[ Pobierz całość w formacie PDF ]
fizycznej przemocy. Lał po gębach, krzyżach i czym tam jeszcze na tyle silnie, by bolało jak
wszyscy diabli, ale nigdy nie powodował uszkodzeń ciała tak dużych, by ofiara nie mogła trzymać
wachty. D veen? No jest. I co z tego? Pilnuje, by silniki nie pogasły. Poza tym nie różni się niczym
od nas wszystkich. Skorzystałaby z każdej okazji, byle tylko wyrwać się z tego gówna. Ale ciężkie
czasy nastały dla prawdziwych kosmaków. Odbijemy sobie na kucharzu. Nieważne, że
zamustrował dopiero godzinę przed startem. I tak jest winien.
Raschid ignorował narzekania, obelgi i grozby, ale do czasu. Potem zdarzyło się kilka rzeczy.
Waza poleciała na grodz. Zaraz za nią runął ten, któremu zupa nie smakowała. Ktoś zerwał się z
nożem. Ostrze trzasnęło w pół. Zaraz potem Raschid spróbował złamać kręgosłup właścicielowi
broni. Dwaj inni, którzy skoczyli na kucharza, ocknęli się dopiero na podłodze. Gruboskórne
dranie, pomyślał Raschid pewnej nocy, gdy podczas psiej wachty ktoś zaczął grzebać przy zamku
drzwi jego kajuty. Poczekał chwilę, aż mu złość przeszła, potem zrobił gruntowny porządek. Był
na tyle uprzejmy, że po wszystkim sam zaciągnął poszkodowanych do izby chorych i owinął ich
bandażami jak mógł najlepiej. Zgruchotanego nosa drugiego mściciela nie miał jak zoperować,
jednak bliższe oględziny ujawniły, że owa część ciała już wielokrotnie ulegała złamaniom. I
dobrze. Trzeciemu trzeba było złożyć kość udową. Gdy następnego dnia Moran zaczął grozić, że
wyrzuci bezużytecznego marynarza za burtę, Raschid udobruchał oficera i powiedział, że kulas
przyda się do pomocy w kuchni.
Na każdym innym statku mógł przeprowadzać drobne naprawy, konserwacje, przegląd ładunku i
tak dalej. A tutaj? Skrobanie rdzy groziło przebiciem szczotką kadłuba. I to też był powód do
szemrania - jak spędzać czas po wachcie? Morana nie obchodziło to w najmniejszym stopniu.
Przynajmniej jak długo nikt nie pchał mu się w oczy poza służbą.
Głupio chłop postępuje, myślał Raschid. Tymczasem narzekania załogi znów zaczęły przybierać na
sile. Mężczyzni zbierali się w grupkach po dwóch, po trzech, zazwyczaj w nie używanych
pomieszczeniach lub korytarzach. I coś tam szeptali. Rozmawiać mogli jedynie o dwóch rzeczach:
buncie lub morderstwie. Albo jednym i drugim naraz.
Raschid słuchał, obserwował. Na ile mógł, oczywiście. Rychło wyłowił troje potencjalnych
prowodyrów. I przyjrzał im się dokładniej.
Jednego poznał już wcześniej. T Orstena. Zabijakę, który lubił sprawiać innym kłopoty. T Orsten
obiecał sobie, że przy pierwszej okazji posieka Raschida na plasterki. Drugą osobą była tępa baba
imieniem Cady. Mocno nieszczęśliwa z jednego tylko powodu. Brutalna w obejściu, cierpiała na
widok równie niedelikatnego Morana, któremu jednak nieco lepiej ułożyło się w życiu i miał kogo
lać. Ona nie. Trzeci przypadek wymagał bliższych studiów. Technik maszynowy Pitcairn. Zwykle
mówiła tym samym prostym językiem, jakim posługiwała się reszta załogi, jednak Raschid
wychwycił w jej słowach echo całkiem solidnego wykształcenia. Zwrócił baczną uwagę na
dziewczynę, co nie pozostało nie zauważone.
Sama odwiedziła go w kabinie.
- Chciałam spytać, co będzie na obiad - powiedziała i pokazała na zabytkowy ścienny interkom.
- Czysto - odparł Raschid. - Moran czy ktoś wpakował tam pluskwę, ale kiepskiej jakości. Zepsuła
się.
- Niezle jak na pikolaka.
- Zwykła ostrożność.
- Należysz do Związku?
Raschid potrząsnął głową.
- Tak też myślałam. Pease Lines nie zatrudniają tylko niezrzeszonych. Lub tych, co nie chwalą się
kartą.
- Jak ty?
- Po kilku latach na zasiłku trudno udawać twardziela. Zresztą, tam gdzie mustrowałam, można
oberwać za kartę.
