[ Pobierz całość w formacie PDF ]
bohaterów był jej prawdziwy ojciec, Anakin Skywalker? I że ten legendarny bohater stał się pózniej
najbardziej bezwzględnym i przerażającym narzędziem imperialnej tyranii? Czy ktokolwiek
mógłby uwierzyć, że niewinny wieśniak z Tatooine, który wpadł do jej celi w bloku więziennym
Gwiazdy Zmierci, żeby ją uratować - kierując się wyłącznie naiwną wiarą w sprawiedliwość we
wszechświecie - jest w rzeczywistości jej bratem blizniakiem, który liczył na to, że siostra pójdzie
w ślady ich ojca?
To wszystko było zbyt absurdalne, żeby Leia mogła w to uwierzyć. Prędzej by uwierzyła,
gdyby coś podobnego przydarzyło się... komuś innemu.
Uważała tak do chwili, kiedy zaszło coś równie absurdalnego. Siedząc w ponurej sali
konferencyjnej, w głębi pozbawionej powietrza asteroidy, nagle zyskała pewność, że jej brat - od
którego dzieliło ją tysiące lat świetlnych - ma ogromne kłopoty, że grozi mu śmiertelne
niebezpieczeństwo.
Przez chwilę miała ochotę uznać, że to po prostu śmieszne, dopóki nie dotarło do niej
dodatkowe przeczucie. Bo teraz, podczas cierpliwego czekania na powrót Hana, uświadomiła sobie,
że on wkrótce wpadnie w takie same tarapaty. Nawet kiedy zaniepokojenie kazało jej przeprosić
Mandalorian i wybiec z sali konferencyjnej, postanowiła pokonać całą drogę do ośrodka łączności,
żeby osobiście sprawdzić, co się dzieje. Tam się dowiedziała, że podprzestrzenne bieżące raporty o
sytuacji okrętów SSR nagle umilkły - i że Han był w ośrodku zaledwie kwadrans wcześniej i
usłyszał tę samą informację. - Pobiegła więc prosto do pieczary z lądowiskiem, bo dobrze
wiedziała, że Han odleci, kiedy tylko silniki Sokoła zaczną pracować pełną mocą.
Wiedziała także dlaczego. Han nie potrafiłby opuścić przyjaciela w niebezpiecznej sytuacji.
To po prostu było sprzeczne z jego naturą. Domyślała się, że nie poinformuje jej o swoim zamiarze.
Han wiedział, że pod tym względem Leia niczym się od niego nie różni. To troska o
bezpieczeństwo Leii nakazała mu ją zostawić. Han nie chciał jej narazić na utratę życia albo
zdrowia. Leia zamierzała mu dobitnie wykazać śmieszność takiego postępowania. Pomyślała, że
może go pokonać paroma ciosami magnetycznego klucza.
Problem w tym, jak go dogonić.
Rozejrzała się po hangarze, ale oprócz krzątających się wszędzie techników,
przejeżdżających w pobliżu holowników, i chmur gazów wydobywających się z sykiem z
wymienników nie znalazła niczego, co by jej w tym pomogło. Co zrobiłby w takiej sytuacji Luke? -
zadała sobie pytanie, zamknęła oczy i zaczęła głęboko oddychać. Szybko poczuła, w którą stronę
powinna się skierować.
Kilka minut błąkała się bez celu po pieczarze, czekając, aż intuicja podszepnie jej coś
jeszcze. Była tak pogrążona w myślach, że dopiero po dłuższej chwili uświadomiła sobie, że zna
przystojnego pilota, który pojawił się przed nią. Pilot rozmawiał z technikami personelu
naziemnego, którzy podkładali klinowate wsporniki pod jego B-winga. Leila nie tylko go znała.
Pilot był jej przyjacielem.
- Tycho! - wykrzyknęła, pomachała ręką i od razu skierowała się w jego stronę. - Nie masz
pojęcia, jak się cieszę, że cię widzę!
Tycho Celchu powitał ją z niedowierzaniem.
- Księżniczka? - zdziwił się. - Czy nie powinnaś w tej chwili uczestniczyć w negocjacjach?
