[ Pobierz całość w formacie PDF ]
potrafiąca uporać się z nimi. Ach, dlaczego się natknęła na niego w Pary\u.
Bezlitosny prześladowca, którym się stał, nie potrafił zabić w niej wspomnienia
najukochańszego na świecie człowieka, którym był przez chwilę. Przez chwilę?
Oganiała się bez przerwy od nieznośnych os, ale przed oczyma miała
nieustannie wrogie spojrzenie, tak kiedyś czułe... W uszach rozbrzmiewał
bezlitosny głos, tak kiedyś pieszczotliwy... Ciało pragnęło dotyku, który kiedyś
dawał jej takie poczucie bezpieczeństwa i szczęścia...
Kiedyś... Tak zaczynają się bajki... Kiedyś, dawno, dawno temu... Nie,
nieprawda, to nie bajka, to się wydarzyło! Ale przecie\ trzeba było wreszcie
skończyć ten taniec wyobra\eń. Zaraz odnajdzie domek, a otwierając jego drzwi
zamknie za sobą przeszłość.
Za kolejnym zakrętem zobaczyła w końcu dom, dokładnie taki, jaki sobie
wymarzyła. Przyspieszyła kroku i zaraz pojawiła się myśl, czy aby wszystko nie
jest zbyt piękne. Malwy kwitnące na potęgę, winorośl wokół okien i ogród
równie dziki jak jej marzenia...
Doprawdy, pan Frobisher nic nie przesadził, mówiąc, \e jest miłośnikiem
bujnej roślinności. A pod drzwiami stały dwie jej paki; Briona bez trudu mogła
sobie wyobrazić, jak klął pod nosem kierowca, podskakujący na wybojach.
Z westchnieniem ulgi postawiła neseser na jednym z kartonów i
poszukała w torebce kluczy. Zatrzymała się w progu. Chocia\ pan Frobisher
zapowiadał, \e opuści domek dzień wcześniej, wydawało się, i\ od dawna nikt
w nim nie mieszkał. Wiedziała, \e natychmiast trzeba było otworzyć okna, ale
zrobiła tylko kilka kroków i znowu stanęła.
Straszny nieporządek. Gazety porozrzucane po meblach i podłodze.
Brudne naczynia, nie uprzątnięte popielniczki, śmiecie i kurz. Zapłaciwszy tyle
pieniędzy, spodziewała się jednak czegoś innego.
W oczach stanęły łzy, ale ju\ dawno przekonała się, \e u\alanie się nad
sobą w niczym nie pomaga, a pogłębia tylko smutek. Znacznie lepiej było się
rozzłościć. Nic dziwnego, \e szanowny pan Frobisher tak wiele mówił o
ogrodzie, a tak mało o samym domku! Szkoda, \e nie miała czasu, by sprawdzić
najpierw oferowane jej lokum; trudno, kupiła kota w worku.
Pełna irytacji zaczęła otwierać okna, ale wędrówka po pokojach upewniła
ją w podejrzeniu, \e cały domek był równie zapuszczony i brudny. Poczuła
przypływ mdłości, a bojąc się siadać na czymkolwiek, wybiegła przed drzwi i z
twarzą ukrytą w dłoniach opadła na jedną ze swych pak.
Nudności minęły, a wtedy podniosła się i dla uspokojenia kilka razy
okrą\yła ogródek, a potem powróciła do wnętrza. Chwalić Boga, działała
elektryczność i bojler do podgrzewania wody. W kuchennym schowku znalazła
odkurzacz, a tak\e wszystko, co było potrzebne do generalnego sprzątania. Po
co pan Frobisher gromadził te wszystkie środki, skoro ich nie u\ywał? Mo\e
opuściła go \ona, albo mając ju\ dość nieporządku, zdecydował się wyjechać za
granicę w nadziei, \e w tym czasie ktoś za niego odwali całą czarną robotę?
Pod wieczór Brionie udało się doprowadzić do stanu u\ywalności
kuchnię, łazienką i salonik. Reszta pomieszczeń musiała poczekać do jutra.
