[ Pobierz całość w formacie PDF ]
miasto i wszystkim bardzo zależy na tym, żeby takie pozostało.
Nie dałby złamanego grosza za tego faceta. Jondell budził w nim
odrazę; wiele by dał, żeby się go pozbyć.
Zostawił go teraz i podszedł do wychodzącej z przyczepy
Desiree.
- Catfish zgodził się tu zostać do przyjazdu patrolu - powiedziała.
- Możemy jechać.
W chwilę pózniej podążali już w stronę domu.
Słońce powoli zachodziło za horyzont. Sowy i nietoperze
szykowały się do nocnego życia, zwierzęta szukały sobie legowisk.
Gdzieś daleko zawył kojot, po chwili odpowiedział mu drugi. Cisza
pustyni pełna była kontrastów; czasem niosła ukojenie, a czasem
niepokoiła.
Cała pustynia pełna była kontrastów: upalne dni i bardzo chłodne
noce, kaktusy i liściaste drzewa.
Co to wszystko znaczy? Czy to, że życie składa się z mnogości
różnych elementów, które, pozornie przeciwstawne, łączą się kiedyś
gdzieś w jedną harmonijną całość?
W naturze panowała harmonia. W duszy Virgila nie.
- Masz ochotę na kolację? - zapytała Desiree, żeby przerwać
ciszę. Byli w połowie drogi do domu.
Mam ochotę na zmianę, pomyślał, Wyatt ma rację, zauważył to.
Jestem gotów wszystko zmienić, tym razem na dobre. Ale z kim? Z tą
postrzeloną, impulsywną i... śliczną Desiree Hartlan? Przecież ona
mnie nie zechce!
Dlaczego wszystko tak się poplątało?
- Virgil, obudz się.
Spojrzał na nią nieprzytomnym wzrokiem.
- Co?
- Może porozmawiamy?
- Pózniej.
Zacisnął usta, zmrużył oczy i skupił się, jakby czegoś czujnie
nadsłuchiwał.
- Ktoś nas śledzi.
- Wiem.
Desiree ręką wskazała wystającą skałę.
- Chyba jest tam.
- Nie, tam. Poczekaj, tutaj.
- Ale...
Spiął boki swojego konia.
- Virgil, dokąd...
Koń i jezdziec zniknęli w mroku. To był jego kraj, jego miasto,
jego pustynia i jego dom. Chyba Jondell nie jest tak głupi, żeby za
nimi iść? A może ma wspólnika, o którym nie wiedzą? Zatrzymał się
wśród drzew. Tak czy owak, trzeba być ostrożnym.
Nagle usłyszał tętent konia. Wychylił się i osłupiał. Desiree w
pełnym galopie przemknęła obok i dopadła miejsca, gdzie mógł się
ukrywać śledzący ich człowiek.
- Kazałem ci zostać! - krzyknął przerażony. Nie bał się o siebie,
bał się tylko o nią.
- Desiree, wracaj!
Nie słyszała go. Czuł emanujące z niej podniecenie, czuł napięcie
pościgu; wszystko, co kiedyś odczuwał w podobnej sytuacji, wracało
teraz do niego, połączone ze strachem o bezpieczeństwo Desiree.
Wiedział, że szeryf nie zawróci; spiął konia i popędził w jej stronę.
Widział, jak Desiree się pochyla; w mroku nie mógł dokładnie
zobaczyć, co podnosi z ziemi.
- Co się stało?
Nie czekał na odpowiedz. Wiedział, że sam musi zobaczyć, co
czai się w gęstniejącym mroku szybko zapadającego zmierzchu. Nie
lubił niepewności i zagrożenia, nie znosił tego, co czai się w
ciemnościach.
Usłyszał jakiś dziwny głos; ni to jęk, ni to okrzyk wściekłości.
