[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zazdrości.
- Obudziłam cię? - spytała.
- Nie, nie! - szybko odpowiedziała Allison. - Zaspałam? -
zapytała, gramoląc się z kanapy. Mówiła trochę tak, jakby
brakowało jej tchu, jakby, świadomie lub nie, naśladowała
Marylin
Monroe.
- Ależ skąd - odpowiedziała Charley. - Po prostu lubię
wcześnie wstawać. To moja ulubiona pora dnia.
No, może z wyjątkiem tych kilku tygodni z Reesem,
dodała w duchu. Wtedy najbardziej lubiła noce, gdy po
przedstawieniu mieli czas tylko dla siebie i spędzali długie
godziny kochając się. Gdzie się podziały tamte chwile?
- Moja też! Uwielbiam poranki! - zaszczebiotała Allison.
- Zwietnie, ale muszę już lecieć - powiedziała Charley. -
Nie zapomnij zatrzasnąć drzwi, gdy będziesz wychodzić.
Zobaczymy się na próbie.
- Masz zamiar się z nim spotkać? - zapytała nagle Allison,
zmierzając do kuchenki. Charley wydało się, że w glosie
dziewczyny zabrzmiała nuta niezdrowej ciekawości.
- Z kim? - zapytała niewinnie.
- Z tym naprawdę przystojnym facetem, z którym cię
wczoraj widziałam. Czy on też jest w obsadzie? - Allison
uśmiechnęła się i sięgnęła po dzbanek z kawą.
- Jest inspicjentem - wyjaśniła Charley.
Czy wszyscy muszą wiedzieć, co czuję do Reese'a? -
pomyślała. To znaczy, co czułam, poprawiła się.
Nie, nie powinna pozwolić, by te uczucia znowu wyszły
na jaw, nawet jeśli pozostały żywe. W takim razie po co tak
wcześnie wychodzi na próbę? Może po to, by znalezć się z
nim sam na sam?
- Spotkasz się z nim? - Allison nie dawała za wygraną,
wypowiadając głośno to, o czym myślała Charley.
- Może przypadkiem - odpowiedziała wymijająco,
sięgając po sweter. Zarzuciła go sobie na ramiona tak, że
rękawy swobodnie zwisały z przodu, wzięła do ręki
egzemplarz scenariusza i wyszła.
Opuszczając dom, przekonywała się w duchu, że to nie z
powodu spotkania z owym inspicjentem wyruszyła tak
wcześnie. Po prostu idzie do pracy. I to w podwójnej roli -
jako aktorka i jako agent FBI. Aż za dużo, jak na jedną osobę!
Nie miała zamiaru dopuścić do żadnych dalszych komplikacji.
To już postanowione. Idąc wzdłuż Sześćdziesiątej Piątej Ulicy
na zachód, nakłaniała się raczej do podziwiania świeżego,
wrześniowego poranka.
Około czterdzieści minut pózniej dotarła do teatru
Minskoff. Wchodząc do sali prób, mrugnęła kilka razy, by
przyzwyczaić wzrok do panującego w niej półmroku. Przeszła
po scenie, tam i z powrotem, gdy nagle aż podskoczyła na
dzwięk głosu za sobą:
- Cześć, co tam u wuja Maxa?
Odwróciła się i stanęła twarzą w twarz z Reese'em. Jej
zdawałoby się stalowe nerwy nie były tego dnia w najlepszej
kondycji. Omal nie krzyknęła, gwałtownym gestem łapiąc się
za serce. Jej torba i scenariusz upadły na podłogę.
- Reese, nie powinieneś podchodzić ludzi w ten sposób! -
wykrzyknęła.
- Nie podchodzę ludzi - poprawił ją - tylko ciebie, zanim
czmychniesz jak sarna z filmu o pożarach lasów.
Nachylił się, by podnieść scenariusz.
Charley spojrzała w dół na jego głowę. Zapragnęła
zagłębić palce w tych ciemnych, miękkich włosach. Tego
jednak nie wolno jej było zrobić. Wszystko, co miała w torbie,
rozsypało się dookoła, rozmaite przedmioty toczyły się w
przejściu, zatrzymując się gdzie popadło.
- No, nie... - jęknęła. - Popatrz tylko, co narobiłeś.
W półprzysiadzie posuwała się naprzód, podnosząc tu
grzebień, tam puderniczkę, dalej jeszcze szminkę i cienie do
oczu. Reese, zamiast jej pomóc, oparł się o krzesło i tylko się
przyglądał, wyraznie ubawiony.
- Mógłbyś mieć chociaż tyle przyzwoitości, żeby okazać
skruchę - powiedziała Charley, rozprostowując kolana, gdy
wreszcie zdołała powrzucać swoje rzeczy z powrotem do
torby.
- A niby dlaczego? Czy ty okazałaś skruchę, kiedy mnie
zostawiłaś? - trzymał ciągle w rękach jej scenariusz.
- Przecież ci powiedziałam - żachnęła się. - Musiałam się
spotkać z wujem Maxem.
- Nie mówię o wczorajszym wieczorze - powiedział
cicho, kładąc jej ręce na ramionach. - Mówię o tym, co było
przed rokiem - Times Square, samo południe. Gdyby nie to,
nie byłoby czym się przejmować.
Patrzyła w podłogę unikając jego wzroku.
- Wszystko ci wtedy wyjaśniłam.
Wsunął palec pod jej podbródek i uniósł głowę tak, by
musiała patrzeć mu prosto w oczy.
- A teraz? - zapytał.
- Co teraz? Teraz mogę być zupełnie inną osobą. Ludzie
zmieniają się przez jeden weekend, a nas dzieli cały rok. Skąd
wiesz, czy bym ci się spodobała taka, jak jestem dzisiaj?
Wypowiadając te słowa czuła się prawie tak podle, jak
wtedy, gdy usunęła go ze swego życia po raz pierwszy.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]