[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Z zakneblowanych ust agenta wydobywały się stłumione jęki.
Próbował zerwać krępujące go więzy. Jasne, krótko obcięte
włosy, były posklejane krwią.
Valbrand schował pistolet do kabury.
- śałuję, \e nie mam więcej czasu. Moglibyśmy sobie po-
rozmawiać. Znam wiele sposobów na to, by zmusić takich jak
ty do mówienia. Wydaje mi się, \e twoi kamraci zaczną cię
niedługo szukać. Dlatego zostawiam cię na pastwę zdrajców,
którym słu\ysz. Niech cię okrutnie ukarzą za twój błąd.
Niech cię wyśmieją, kiedy im opowiesz, jak to księ\niczka
Brit, którą miałeś zabić, przechytrzyła cię, a Eric Greyfell za-
szedł cię od tyłu i obezwładnił. - Urwał i po namyśle dodał: -
Mo\e lepiej nie wspominaj im o naszej rozmowie. Tylu ludzi
uwa\a mnie za legendarną postać. Jeśli im powiesz, \e ze mną
rozmawiałeś... Hm, gdybym był twoim przeło\onym,
pomyślałbym \e postradałeś zmysły.
Agent Borger miał pewne kłopoty z udzieleniem odpowiedzi.
Jęknął i zaczął się szamotać. Widok był prawdziwie \ałosny.
Valbrand doszedł do wniosku, \e zrobił swoje. Uśmiechnął się
pod maską i zniknął w gęstwinie.
Rozdział 15
Przez resztę dnia poruszali się po drogach, na których nie
napotkali ani ludzi, ani zwierząt. Eric jechał z ponurą miną i
odzywał się do Brit tylko wtedy, gdy było to konieczne.
Gdy zmierzch kładł się długim cieniem na zboczach wzgórz,
wyjechali na swoich zmęczonych koniach z lasu na zakurzony
gościniec, prowadzący do wioski. Z wąskich, wysoko
osadzonych okien chat biło ciepłe światło. Najstarszy synek
Sigrid, nazwany po ojcu Brokk, wybiegł im naprzeciw, \eby
ich powitać.
- Babcia Asta prosiła, \ebym na was zaczekał. - Rudowłosy,
piegowaty jedenastolatek pokraśniał z dumy, \e przydzielono
mu tak odpowiedzialne zadanie. Powiedział im te\, \e Asta
zostanie na noc u jednej z mieszkanek wioski.
- Ona będzie miała małego dzidziusia - tłumaczył chłopiec. -
Zastąpię babcię. Napaliłem porządnie w piecu, umiem te\
obrządzić konie. Będę mógł się zająć waszymi końmi?
Po raz pierwszy od kłótni na skale ponad miejscem katastrofy
Eric się uśmiechnął.
- Będzie nam bardzo miło. Z wdzięcznością oddamy nasze
wierzchowce w tak godne ręce.
Zsiedli z koni i przekazali chłopcu obie pary lejców. Potem
Eric odwrócił się do Brit. Uśmiech zniknął z jego twarzy.
- Wez z torby broń zdrajcy i co tam jeszcze potrzebujesz -
rzucił.
Zrobiła, jak kazał. Czuła się znu\ona i było jej cię\ko na
sercu. Stęskniła się za widokiem dobrej, pooranej zmarsz-
czkami twarzy Asty. Niestety, Asta była zajęta i wszystko
wskazywało na to, \e czeka ją długi i nieciekawy wieczór w
towarzystwie ponurego Erica.
- W piekarniku są dla was placki - odezwał się Brokk. - Zajrzę
do koni, a potem powiem babci, \e wróciliście zdrowi i cali.
Na pewno bardzo się ucieszy. - Chłopiec skręcił ku stajni,
znajdującej się za chatą Asty. Brit i Eric zostali sami na
gościńcu.
Po chwili Eric ruszył w stronę chaty, nawet nie zaszczyciwszy
Brit spojrzeniem. Chcąc nie chcąc, poszła za nim. Czuła się
jak skarcone dziecko, które coś przeskrobało, i nie było to
wcale miłe uczucie.
Brit od razu podeszła do legowiska i poło\yła swoje rzeczy na
futrzanej narzucie, ale zatrzymała strzelbę odebraną agentowi.
- Oddaj mi to - burknął Eric, a gdy podała mu broń, umieścił
ją wraz ze swoją na stojaku przy drzwiach.
Potem Brit zdjęła kurtkę, powiesiła ją na kołku i wróciła do
posłania, by się rozpakować.
