[ Pobierz całość w formacie PDF ]

dziwnie zawiedziony, niewiele satysfakcji przyniosła mu ta kampania. Jego ludzie wykazali
się rzecz jasna profesjonalizmem i z przyjemnością obserwował postępującą integrację
pomiędzy rodzimymi Tanithijczykami i Verghastytami.
Przygnębienie pułkownikakomisarza budził sposób, w jaki zwycięstwo zostało osiągnięte.
Być może kosztowałoby to więcej czasu i ludzi, ale bez aa
ustawicznych nacisków Lugo Gaunt zdołałby przejąć Stare Miasto bez wyrządzania
poważnych szkód. Pardusyci byli profesjonalistami w każdym calu i bez kłopotu
zlikwidowali ukrytych na starówce heretyków, ale w wyniku ich działania niepotrzebnie
ucierpiało miasto.
Duch stał przez dłuższą chwilę pośrodku placu modlitewnego, wsłuchując się w łopot
targanych wiatrem proporczyków. Kamienne płyty placu pokrywała cienka warstwa
rozkruszonego szkła, pochodzącego z okien rozbitej czołgowymi pociskami świątyni
sąsiadującej z dziedzińcem.
To był błogosławiony świat, macierzysta planeta świętej Sabbat. Gdyby Gauntowi dano
szansę, odzyskałby go w prawie nienaruszonym stanie, właśnie po to, by uhonorować w ten
sposób patronkę krucjaty.
Ciemniejące wraz z nadchodzącym zmierzchem niebo pełne było dymów i swądu
spalenizny. Z powodu żądzy tryumfu Lugo imperialni żołnierze zrównali z ziemią jedną
trzecią najświętszego miasta w tym sektorze. Zwiadomość tego budziła nieustanną frustrację
Gaunta. Gdyby tylko dostał wolną rękę, przejąłby Doctrinopolis, a nie prawie doszczętnie je
zniszczył.
Macaroth musi się o tym dowiedzieć.
Mężczyzna wszedł do zrujnowanej świątyni, zdjął czapkę zbliżając się do ołtarza. Pod
podeszwami jego butów zgrzytały kawałki szkła pochodzącego z roztrzaskanych witraży.
Uklęknął przed ołtarzem.
Męczeństwo Sabbat.
Podniósł głowę rozglądając się szybko wokół. Mógłby przysiąc, że szept rozległ się tuż
nad jego prawym uchem.
49
Nikogo nie dostrzegł.
Owoc wyobrazni...
Przyklęknął ponownie chcąc odmówić modlitwę, okazać skruchę za zniszczenia
poczynione w trakcie wypędzania ze stolicy niewiernych. Jego serce trawił też żal na myśl o
śmierci Corbeca i decyzji, którą musiał podjąć zakazując poszukiwań pułkownika.
Spierzchnięte usta oficera nie potrafiły sformułować żadnych słów. Spróbował się
rozluznić, przypomnieć sobie religijne litanie wyuczone na pamięć w Schola Progenium na
Ignatiusie Cardinal.
Nie potrafił przywołać z pamięci nawet najbardziej elementarnych wyznań wiary.
Oczyścił gardło krótkim chrząknięciem. Wiatr zawodził cienko wpadając do świątyni
przez wybite okna.
Gaunt skłonił ponownie głowę i...
Męczeństwo Sabbat.
Znów ten szept, tuż po prawej. Zerwał się na równe nogi wyszarpując z kabury boltowy
pistolet i wyciągając broń na całą długość ramienia.
- Kto tu jest ?! Wyłaz ! Pokaż się !
%7ładnego poruszenia. Gaunt omiótł lufą pomieszczenie, spojrzał w lewo, w prawo, znów w
lewo. Powolnym ruchem wsunął pistolet do kabury, odwrócił się w stronę ołtarza padając na
kolana. Odetchnął głęboko próbując odmówić raz jeszcze modlitwę.
- Sir ! Sir !
Radiooperator Beltayn biegł nawą świątyni, jego ciężki nadajnik obijał się o ramię i udo
mężczyzny, stukał z łoskotem w krawędzie drewnianych ławek.
- Sir !
- Co się stało, Beltayn ?
- Musi pan tego posłuchać ! Coś niezwykłego !
Coś niezwykłego. Ulubiony zwrot Beltayna, niezmiennie stosowane do podkreślenia wagi
jakiegoś zdarzenia. Zielonoskórzy najezdzcy zabili wszystkich, sir. Coś niezwykłego... Coś
niezwykłego się dzieje od chwili, kiedy na wierzch wylazły te genokrady, sir !
- Czego ?
Beltayn rzucił dowódcy swoje słuchawki.
- Proszę posłuchać !
a
Brevianie majora Szabo weszli do Cytadeli z gotową do strzału bronią, w luznym szyku,
przygotowani na nagłą konfrontację. Zwiątynny kompleks był nienaturalnie cichy, ściany z
różowej skały lśniły w promieniach zachodzącego słońca. Kiedy żołnierze znalezli się w
cieniu rzucanym przez strzeliste mury Cytadeli, Szabo poczuł lodowaty dreszcz, przywodzący
mu na myśl upiorne mrozy panujące w zimowym sezonie na Aex XI.
Gwardziści rozmawiali i żartowali podchodząc do Cytadeli, teraz jednak ich głosy umilkły
całkowicie, jakby pochłonięte majestatyczną ciszą starożytnych grobowców i pustych
świątyń.
Tutaj nikogo nie było, uświadomił sobie z niepokojem Szabo. %7ładnych kapłanów, żadnych [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • anikol.xlx.pl