[ Pobierz całość w formacie PDF ]

lek. Nie mogę mieć do niej o to pretensji, że chce błyszczeć, że pragnie podkreślić swoją niezwykłą urodę.
Niech pan sam powie, panie kapitanie, czy można mieć do niej o to pretensję?
Szymański słuchał i nie wierzył własnym uszom. Po raz pierwszy w swej wieloletniej pracy oficera
śledczego spotkał się z tego rodzaju postawą życiową. Właściwie nie wiedział, jak traktować tego człowie-
ka, czy jako alfonsa, czy teł jako nieszczęśliwego wariata, opętanego miłością do zwykłej prostytutki? Nie
miał zresztą najmniejszego zamiaru wdawać się z nim w dyskusję na temat moralności. Uważał to za stratę
czasu. Powiedział: i
 W czasie naszej rozmowy pańska żona wspomniała mi, że w niedzielę wieczorem wynikła między
państwem sprzeczka.
 Tak.
 I że pan poszedł na długi spacer.
 Tak.
 O co się państwo posprzeczali?
 Nic takiego  odparł wymijająco Wroczyński.  Już dobrze nie pamiętam.
 Może chodziło o Pawelskiego?
 Tak.
 Więc jednak była to scena zazdrości.
Wroczyński energicznie potrząsnął głową.
 Nie, skądże? Jeżeli pan tak nalega, to już powiem. Tak, posprzeczaliśmy się na temat Pawelskiego.
Uważałem, że Joanna nie powinna była tak go wykorzystywać finansowo. To nie był człowiek bardzo za-
możny. Właściwie nie mógł sobie pozwolić na takie wydatki. Moja żona jest trochę zbyt bezwzględna, jeżeli
chodzi o pieniądze. Może to brzmi paradoksalnie, ale stanąłem w obronie tego biednego stroiciela. No cóż...
zakochał się. Nie ma na świecie mężczyzny, który nie zakochałby się w mojej żonie.
Szymański zaczynał mieć wątpliwości, czy wszystko, co mówił ten człowiek, nie było świetnie wyreży-
serowaną mistyfikacją, czy  skromny urzędnik" nie robił go w konia. To, co słyszał, wydawało się zupełnie
nieprawdopodobne.
 Więc po tej sprzeczce z żoną poszedł pan na spacer?
 Tak. Nie mogłem wytrzymać w domu. Czułem potrzebę ruchu.
 O której pan wyszedł?
 Było chyba parę minut po dziewiątej.
 A o której pan wrócił?
 Za piętnaście trzecia. Patrzyłem na zegarek.
 Dosyć długi spacerek  zauważył Szymański.
 Tak. Długo szedłem. Bardzo się zmęczyłem. Nie jestem przyzwyczajony do takich marszów.
 I gdzie pan tak chodził?
 Szedłem przed siebie Wałem Miedzeszyńskim.
 I oczywiście nikogo znajomego pan nie spotkał.
 Skądże? W nocy? Na samym początku naszej rozmowy, panie kapitanie, powiedziałem panu, że nie
mam alibi. Ale mogę.... pana zapewnić, że... nie zabiłem Pawelskiego. Nie czułem do niego nienawiści. %7łal
mi go było.
Szymański doszedł do wniosku, że niczego więcej już się nie dowie.
 Bardzo panu dziękuję za taką szczerą i interesującą rozmowę.
 Nie ma za co  powiedział poważnie Wroczyński i podniósł się z krzesła.
Po wyjściu męża pięknej pani Joanny, Szymański zanotował na kawałku papieru: . Tokarski, Borzycki,
Zenon Pawelski i Wroczyński. Który z nich? W tym momencie najbardziej podejrzany wydawał mu się
Wroczyński. Morderstwo w afekcie. Zazdrość. Jednak był zazdrosny. Ale czego szukał w mieszkaniu Pa-
welskiego? Dlaczego miałby zrywać posadzkę? A może cała sprawa przedstawiała się zupełnie inaczej?
Może kto inny zamordował, a kto inny szukał czegoś w mieszkaniu stroiciela?
ROZDZIAA VI
Porucznik Szerniak był ambitnym młodym człowiekiem. Absolutnie nie wystarczało mu codzienne
urzędowanie w komendzie. Pragnął się wykazać zdolnościami, inteligencją, sprytem. Chciał zrobić karierę w
dobrym znaczeniu tego słowa.
