybko dwa kie-
liszki sherry i poszła szukać Calluma. Znalazła go w gabinecie,
siedzącego na podłodze z dwojgiem starszych dzieci Emmy.
S
R
Ze zdumieniem stwierdziła, że Charlotte się śmieje, i już
miała odwrócić się i wyjść, nie chcąc im przeszkadzać, gdy
Callum gestem poprosił ją, by została.
- Co robicie? - spytała.
- Callum pokazuje nam magiczną burzę śnieżną - powie-
dział William drewnianym głosem.
- Mama dała mu ją do przychodni - wyjaśniła Charlotte
- ale nam przyniósł. Popatrz!
Nancy wyjęła ostrożnie szklaną kulę z rąk dziewczynki i zaj-
rzała do środka. Callum wykorzystywał ją wiele razy, gdy chciał
uspokoić nieznośne dzieci. W środku był staroświecki bałwan z ja-
skrawym szalikiem i fajką w miejscu nosa. Kula była bardzo ciężka
i gdy delikatnie nią potrząsnęła, wirujące płatki śniegu niemal
prze-
słoniły bałwana, a potem zaczęły sypać równomiernie.
Cała czwórka obserwowała to zjawisko w milczeniu.
- Mama mówiła - rzekł Callum zduszonym głosem - że...
- %7łe to Pan Bóg wysypuje zamarznięte wiórki kokosowe
- wtrąciła Charlotte, naśladując głos matki.
Zapadła chwila kojącej ciszy.
- Chyba nie jadłam jeszcze czegoś takiego - rzekła Nancy
z wahaniem.
- Bo to nie są popularne słodycze - wyjaśnił Callum
z uśmiechem. - Przeklinają je dentyści.
- Ale. mama mówiła - odezwał się William - że bez koko-
sowych lodów świat byłby straszny i że jeśli dobrze umyje się
potem zęby, wszystko będzie dobrze.
Nancy wstrzymała oddech i spojrzała na Calluma. Chłopiec
wspomniał matkę po raz pierwszy od chwili jej śmierci.
- Wszystko będzie dobrze - powiedział Callum łagodnie.
- Naprawdę, William.
Chłopiec spojrzał na niego z nadzieją w oczach.
- Tatuś umie zrobić kokosowe lody! - pisnęła Charlotte.
S
R
- To chyba go poprosimy, żeby niedługo je zrobił - zapro-
ponował Callum, i dzieci poparły go entuzjastycznie.
Wstał, wziął dzieci za ręce i ruszyli na poszukiwanie ojca.
Nancy poszła za nimi, trzymając w dłoni szklaną kulę.
Zwięta zbliżały się szybko. Podobnie jak w poprzednich la-
tach, lekarze przegrali swą batalię o ograniczenie dekoracji do
dyskretnego minimum. Wkrótce kolorowe łańcuchy zawisły na
sufitach, błyskotki zdobiły wszelkie możliwe ramy. Filipa mru-
czała coś niechętnie pod nosem, gdy w gabinetach pojawiły się
kolorowe balony i gałązki ostrokrzewu, nie miała jednak odwa-
gi wyrazić swego niezadowolenia na głos.
Syn Jenny McDavid codziennie przejeżdżał swą ciężarówką
obok jednej z największych w hrabstwie plantacji choinek
i pewnego poranka zawitał przed ośrodkiem z ponaddwumetro-
wym gigantem.
- Gdzie my to ustawimy? - jęknął David Davenport, wy-
czerpany całonocnym skakaniem wokół dwójki ciągle głodnych
i kapryszących dzieci.
- Tam gdzie zawsze - wyjaśnił mu Callum, myśląc, że tak
wielkiej choinki jeszcze nie mieli. - W środku poczekalni. Po-
mogę Jenny ją ustawić, kiedy wszyscy już pójdą do domu,
a jutro pomożemy przy ubieraniu. A skoro mowa o domu...
- zerknął na umęczoną twarz kolegi - to może byś się już
zerwał?
Pomyślał, że musi poprosić Suzy Walters - która przyjechała
ze szkoły pielęgniarskiej na święta - by poszła do Davenportów
i spytała, czy nie potrzebują pomocy przy dzieciach. Umożliwi-
łoby to Suzy zarobienie para groszy, a David i jego żona zyska-
liby chwilę wytchnienia. Bo skoro David wygląda jak cień, to
jak wygląda Cassandra?
W miarę zbliżania się Gwiazdki pacjentów ubywało, ponie-
S
R
waż ludzi ogarnął szał zakupów. Domów nie opuszczali tylko
obłożnie chorzy.
- Może byśmy dziś razem przyjmowali? - spytał Callum
pewnego ranka. - Poczekalnia jest dosyć pusta. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • anikol.xlx.pl