[ Pobierz całość w formacie PDF ]

sobą cały oddział - uświadomiła sobie nagle Annabella. -
A ty powiedziałeś, że na drodze było tylko dwóch ludzi...
Will spojrzał na nią ze skupieniem.
- Nie pomyślałem o tym, ale tak rzeczywiście było. To
jest bardzo podejrzane. Teraz przypominam sobie, że za
raz gdy dotarłem do Larkswood, słyszałem oddział nad
jeżdżający gościńcem. Ciekawe, jakie rozkazy otrzymali
ci ludzie. Przypuszczam, że Harvard zamierzał im poka
zać moje zwłoki i oznajmić, że zostałem zastrzelony, gdy
chciałem ujść przed aresztowaniem.
Annabella zadrżała, kuląc ramiona dla ochrony przed
zimnem.
- Chcesz powiedzieć, że Harvard wolał nie mieć
świadków - rzekła cicho. - Ależ Will, to straszne! Co mo
żemy zrobić?
- Udać się do Oxenham, gdy tylko James prześle jakąś
wiadomość - rzekł ponuro Will. - Im nas więcej, tym le
piej, a ten dom już jest podejrzany. Być może uda nam się
rozplatać te wszystkie nici i ustalić dalszy sposób postę
powania. Czy twój powóz jest gotów do drogi?
- Tak, Frank wszystko przygotował, ale to tylko dwu-
kółka, Will, niewiele lepsza od furmanki i nie ma gdzie
cię tam schować. - Annabella rozpaczliwie starała się
znalezć jakieś wyjście. Opadły ją wątpliwości z poprze
dniego dnia i ogarnęła melancholia. A jeśli nie uda się
oczyścić imienia Willa...
Chwycił ją za nadgarstek i przyciągnął do siebie.
- Pamiętaj, że cię kocham - rzekł cicho. - Jesteś mą
dra, dzielna, piękna i uwielbiam ciebie calutką, nie tylko
twe ciało. - Ucałował ją mocno, po czym puścił.
Przez resztę dnia grali w szachy, a wieczorem przy
szedł Owen z wieścią, że kapitan Harvard postawił straże
przed domem.
- Dzień dobry, kapitanie!
Annabella w słomkowym kapeluszu z szerokim rondem,
który pospiesznie nacisnęła na głowę, z szalem zarzuconym
na ramiona, serdecznym uśmiechem przywitała Harvarda.
Wiedziała, że czujny oficer pojawi się z chwilą, gdy na pod
jazd zajedzie dwukółka. Zimne, szare oczy Harvarda podej
rzliwie spoczęły na Annabelli i na Susan niosącej spory pa
kunek, aż w końcu zatrzymały się na pani Frensham. Dama
do towarzystwa, za którą ciągnęły się całe metry szala, po
brzękując paciorkami, napominała Franka, by ostrożnie ob-
chodził się z jej bagażem, i prawie nie zwracała uwagi na
mężczyzn, wjeżdżających konno na dziedziniec. Gdy
w końcu uniosła głowę i dostrzegła nieprzyjazny wzrok
kapitana, cofnęła się z lękiem.
- Przestraszył mnie pan! Co też się tu dzieje?
Annabella mocno ścisnęła ją za ramię.
- To kapitan Harvard, Emmy. Na pewno go pamiętasz.
Panna Frensham wyprostowała się. Oczywiście, że pa
miętała kapitana.
- Przypominam sobie dżentelmena, który dwukrotnie
wpadał do domu i wysuwał pochopne oskarżenia - rzekła
wyniośle - po raz pierwszy o jakiejś nieprawdopodobnej
nocnej godzinie. Mam nadzieję, że to się więcej nie po
wtórzy.
Emmy jednak ma charakterek, pomyślała z uśmiesz
kiem Annabella, widząc zmieszanie kapitana, który miał
czelność wyprowadzić z równowagi tak szacowną starszą
damę.
- Proszę mi wybaczyć wszelkie niewygody, na jakie
panią naraziłem - rzekł szorstko, ze sztywnym ukłonem.
- Wypełniam tylko swoje obowiązki.
- Nadal goni pan cienie, kapitanie? - zapytała ze sło
dyczą Annabella. - Obawiam się, że tutaj traci pan tylko
czas. Ale skoro nie ma pan nic lepszego do roboty...
Harvard nie uległ tej złośliwej prowokacji.
- Pani wyjeżdża?
- Jak pan widzi. - Annabella patrzyła, jak Frank me
todycznie ładuje bagaż na wóz. - Na parę dni do rodziny,
to wszystko. Planowaliśmy to od jakiegoś czasu. Niestety,
to nic nadzwyczajnego. - Rzuciła kapitanowi szczere
spojrzenie.
Harvard również przyglądał się pakowaniu. Najwy
razniej w wozie nie ukryto nic ani tym bardziej nikogo,
gdyż po prostu nie było na to miejsca. Po raz kolejny ob
rzucił nieufnym spojrzeniem ich wszystkich: Franka o ka
miennej twarzy, który układał kolejne pakunki, panią
Frensham, spoglądającą nań równie podejrzliwie jak on
na nią, Susan, czekającą z szacunkiem, aż jej pani wsią
dzie do dwukółki, i beztrosko uśmiechniętą Annabellę.
- Sir William Weston... - zaczął.
- Jak pan widzi, nie ukrywam go przy sobie - rzekła An-
nabella z szerokim uśmiechem. - Nie jest również przebrany
za moją damę do towarzystwa ani za pokojówkę.
Pani Frensham wyglądała na obrażoną, a Susan zachi
chotała.
Harvard stracił cierpliwość. Chwycił Annabellę za ramię.
- Nie dowierzam pani! Wydaje mi się, że pani coś
ukrywa.
- Proszę mnie puścić - rzekła Annabella z błyskiem [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • anikol.xlx.pl