[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Właśnie ta perspektywa tak go przerażała, gdyż tego najbardziej pragnął, a wierzył,
że obiekty największych tęsknot traci się wcześniej czy pózniej.
Już bezpieczniej było nie pragnąć  niestety serce nie działało na rozkaz.
To właśnie w tym przeklętym Spitalfields wszelkie marzenia przybierały monstru-
alny charakter. Wisiały w powietrzu niczym mgła, wślizgiwały się do domu i gospody.
Sprowadzały dzieci na drogę kradzieży, zmuszały kobiety do prostytucji, a mężczyzn do
picia. A jego do myśli o rzeczach, o których już dawno zapomniał. O miłości, dzieciach,
szczęściu...
Na morzu nie miewał podobnych refleksji. Za niczym takim nie tęsknił. W kieracie
codziennej pracy pachniał solą i rybami, i czuł się jak szprycha w kole. Zawsze miał
tam coś do roboty, toczył bitwy, zawijał do portów... o niczym nie pamiętał.
162
A teraz przy Clarze dawne pragnienia odżyły ze zdwojoną siłą. Dlatego musiał ją
poślubić i wrócić na morze na tyle szybko, by żona nie odkryła jego prawdziwej natury
i nie odwróciła się od niego z niesmakiem. Tak, takie małżeństwo na odległość byłby
pewnie w stanie znieść. Clara zostałaby w Londynie i zajmowała się swoim ukochanym
Domem. Widywaliby się między jego podróżami do Afryki i na Gibraltar... wszędzie
tam, gdzie wezwałby go obowiązek. Dlaczego jednak taka perspektywa przestała go na-
gle pociągać? Popatrzył szybko na Clarę, westchnął i zrobił pierwszy krok w stronę
frontowej części sklepu. Musiał zaczerpnąć powietrza i poczynić plany, które nie za-
kładały, że co noc będzie tulił żonę w ramionach. Spała tak słodko, że poczuł dziwny
ucisk w gardle.
Ruszył do wyjścia, po drodze jednak przystanął na chwilę, by zabrać nóż. Wsunął
go za tasiemkę kalesonów w okolicy krzyża i zamknął za sobą drzwi. W ciemnościach
namacał drogę i znalazł świecę, tę samą, której powinien był poszukać, gdy przyszli
tutaj za pierwszym razem. Zapalił ją i postawił na ladzie.
Stojąc w cieniu blisko witryny wyglądał na ulicę. Dochodziła godzina trzecia, wie-
dział, że wkrótce będzie musiał obudzić Clarę. Niezależnie od jej opinii na ten temat,
nie chciał, by znalazła się za dnia w pobliżu sklepu. W nocy mógł zakryć peleryną jej
głowę i twarz, po czym wsadzić ją do powozu.
Pojechałaby wówczas do domu. I została tam, z dala od niego, do czasu zakończe-
nia śledztwa. Niestety sprawa mogła się ciągnąć jeszcze całymi miesiącami i to stano-
wiło kolejny problem. A jeśliby się okazało, że tej nocy poczęli dziecko? Co wtedy?
Na samą myśl o Clarze z jego dzieckiem pod sercem poczuł tak głęboką tęsknotę,
że aż go to przeraziło. Bon Dieu, nie powinien był się posunąć tak daleko.
Pukanie do drzwi wyrwało go z zamyślenia. Zesztywniał. To z pewnością był Spec-
ter, co znaczyło, że pora wracać do interesów. Sprawdził, czy drzwi do sypialni są za-
mknięte, i wyjrzał na ulicę  zakapturzona postać stojąca przed sklepem nie przypo-
minała zupełnie osobnika opisanego przez Clarę. Przede wszystkim spod kaptura nie
wystawał nawet fragment twarzy, a już z pewnością nie było widać gładko wygolonego
podbródka.
Morgan poczuł, że przeszywa go dreszcz. Ten człowiek musiał mieć jednak jakąś
twarz. Przecież nie był duchem. Mimo to kaptur spełniał doskonale swoje zadanie.... A
może nic pod nim nie było... ? Odpędził tę absurdalną myśl.
 Przyszedłeś pewnie po odpowiedz  powiedział.
 Wyjdz na ulicę, kapitanie  wychrypiał Specter, wyraznie zmieniając barwę gło-
su.  Nie chcielibyśmy z pewnością przeszkadzać twojej przyjaciółce. A już na pewno
wolelibyśmy, żeby nie podsłuchała naszej rozmowy.
Morgan poczuł ucisk w żołądku. Specter wiedział o Clarze? Ach, może sądził, że
 przyjaciółka jest po prostu prostytutką...
 Jaką przyjaciółkę masz na myśli?
 Nie udawaj. Sądziłeś, że nie widziałem, co się tu działo? Napastnika, który
próbował przestraszyć lady Clarę? I tego, jak ruszyłeś jej z odsieczą?
163
Ten łajdak wiedział, że to Clara... Miała rację... Specter widział wszystko.
Morgan wyszedł boso na ulicę, nie zwracając uwagi na brudny chodnik i chłód,
który przyprawiał go o gęsią skórkę. Zamykając za sobą drzwi, dziękował Bogu, że po-
myślał o nożu. Zyskiwał dzięki temu wyrazną przewagę nad Specterem, który z pewno-
ścią nie przypuszczał, że Morgan jest uzbrojony. W przeciwnym wypadku nie zbliżyłby
się do niego na taką niewielką odległość, ryzykując życiem.
Kapitan odwrócił się do swego wroga.
 Tak, jest u mnie kobieta  powiedział prowokująco.  Co z tego?
 Nie byle jaka kobieta. Muszę przyznać, że jestem pod wrażeniem. Już wcześniej
wiedziałem, że masz talent do zalotów, ale nie sądziłem, że aż taki. Uwieść tak szano-
waną damę...
Morgan zesztywniał na całym ciele. Wiedział, że drzwi do sypialni pozbawionej
okna były cały czas zamknięte i Specter nie mógł wiedzieć, co tam robili.
 Na jakiej podstawie sądzisz, że Clara oddałaby cnotę komuś takiemu jak ja?
 Nie jestem głupcem. Dochodzi trzecia rano, masz na sobie wyłącznie kalesony,
a ta dama przyszła do ciebie co najmniej przed dwoma godzinami. Czy możesz mieć do
mnie pretensję o wyciąganie pochopnych wniosków?
Morgan szukał gwałtownie w myślach odpowiedzi, która nie zrujnowałaby reputa-
cji Clary i jednocześnie nie udaremniła śledztwa.
 Ta dama stała się naprawdę kłopotliwa, toteż uciszyłem ją w najlepiej sobie
znany sposób... nie mogłem jej przecież zamordować, bo byłoby to stanowczo zbyt nie-
bezpieczne.  Mówiąc to, uzmysłowił sobie nagle, że zyskał szansę, by ustalić związek
Spectera z policją.  Wiesz, że ona na mnie doniosła?
 Słyszałem, że narobiła ci problemów. Nie była specjalnie dyskretna. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • anikol.xlx.pl