[ Pobierz całość w formacie PDF ]

takiego natłoku przedmiotów w jednym miejscu. Rozejrzał się z podziwem. Jako mały
kolekcjoner uznał to pomieszczenie za niezmiernie interesujące.
Głos kobiety przerwał jego rozmyślania.
- Kim jesteś? - zapytała, nie puszczając kieszeni. - Dlaczego szedłeś za mną? -
Wycelowała w niego drżący palec. - Chcesz mnie obrabować, prawda? Prawda?
Danny otworzył oczy ze zdumienia.
- Nie - odparł po prostu. - Chcę tylko mojego ptaszka. To nie kradzież. Znalazłem go.
Jest mój.
- Ja go znalazłam - warknęła kobieta. - Zostawiłeś go. Ja go znalazłam. Teraz jest mój.
- To niesprawiedliwe! Wcale nie chciałem go zostawić! - krzyknął Danny, równie
rozgniewany, jak przestraszony. Rozejrzał się po zastawionym holu. - Pani ma... pani i tak ma
miliony rzeczy. Nie potrzebuje pani mojego ptaszka. Ale mnie jest potrzebny. To moja
nagroda. Z gry Zgubione-Znalezione.
No, wie pani.
- Zgubione-Znalezione? - kobieta skrzywiła się podejrzliwie. Puściła kieszeń,
osłaniając palcami drugą dłoń.
- Co niby mam wiedzieć? Czy to Zgubione-Znalezione przysłało cię tutaj?
Cofnęła się nagle. Przycisnęła dłonie do piersi, jakby chowając je przed chłopcem.
- To o to chodzi, prawda?! - krzyknęła. - Przysłali cię, żeby odebrać mi pierścionek!
Widziałam tego drugiego Poszukiwacza, w dole przy Barierze. Sprowadzili go znowu.
Znalazł ten pierścień dla mnie, ale teraz chcą go z powrotem, czy tak? To taka ich gra. Chcą
mojego pierścienia. - Ręce jej zadrżały. - A może to nie wszystko - ciągnęła. - Może chcą mi
odebrać wszystkie pierścienie. Czy tak? Widzieli je u mnie i teraz chcą wszystkich. To banda
złodziei.
Danny miał tego serdecznie dosyć. Odsunął się od niej.
- Nie jestem bandą złodziei! Nie chcę żadnych pierścieni! - zawył. - Chcę do domu!
Chcę do mamy!
- Padł na marmurową podłogę i wybuchnął płaczem.
Kobieta zamrugała oczami. Stała nieruchomo, przyglądając mu się. Potem
rozprostowała zaciśnięte palce i w zamyśleniu potarła usta. Na jej czole pojawiły się głębokie
bruzdy.
Danny zanosił się szlochem. Nie miał już siły być dzielnym chłopcem. Płakał za
domem, rodzicami, Claire i Patrickiem. Płakał, bo był samotny, przerażony i zagubiony. I sam
na sam ze starą wariatką. I na pewno nikt mu już nie pomoże.
Kobieta trąciła go stopą w nogę.
- Więc dobrze, wez go - powiedziała.
Danny spojrzał w górę, zapłakany. Kobieta stała nad nim ze zmarszczonym czołem.
W wyciągniętej dłoni trzymała porcelanowego ptaszka. Machnęła ręką niecierpliwie.
- Wez go - powtórzyła.
Danny wziął ptaszka. Pogładził palcami jego gładki, okrągły brzuszek i przytulił do
rozpalonego policzka.
Chłodny dotyk dodał mu otuchy. Powoli przestał płakać. Wsunął kciuk do ust.
Zakołysał się do przodu i do tyłu. Zamknął oczy.
- Zgubiłeś się - powiedziała kobieta zdziwiona, jakby właśnie odkryła coś
niezwykłego.
Danny nie otworzył oczu. Dzięki temu nie widział ani kobiety, ani jej dziwnego domu.
Nie musiał przyjmować do wiadomości, jak bardzo się zgubił.
- Nie płacz. Będą cię szukać - ciągnęła tym samym spokojnym tonem. - Twoi rodzice
będą cię szukać, prawda?
Danny podniósł powieki. Wyjął kciuk z buzi.
- Claire też - powiedział.
- Kto to jest Claire?
- Moja siostra. Będzie mnie szukać. Tak samo Patrick.
