[ Pobierz całość w formacie PDF ]
sobie, że w tym czasie walczył przeciwko towarzyszom Humy. Zaczął więc przywoływać na pamięć
inne boje, które staczał jako sojusznik rycerstwa solamnijskiego - i poczuł się lepiej.
Pięć lat. Po tym czasie powinno tu wyrosnąć przynajmniej kilka nowych pędów, niektóre polany
powinny pokryć się kępami trawy - tymczasem przed nimi rozciągała się jałowa, martwa ziemia.
Usłyszawszy coś, co przypominało grzmot, spojrzał na niebo, po to tylko, by poniewczasie
zrozumieć, że powinien patrzeć gdzie indziej. - Jezdzcy! - Kaz pociągnął Sardala w tył.
W pewnej odległości można było zobaczyć grupkę rycerzy, gnających tak, jakby ścigała ich
Królowa Ciemności we własnej smoczej osobie. Obaj wędrowcy patrzyli, jak konni bez wahań
pędzili przez martwy las. Kaz wiedział, że tamci mogli podążać tylko w jednym kierunku - ku
twierdzy Vingaard. - Ci rycerze byli z różnych forteczek i posterunków - stwierdził elf.
Kaz niezbyt długo zastanawiał się nad zródłem wiedzy elfa - przypomniał sobie krążące wszędy
opowieści o bystrości wzroku leśnego ludu. - Z różnych oddziałów?
Sardal kiwnął głową. - Dostrzegłem niektóre godła. Każdy rycerz nosi znaki, po których można
poznać, z jakiej jest warowni lub forteczki. W tej grupie byli reprezentanci niemal wszystkich
posterunków z Południa. To bardzo ciekawe& Gdybym nie miał innych, ważniejszych spraw na
głowie, nie oparłbym się pokusie, by pójść z tobą i sprawdzić, co się tam dzieje..
Elf umilkł, jakby w obawie, że powiedział za wiele. Kaz udał, że jego uwagę nadal wyłącznie
skupiają znikający już w oddali jezdzcy. - Powinni być tam trzy dni przede mną. Być może
solamnijskie rycerstwo szykuje się do nowej wojny. - Przeciwko komu?
- Nie umiem rzec - mruknął Kaz. - To jednak wyjaśniałoby, przynajmniej po części, dlaczego
pozornie odwrócili się od swego narodu. Możliwe, że gdzieś tam zbierają się
- resztki armii Takhisis. Może nie doceniłem tamtych.. - Tak uważasz?
- Nie dowiem się, dopóki tam nie dotrę. - Kaz pomyślał, że tymi słowami nie przekonałby nawet
samego siebie.
Sardal wyprostował się godnie. - A więc tu się pożegnamy. - Wyciągnął ku minotaurowi rękę,
kierując dłoń ku górze. - Niech prowadzą cię E li i Astra& i Kiri-Jolith, który - jeśli miałbym sądzić
z tego, co ci się dotychczas przydarzyło - darzy cię szczególnymi względami.
Kiri-Jolith był bogiem szlachetnych, godnych walk i bitew, którego wyobrażano sobie jako
człowieka z głową bawołu. Charakterystyczne dla pełnych przeciwieństw minotaurów było to, że
darzyły go równą estymą, jak książęcego małżonka Takhisis, Sargasa, i wcale nie przeszkadzała im
świadomość, że spotkanie tych dwu bogów natychmiast przekształciłoby się w najzaciętszy z bojów.
Kiri-Jolith był synem E li, jak elfy nazywały Paladine a.
Minotaur odpowiedział elfowi podobnym pozdrowieniem i spojrzał na upiorną puszczę, którą
miał przemierzyć. - Myślę, że najprościej będzie podążyć tropem rycerzy. Zostawili dość wyrazny
ślad. Co ty na to, Sardalu?
Nie usłyszawszy odpowiedzi, odwrócił się ku elfowi. Po jego dobroczyńcy nie było już śladu,
żaden też odcisk stopy nie zdradzał kierunku, w którym odszedł. Kaz przykucnął i przez chwilę badał
grunt. Mógł śledzić wstecz własne tropy, nie dostrzegł jednak nigdzie odcisków stóp Sardala.
Wyglądało na to, że przyszedł tu sam! Wstał i parsknął niechętnie. - Elfy!