Dziewczyna była zmęczona i głodna. Całe szczęście, \e do jednego z kartonów
zapakowała trochę wiktuałów.
Sprzątanie zabrało jej trzy następne dni; ku wielkiej uldze okazało się, \e
wszystkie zadziwiająco nowoczesne urządzenia działają. Włącznie z
automatyczną pralką, do której wrzuciła wszystko, co dało się pozdejmować ze
sprzętów, ścian i wydobyć z szaf. Wszystko schło znakomicie na słońcu.
Skrobiąc, szorując i wycierając, niezmiennie powtarzała sobie, \e praca
jest najlepszym lekarstwem. Nawet jeśli rzeczywiście tak było, ów medykament
nie wystarczał: czasami pośród najbardziej \mudnych i nu\ących czynności
nagle chciało jej się wyć, gdy\ czuła, jakby Paul stał tu\ obok, w zasięgu głosu,
ręki, ust... Wtedy ironicznym szeptem powtarzała tak dobrze zapamiętane
zdania, najczęściej zaś: Mam do czynienia jedynie z twardymi faktami.
Marzenia i fantazje zostawiam innym.
śadne jednak zmory i \adne udręki nie mogły jej przeszkodzić w
szykowaniu domu na powitanie dziecka. Dziecka... małego Paula lub małej
Pauli. Próbowała tak\e innych imion, ale zawsze ostatecznie powracała do tych
dwóch. Paulowi bardzo by to pochlebiło i mo\e nieco złagodziło ból zranionej
ambicji.
Niech go diabli! Dlaczego musiała tak kochać tego mę\czyznę? Dlaczego
nie zniknął raz na zawsze z jej głowy i z jej serca?
W środę Briona uznała, \e dom stał się ju\ dość schludny, by pojawiły się
w nim kwiaty. W ogrodzie nacięła ró\ i białych chryzantem, potem zabrała się
za same grządki i rabatki; zanim zapadł wieczór, frontowa strona domu zmieniła
się nie do poznania. Bardzo lubiła taką pracę, zmęczenie zatem, które było jej
efektem, odczuła jako przyjemność. Czas ju\ było wykąpać się i odpocząć.
Pławiła się w gorącej wodzie, a\ zaczęła zasypiać. Wyszła z wanny i
wycierając się, dokładnie obejrzała swój brzuch. Naprawdę się zaokrąglił czy to
tylko złudzenie? Z radosnym uśmiechem nało\yła szorty i lekką bluzkę, z
uznaniem popatrując na opaleniznę, która pojawiła się na skórze. Była wściekła
na Paula za to, co powiedział o jej marnym wyglądzie. Mo\e i miał rację, ale
czy musiał zaraz mówić?
Westchnęła cicho. Wcią\ ten Paul. Wszystkie jej myśli i sny z nim się
ostatecznie wiązały. Nie była wcale pewna, czy rzeczywiście chce się od niego
uwolnić; mo\e nale\ało zgodzić się na jego obecność w marzeniach, skoro
nigdzie indziej nie mogli ju\ być razem.
Chciała uło\yć się na sofie, kiedy usłyszała warkot samochodu. Któ\ to
mógł być, skoro droga prowadziła tylko do jej chatki i nigdzie dalej? Stanęła w
otwartych drzwiach i przypatrywała się zdumiona autu, które podskakując na
wertepach właśnie zatrzymywało się przed bramą.
Pewnie kierowca zgubił drogę, pomyślała i zeszła na ście\kę. Z wozu
wysiadł niski mę\czyzna w średnim wieku, ubrany w garnitur bardzo
nieodpowiedni na tak upalny dzień. Zmierzył ją podejrzliwym wzrokiem i
zapytał:
A co pani tutaj robi? Briona uniosła brwi.
O to samo miałam właśnie pana zapytać.
Nazywam się Quentin Baxter i reprezentuję interesy właściciela tej
[ Pobierz całość w formacie PDF ]