Zdawał też sobie doskonale sprawę z tego, że czynny udział w śledztwie, prowadzonym przez kapitana
Szymańskiego, to dla niego duża szansa życiowa. Postanowił też niczego nie zaniedbać. Zakreślono czerwo-
nym ołówkiem ogłoszenia w %7łyciu Warszawy nie dawały mu spokoju. To był właściwie jedyny dotychczas
element, związany z zawodową pracą stroiciela z Mokotowskiej. Należało to dokładnie zbadać. Z samego
rana zastukał do drzwi szefa.
Szymański z dużą życzliwością powitał swego asystenta. Polubił tego rzutkiego, pełnego dobrych chęci
chłopaka i uważał, że  będą z niego ludzie".
 No i co nowego, kolego? Przychodzicie z jakąś sensacją?
 Na razie nie mam żadnej sensacji  uśmiechnął się Szerniak.  Ciągle myślę o tych ogłoszeniach
zbycia Warszawy.
 Sprzedam Bechsteina w dobrym stanie  przypomniał Szymański.
 Właśnie. Zapomniałem wam powiedzieć, obywatelu kapitanie, że ten sam numer telefonu, który był
podany w %7łyciu, znalazłem także w notatniku Pawelskiego. Z tego by wynikało, że specjalnie zainteresował
się tym Bechsteinem.
 To był jogo zawód. Stroił fortepiany, pośredniczył w sprzedaży. Takich transakcji Pawelski przepro-
wadzał zapewne bardzo wiele.
***
Pani Eliza była w fatalnym nastroju. Bardzo zle sypiała, straciła apetyt, nie mogła spokojnie usiedzieć
na jednym miejscu. Jej nerwy były w takim stanie, że zastanawiała się, czyby nie zwrócić się o pomoc do le-
karza. Byle głupstwo wyprowadzało ją z równowagi. Zatruwała życic gosposi, pokłóciła się prawie ze
wszystkimi przyjaciółkami.
Karola unikała. Bała się go. Zaraz pierwszego dnia po powrocie znad morza zauważyła, że dzieje się z
nim coś niedobrego, coś, co ją niepokoiło, a nawet chwilami napawało przerażeniem. Starała się jak naj-
mniej przebywać w domu, na noc zamykała się na klucz, tak lawirowała, żeby nie zostawać sam na sam z
mężem.
Przez parę najbliższych dni po przyjezdzie z Jastrzębiej Góry nie chciała spojrzeć prawdzie w oczy, nie
miała odwagi. Kiedy Karol poszedł rano do pracy, zawołała do swojego pokoju gosposię.
 Teresko!
 Słucham?
 Proszę mi powiedzieć, jak tam było podczas mojej nieobecności?
 W porządku, proszę pani.
 Byliście zdrowi?
Dziewczyna zrobiła zdziwioną minę. Niezwykła troskliwość jej chlebodawczyni zdumiała ją.
 Oczywiście, proszę pani. Byliśmy zupełnie zdrowi. Pana trochę gardło bolało po lodach, ale przeszło.
 Czy ktoś przychodził?
Tereska zarumieniła się na wspomnienie elektrotechnika Zbyszka.
 E, kto by miał przychodzić?  odparła zmieszana.  Nikt nie przychodził.  Nagle przypomniała
coś sobie i dodała pewniejszym głosem:  A, prawda. Przecież był ten stroiciel.
Eliza poczuła lodowate zimno przesuwające się wzdłuż kręgosłupa.
 Stroiciel? Jaki stroiciel?
 No, zwyczajny  roześmiała się Tereska.  Taki, co stroi fortepiany. Pan go sprowadził, żeby na-
stroił pianino.
 Po co go sprowadził?  spytała Eliza, siląc się na spokój.
 No, przecież mówię: żeby nastroił pianino. Pan chciał je sprzedać. Bo faktycznie na co pianino, kiedy
na nim nikt nie gra. Tylko miejsce zajmuje. Stale je trzeba odkurzać. Pan dał ogłoszenie do gazety. No to
przyszedł ten stroiciel i nastroił. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • anikol.xlx.pl