Umyli twarze i ręce, wyjęli placki z piekarnika i zasiedli do
stołu. Przez cały czas nie padło między nimi ani jedno słowo.
Brit \uła i przełykała, starając się unikać wzroku Erica, co nie
było wcale trudne, jako \e nie zdradzał najmniejszej ochoty,
by na nią patrzeć.
Pomyślała, \e nie wygląda to dobrze. Chciała coś zrobić albo
powiedzieć, \eby go skłonić do...
Do czego?
Aby jej wybaczył, \e uparła się wprowadzić w \ycie głupi
plan? Przecie\ dzięki temu zdobyli konkretną informację i
dowiedzieli się, kto mo\e stać za próbami zamachów na jej
\ycie. Jeśli Eric jej wybaczy, mo\e równie\ przestanie się na
nią wściekać za to, \e mu przeszkodziła, gdy chciał poder\nąć
gardło zdradzieckiemu agentowi.
Problem polegał na tym, \e im dłu\ej Eric się dąsał, tym
większa narastała w niej złość. To prawda, \e działała bez na-
mysłu, ale z natury nie lubiła siedzieć z zało\onymi rękami i
deliberować, kiedy mo\na było zrobić coś po\ytecznego.
Faktem jest, \e jej plan nie był przemyślany do końca. Ale
powiódł się, do jasnej cholery!
Popatrzyła na Erica ze złością, a on odpowiedział jej tym
samym.
Zjedli resztę placków, posprzątali ze stołu i zmyli naczynia.
Brit była ju\ pewna, \e jeśli jeszcze chwilę pobędą razem,
wybuchnie awantura.
- Wychodzę do łazni - rzuciła w nabrzmiałą gniewem ciszę. -
Wrócę za godzinę czy coś koło tego.
- Pójdę z tobą.
- Nie, chcę iść sama. Nie jesteś mi potrzebny do...
- Ja te\ chcę się wykąpać.
Z jego spojrzenia Brit wyczytała, \e ma ochotę chwycić ją za
ramiona i tak długo nią potrząsać, a\ zaczęłaby błagać o litość,
i ju\ nigdy więcej nie odwa\yłaby się na własne plany.
- Dobrze. Jak sobie \yczysz. To wolny kraj - mniej więcej.
Zabrali potrzebne rzeczy i wyszli w nocny mrok.
W łazni Brit rozebrała się, zdjęła banda\ i wzięła bezwstydnie
długi, gorący prysznic. Jej rana ju\ się na tyle zagoiła, \e
mogła ją sama opatrzyć. Zało\yła świe\y gazowy opatrunek,
przylepiła go plastrem, a potem przebrała się w czyste ubranie,
poczynając od bielizny.
Wyszła z łazni, mając nadzieję, \e skoro tak długo się kąpała,
Eric dawno zdą\ył wrócić do domu. Krótki spacer będzie
znacznie milszy bez jego towarzystwa.
Niestety, przeliczyła się, gdy\ Eric na nią czekał. Na jej widok
odwrócił się i bez słowa ruszył przed siebie.
Zabawna sytuacja, pomyślała, wlokąc się z tyłu. Sądziła, \e
Eric pójdzie przodem i zostawi ją samą na kilka drogocennych
minut.
Nie zrobił tego jednak. Kiedy zdał sobie sprawę, \e nie
zamierza przyspieszyć, \eby się z nim zrównać, przystanął i
popatrzył na nią ze złością.
- Idziesz? - Mimo znaku zapytania na końcu była to nie-
cierpliwa komenda.
Brit zacisnęła mocno usta z obawy, by nie wyrwało się z nich
parę niecenzuralnych słów, po czym wolno ruszyła przed
siebie.
Po powrocie do chaty nic się między nimi nie zmieniło -
milczeli i starali się na siebie nie patrzyć.
Było jeszcze wcześnie, ale nic nie wskazywało na to, by z
czasem nastrój się poprawił. Mieli za sobą długi i męczący
dzień, a ona nazajutrz będzie musiała przemyśleć, jak się
wydostać z Vildelundu, by wrócić do Isenhalli. Mo\e Eric
zdoła skontaktować się z jej ojcem i poprosi go, by przysłał po
nią samolot?
A mo\e będzie musiała przeprawić się przez Góry Czarne?
Wysokie, pokryte śniegiem pasmo, le\ące jakieś trzydzieści
kilometrów na południe od wioski i oddzielające Vildelund od
bardziej cywilizowanego świata? [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • anikol.xlx.pl