- Daj spokój negocjacjom - powiedziała Leia. - Muszę dokądś polecieć. To niecierpiąca
zwłoki sprawa dyplomatyczna.
Tycho zmarszczył brwi.
- Naprawdę? - bąknął niepewnie.
- Jestem dyplomowanym strzelcem takich myśliwców jak ten - przypomniała Leia,
wskazując na B-winga. - Chciałabym, żebyś go przygotował do lotu tak szybko, jak to tylko
możliwe.
Pilot zmarszczył brwi jeszcze mocniej.
- Księżniczko, jesteś cywilem... - zaczął.
- A moja matka była twoją królową. - Nie znosiła podkreślać swojego pochodzenia, ale tym
razem sytuacja była naprawdę wyjątkowa. - Byłeś Alderaaninem, zanim zostałeś oficerem. Zrobisz
to dla mnie, czy mam poprosić kogoś innego?
- A o co chcesz prosić? - Obok niej wyrósł jak spod ziemi Wedge Antilles. - Cześć,
księżniczko. Jak postępują negocjacje?
- Cześć, Wedge. - Leia skrzywiła się na myśl, że będzie musiała skłamać kolejnemu
przyjacielowi. - Uhm... wydarzyło się coś niezwykłego - zdecydowała w końcu. - Muszę
wypożyczyć Tycha i jego B-winga. Może tylko na kilka godzin.
- Gdyby to zależało ode mnie... - Wedge rozłożył ręce przepraszającym gestem. - Jednak
Lando... to znaczy generał Calrissian... jest naprawdę miłym gościem, niefrasobliwym i pogodnym,
wyłącznie kiedy nie paraduje w mundurze. Dopiero jeśli złamiesz jego rozkazy, przekonasz się, że
nie ma zupełnie poczucia humoru.
Leia przeniosła spojrzenie z jego twarzy na twarz Tycha. Ciekawe, dlaczego Moc
skierowała ją w tę stronę, skoro nie było najmniejszej szansy, żeby... Spróbowała zgadnąć, co w
takiej sytuacji zrobiłby Luke.
Nabrała powietrza, zamknęła oczy i wypuściła powietrze z płuc. Kiedy otworzyła oczy,
wyrazniej zobaczyła rolę obu stojących przed nią pilotów. Tycho był dla niej tylko sposobem
wydostania się z asteroidy, Wedge zaś zwykłą przeszkodą. Obaj jednak byli porządnymi gośćmi i
przyjaciółmi, których wyraznie martwił jej niepokój. Nie zasługują na karę za to, że zdecydowali
się jej pomóc.
- Luke owi grozi niebezpieczeństwo - wyjawiła w końcu cicho i najspokojniej jak umiała.
Wedge i Tycho wymienili zagadkowe spojrzenia.
- Jakie niebezpieczeństwo? - zapytał w końcu Antilles.
- Zmiertelne - odparła bez ogródek księżniczka, nie mogąc zapanować nad drżeniem głosu.
Tycho znów spojrzał na Wedge a, który zacisnął wargi i wbił spojrzenie w płyty lądowiska.
Już po chwili ciężko westchnął i stanowczo kiwnął głową. Tycho odwrócił się na pięcie i odbiegł.
Leia obserwowała, jak Alderaanin przedziera się przez chaos w hangarze. Odwróciła się do
Antillesa.
- Dokąd on pobiegł? - zapytała.
Wedge, który właśnie kierował się w kierunku swojego X-winga, odwrócił się i stanął.
- Zebrać pozostałych Aotrów! - krzyknął. - Daj nam kwadrans, dobrze?
Lando usiadł w sali konferencyjnej w zwolnionym przez Hana fotelu. Tuż po zakończeniu
prezentacji przestał słuchać, jak Fenn Shysa kłóci się z przywódcą najemników. Znał wprawdzie
niewiele słów języka Mando a - tyle, żeby prowadzić zwykłą rozmowę albo oskubać
nierozważnego Mandalorianina podczas gry w sabaka - ale w ciągu mniej więcej trzydziestu sekund
[ Pobierz całość w formacie PDF ]