- Co tam się dzieje? Odpowiedz! Nareszcie dobiegł go jej głos:
- Wszystko w porządku. Złapałam na lasso młodego Bodine'a!
Rozdział 7
Virgil zrównał się z Desiree i ze zdumieniem spojrzał na jeńca,
którego schwytała na lasso. Stal przed nim Travis - rozczochrany, bez
czapki; obok niego, odrzucona na bok, leżała butelka wody.
Przypominał dzikie zwierzątko wypłoszone z nory.
- Co ty tu robisz? - Virgil szybko zeskoczył z siodła i podbiegł do
chłopca.
Był pewien, że syn został w domu; nie przypuszczał, że odważy
się na samotną wyprawę po nieznanym, nieprzyjaznym terenie.
- Nudziłem się w domu. Chciałem trochę pobiegać, zawsze o tej
porze biegam.
Travis nie patrzył mu w oczy; jego wzrok błądził gdzieś po linii
horyzontu.
- Po pustyni się nie biega! To nie jest plaża. Mogło cię spotkać
coś złego! Przecież mówiłem ci o Jondellu. To bardzo niebezpieczny
człowiek! Mogłeś się na niego natknąć.
Spojrzał na lasso, którym spętany był chłopiec, i przeniósł
rozgniewany wzrok na Desiree. Nie dość, że on nie może sobie dać
rady z synem, to jeszcze ona bawi się w kowboja!
- Coś ty mu zrobiła? Po co rzucałaś lassem? To nie jest dziki koń
ani żaden bandyta!
Desiree zaczęła zwijać lasso. Szło jej to wyjątkowo sprawnie.
- Przepraszam. Skąd mogłam wiedzieć, że to Travis? - Nie
wyglądała bynajmniej na skruszoną.
- Gdyby to nie był Travis, byłoby jeszcze gorzej. Przecież
przestępca może mieć przy sobie broń! Strzeli, zanim się spostrzeżesz.
Czy ty myślisz, że jesteś bohaterką jakiegoś westernu? A swoją drogą,
skąd ty potrafisz rzucać lassem?
- Potrafię też...
- Nauczysz mnie? - wtrącił Travis z prośbą w głosie.
- Może nauczę. To wcale nie jest takie trudne. A umiesz rzucać
takim kolorowym plastikowym talerzem, takim jakim bawią się małe
dzieci?
Oboje zachowywali się tak, jakby byli sami; obecność Virgila
zupełnie ich nie krępowała.
- Pewnie. Rzucaliśmy czymś takim na plaży.
- Moja mama zawsze mówiła, że jak się umie rzucać talerzem, to
się będzie też umiało rzucać lassem. Wystarczy lekko się pochylić,
zmrużyć oczy i...
- O czym ty mówisz? - przerwał jej ze złością Virgil. Desiree
spojrzała na niego ze stoickim spokojem.
- Uczę twojego syna rzucać lassem; zaczynam od teorii. My z
Caro uczyłyśmy się tego od dziecka. To bardzo łatwe. Najważniejsze
jest zrobić płynny zamach, a potem już samo leci. To wcale nie jest
takie.
Chyba przesadziła; Virgil, doprowadzony do ostateczności, nie
zdołał się już opanować i zawołał:
- Nie ucz mnie rzucać lassem! Wiem, jak to się robi! Ja tylko nie
wiem, które z was jest bardziej stuknięte, ty czy Travis? Wiecie, że
gdzieś tu może się ukrywać niebezpieczny przestępca i bawicie się w
Dziki Zachód! Chyba oboje zwariowaliście!
Zapadła cisza. Mimo zapadającego zmroku Virgil zauważył, że
jego syn walczy ze łzami. Desiree bez słowa kończyła zwijać lasso.
Czuł się okropnie. Za górami łagodnie zachodziło słońce, drzewa
mieniły się ciepłymi kolorami, a on cały trząsł się ze strachu, że coś
[ Pobierz całość w formacie PDF ]