Odwracając się ku spustoszonym ziemiom północnej Solamnii, przełożył sakwę przez plecy tak,
by nie przeszkadzała, gdyby trzeba było sięgnąć po Oblicze Honoru i ruszył przed siebie. Nie
zagłębił się nawet na sto kroków w martwy las, kiedy uderzyła go niezwykła cisza i brak zwykłych
odgłosów puszczy - z wyjątkiem jednego, znajomego mu z czasu wojen.
Gdzieś tam kruk zwoływał na żer swych braci. Kaz wiedział z doświadczenia, że ptaki wydawały
takie odgłosy tylko wtedy, gdy spodziewały się obfitej uczty. Zawsze tak było, że tam, gdzie mieli
ginąć wojownicy, zbierały się ścierwojady, obsiadały gałęzie i czekały.. Minotaur miał nadzieję, że
może tym razem kruki czekają na coś innego.
26.Bohaterowie II - Minotaur Kaz
Rozdział 7
CHO NA NIEBIE WISIAAO KILKA TYLKO CHMUR, W tej jałowej okolicy słońce świeciło
niezbyt jasno. Kaz nie umiał sobie tego wyjaśnić. Jeśli cały ten kraj nie uległ nieodwracalnemu
splugawieniu, to może po kilkunastu latach przekleństwo Królowej Smoków straci swą moc?
Minotaur wiedział jedynie, że będzie bardzo rad, gdy opuści już tę okolicę.
Niekiedy dostrzegał znaki świadczące o tym, że życie jednak się tu odradza. Pierwszy ślad
zieleni, jaki dostrzegł, dostarczył mu znacznie większej radości, niż się spodziewał. Północna
Solamnia nie była martwym krajem. Trwała tu nadal walka 0 życie.
Nadejście zmroku przyniosło mu pewną ulgę. W ciemnościach niemal wszystkie kraje wyglądają
podobnie. Po ciemku uschnięte drzewa można było wziąć za pnie czekające na ożywcze tchnienie
wiosny - choć Kaz wiedział, że jest inaczej. W nocy brakło mu jedynie odgłosów zwierząt. Raz jeden
usłyszał odległe wycie jakiegoś padlinożercy. Te stworzenia zawsze potrafiły znalezć sobie jakiś żer,
nawet w tak spustoszonych okolicach. Słychać też było brzęczenie kilku owadów, ale w porównaniu
ze zwykłymi nocnymi odgłosami puszczy, las wydawał się pusty. Prawie pusty. Gdy mościł sobie
posłanie, przeleciało nad nim coś wielkiego 1 niewiarygodnie szybkiego& coś, co zniknęło, zanim
zdążył podnieść głowę. Kaz odniósł wrażenie, że było to ogromne stworzenie o długich skrzydłach.
Natychmiast pomyślał o smoku, potem jednak nie bez irytacji przypomniał sobie, że smoki -wszystkie
smoki znikły z końcem wojny. Smoki mroku zostały przegnane przez Humę, smoki światłości zaś
wycofały się same, by - jak utrzymywali niektórzy filozofowie -zachować równowagę świata. Nikt
nie znał prawdy. Kimkolwiek był nocny ptaszek , nie wrócił i nie dał Kazowi drugiej szansy na
rozpoznanie. Nieco wytrącony z równowagi minotaur zjadł skromny posiłek i ułożył się do snu.
Spał niezbyt dobrze. Trapił go jakiś nieokreślony niepokój. Wiercił się na posłaniu i przewracał
z boku na bok. W nocy budził się przynajmniej siedmiokrotnie, za każdym razem z wrażeniem, że
jakiś goblin już szykuje się do poderżnięcia mu gardła lub że lada moment z ziemi wyłoni się upiór i
wyciągnie ku niemu szponiaste palce. Raz śniło mu się, że stoi nad nim martwilk, którego płonące
czerwienią ślepia wpatrywały się weń z bezgłośną drwiną. Bestia natychmiast też zaczęła zadawać
pytania, których Kaz pózniej nie umiał sobie przypomnieć.
Rankiem ruszył dalej tropem grupki rycerzy. Nie miał wątpliwości, że tamci podążają do
Vingaardu. Jeśli miałby wyrokować ze śladów, to rycerze niemiłosiernie
poganiali konie. Jadąc w tym tempie, dotrą do twierdzy kilka dni przed Kazem, co zresztą
świetnie pasowało do jego planów. Nie życzył sobie żadnych spotkań z przedstawicielami zakonów,
zanim nie dotrze do twierdzy.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]