- Mój brat się zgubił - odezwała się kobieta w zamyśleniu. - Właśnie sobie
przypomniałam. Johnnie kiedyś się zgubił. Byliśmy dziećmi. Miałam się nim opiekować. Ale
on gdzieś powędrował i zgubił się w krzakach za domem. Wtedy były tam rowy. I węże. I
strumyk. Szukaliśmy go całe popołudnie.
- Znalezliście go? - zapytał Danny.
- Tak. - Kobieta prawie się uśmiechnęła. - Znalezliśmy go z tatą. Siedział pod
drzewem i płakał. Tak jak ty przed chwilą. To dlatego sobie o tym przypomniałam. Przez
chwilę wyglądałeś tak samo, jak on. Płakał i ssał kciuk. Biedny mały chłopczyk. - Patrzyła
nad głową Dan-ny ego, pogrążając się we wspomnieniach. - Byliśmy tacy szczęśliwi, kiedy
go znalezliśmy. Zabraliśmy go do domu. Mama się rozpłakała. Po obiedzie dostaliśmy
galaretkę i lody. Nawet ja. Chociaż to wszystko było z mojej winy.
- Czy Johnnie jest gdzieś tutaj? - Danny rozejrzał się po obszernym holu, jakby
spodziewając się, że zza których drzwi wyłoni się mały chłopiec.
- Nie. Nikogo tu nie ma - powiedziała kobieta z westchnieniem. - To było dawno
temu. Nikogo nie ma poza mną. I tymi wszystkimi rzeczami. - Powiodła wzrokiem dokoła po
zapchanych szafkach i półkach.
- Są ładne - stwierdził Danny, wycierając oczy i zerkając na nią.
Pokiwała powoli głową.
- Nie zawracam sobie głowy ludzmi. Zajmuję się swoimi rzeczami. - Przerwała. -
Rzeczy nie umierają - dodała dziwnym tonem. - Nie opuszczają cię. Są zawsze takie same.
Lepsze niż ludzie.
Danny zagryzł wargi. Wydawało mu się, że to niezupełnie tak, ale bał się, że kobieta
znowu się rozgniewa, jeśli powie to głośno, więc milczał. Nie chciał, żeby się rozgniewała.
Chciał, żeby była miła. Chciał, żeby mu pomogła.
16
- Trzymaj się blisko mnie - przestrzegł Max Patricka, kiedy doszli na szczyt wzgórza.
- Musimy bardzo uważać. Zwłaszcza że Doon się tutaj kręci. Chyba cię nie rozpoznała za
pierwszym razem. Kiedy agenci nas przesłuchiwali, nie wiedzieli, że tu jesteś, więc
widocznie nie dostali żadnego doniesienia. Ale drugi raz może nam się nie udać.
Patrick zmrużył oczy przed wiatrem i spojrzał w dół. Na stoku mrowiło się od
zbieraczy barierowych.
Wzdłuż ogrodzenia ustawili się w dwuszeregu agenci z uniesionymi w górę pałkami.
Przy Barierze Strażnicy Barierowi w czerwonych mundurach uwijali się jak w ukropie,
podczas gdy stosy przedmiotów wokół nich rosły i rosły.
- Widzisz ich? - zapytał Max.
Patrick wytężył wzrok, wypatrując w tłumie dwóch znajomych sylwetek.
- Na razie nie - powiedział w końcu. - Zejdzmy trochę niżej.
Poszli w kierunku ogrodzenia. W miarę jak się zbliżali, słyszeli coraz wyrazniej
niespokojny pomruk tłumu zbitego za siatką.
- Wpuśćcie nas, głupcy! - krzyknął stary mężczyzna ze śnieżnobiałymi włosami i
brodą jak Zwięty Mikołaj. - Strażnicy nie dają rady. Spójrzcie tylko! Zasypuje was mnóstwo
rzeczy. Wpuśćcie nas!
Wyczyścimy teren błyskawicznie.
- Prawo padlinarzy! - krzyknęła kobieta obok niego.
Tłum zamruczał z aprobatą. Pomruk nasilał się i rozszerzał niczym fale na stawie.
Drobna, chuda kobieta stojąca obok Patricka poruszyła się niespokojnie.
- Nie podoba mi się to, Perce - szepnęła do swego towarzysza. - Znowu robi się [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • anikol.xlx.pl