Raschid wiedział już wszystko, co trzeba. Związek Marynarzy, Portowców i Transportowców
przeżywał kryzys. Organizacja ta, zwykle bardzo agresywna, nie mogła zdziałać zbyt wiele w
obecnych czasach. Wobec gigantycznego bezrobocia armatorzy łatwo rozbijali związkową
solidarność, oferując jakąkolwiek pracę, zwykle na własnych warunkach. Na dodatek stworzyli
czarne listy związkowców, których w ogóle nie chcieli zatrudniać. Byle kto mógł trafić na taką
listę.
- Chcę porozmawiać... bo ten szajs musi się skończyć - powiedziała Pitcairn. - Albo Moran
zatłucze kogoś na śmierć, albo Jarvis wpakuje nas w kolapsara.
- Bunt to kiepskie rozwiązanie.
- O buncie nie ma mowy. Na razie.
- Co zatem pozostaje? Nie zauważyłem, aby towarzyszył ci uzbrojony w pełnomocnictwa komitet.
- Szybki jesteś - mruknęła. - To, że go nie widzisz, nie znaczy, że nie istnieje.
- A ilu skaptowałaś?
- Dziesięciu. Ty byłbyś jedenasty.
- Całkiem niezle. Ale zabraknie nam siły przebicia. Możemy co najwyżej wywiesić czarną flagę...
Szczególnie, jeśli jakiś oficer wyzionie ducha. Ci z góry dostaną piany na pyskach i zrobią
wszystko, żeby nas dopaść. Potem zatańczymy na wietrze.
- Wygląda na to, że masz niejakie doświadczenie w tych sprawach.
- Od paru tysięcy lat nie zdarzyło się... - zaczął Raschid i ugryzł się w język.
Co za gadanie? Jakie tysiące lat? Przecież nie jestem Matuzalemem.
- Znaczy, czytałem że takie rzeczy się nie zdarzają - dokończył. - Ale powiedzmy, że komuś
skończy się jednak cierpliwość i siekiery zaczną latać w powietrzu. Co dalej? Będziemy mieli
statek z jakąś połową bunkru. I ładunkiem. Co nam to daje? Ta łajba nie nadaje się do korsarstwa.
Zresztą, piraci przetrwali już tylko na filmach. Niech będzie, że znajdziemy jakąś bazę
przemytników. Ile dostaniemy za ładunek? No i jeszcze jedno. Dokąd właściwie lecimy? Do
jakiejś wiochy? A może na pustynię, do kanibali? Lub na inne pustkowie, gdzie damy Moranowi
w czachę, rozbierzemy statek i założymy nową kolonię?
- Dobre pytania - odparła Pitcairn po dłuższym namyśle. - Musimy pokombinować. Za mało
wiemy. Tylko jak powstrzymać tych najbardziej zdesperowanych? Starczy chwila, a krew się
poleje.
- Działałaś w związku, to powinnaś dać sobie radę z ledwie tuzinem osób - odparł Raschid.
- Chwilowo tak. Owszem, ale w końcu pękną. Lepiej się pospieszmy.
Cztery pokładowe dni pózniej przeszli do działania. Dowiedzieli się, że ich portem przeznaczenia
jest Cairene, a dokładnie główny świat Dusable.
- To niedobrze - zauważyła Pitcairn. - Ostatnim razem związki utrzymały się tam niecałe
dwadzieścia minut. W całym systemie nie ma ani jednego sprawiedliwego. Przynajmniej nikogo
takiego nie spotkałam. Ponadto panuje u nich depresja gospodarcza. Jeśli tam zwiejemy, to na
długie lata zostaniemy na lodzie. Znasz Dusable?
Raschid już zamierzał powiedzieć, że nie, ale nagle pojął, że zna ten system jak własną kieszeń.
Co więcej, potrafi określić, kto rządzi i dokładnie jakimi metodami. Ale jak zdobył tę wiedzę...
Czarna mogiła.
- Trochę - skłamał. - W takim razie jedno już wiemy. Teraz pora sprawdzić, co przewozimy.
- Spytałam o ładunek Morana. Obił mi tyłek.
- Herkules pomaga tym, którzy sami sobie pomagają.
- Módl się do swoich bogów, jak chcesz, ja zostanę przy Jacku Londonie. Jeśli otworzymy śluzę,
Moran natychmiast ujrzy lampkę alarmu i będziemy musieli nauczyć się oddychać próżnią.
- Alarm przy zamku włazu odłączyłem już tydzień temu. I sprawdziłem, że mamy przynajmniej
jeden szczelny skafander. Zaraz poszukam drugiego.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]