[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Stefan jakby stracił ochotę do rozmowy ze mną. Zdzich i Witek milczeli od początku.
 Laconia jak chory, któremu na moment przed śmiercią wraca przytomność, zaczęła odzyskim
równowagę.
 Patrzcie, nie utonie, prostuje się...  Witek nie zdawał sobie sprawy, ze to już zaczynała się agonia.
Ja też o tym nie wiedziałem, ale instynkt samozachowawczy zmuszał mnie do działania.
 Koledzy, kto mi pomoże, bierzmy się za tratwę, sam nie dam sobie rady  ponaglałem.
Zdecydowali się, ale teraz pojawiły się nowe problemy. W wodzie są rekiny, a żaden z nich nie umie
pływać.
 Nikt nie pływa?  upewniłem się raz jeszcze.
Zdzich przyznał, że trochę pływa, ale bardzo tego nie lubi.
 Nie szkodzi, dociągnijcie pasy... Ja skoczę pierwszy i wam pomogę.
Do wody było parę metrów. Wyrzuciliśmy tratwę. Spadła obok burty i słabo widoczna kołysała się na
falach. W lewo i w prawo.
Na chwilę przed opuszczeniem statku jesteśmy świadkami niepowtarzalnego widowiska. Niemcy,
widząc, że  Laconia tonie, że od zakończenia służby na morzu dzielą ją minuty i że przy jej działach nie ma
nikogo, nie kryją się. Wynurzają się na powierzchnię i zapalają światła. Załoga pręży się na pokładzie i
skanduje:  Sieg heil... Sieg heil ...
Może nie wiedzą, że właśnie dwa tysiące ich sprzymierzeńców idzie pod wodę! Cieszą się, bo
angielskim sklepikarzom, z którymi niedługo zrobią porządek, zatopili towar. Jakikolwiek by był...
Kapitan  Laconii Rudolf Sharp i jego zastępca Georg Steel wybrali marynarską śmierć. Nie zeszli z
pokładu. Stali na pomoście nawigacyjnym z zapalonymi fajkami. O czym wtedy myśleli, to ich sprawa. Z
rozkazu kapitana opuścił swoją kabinę radiotelegrafista, który od momentu eksplozji pierwszej torpedy
wystukiwał rozpaczliwy meldunek: SOS  Laconia , SOS  Laconia , podając zarazem pozycję tonącego
statku.
Noc była ciemna. Wiał lekki wiatr, który podnosił długą falę. Z pokładu ocean nie wyglądał groznie.
Nie pienił się, nie biesił, bujał łagodnie, jakby zapraszał do nocnej kąpieli. Skoczyłem głową w dół.
Do wody było dalej, niż myślałem. Lot w ciemność i gwiazdy w oczach. W chwili zderzenia nie byłem
pewny, czy trzasnąłem głową w wodę, czy w tratwę. Sekundy i jestem na powierzchni. Wszystko w
porządku, głowę mam całą. Jest i tratwa. Kołysze się obok, w zasięgu wyciągniętej ręki. Podpływam do niej
i wrzeszczę do kolegów.
 Skaczcie!
Ich ciemne sylwetki rysują się przy falszburcie.
 Jak?
Witek chce, ale nie może przezwyciężyć strachu. To jego pierwszy w życiu skok do wody.
 Na głowę albo na nogi. Wszystko jedno jak. Skaczcie!  wydzieram się, jak mogę najgłośniej.
Ktoś oderwał się od statku i wpada do wody kilka metrów od tratwy. Ale to jakiś Włoch. Mówi coś,
czego nie rozumiem.
 Skaczcie, do jasnej cholery!  krzyczę do swoich.
Nareszcie. Pierwszy decyduje się Zdzich, po nim Stefan. Spada też Witek. Podpływam do niego, łapię
za kołnierz koszuli, żeby go doholować do tratwy! Krztusi się wodą, nie wie, co się z nim dzieje.
Przyciągnięty do tratwy, ściska kurczowo uchwyt i uśmiecha się.
 Ale miałem pietra!
Wszystko, co najgorsze, było jeszcze przed nami, ale Witek zadowolony z wyczynu dokonanego przed
chwilą nie zdawał sobie z tego sprawy.
Nigdy nie miałem ciągot do przewodzenia innym im to, że teraz zachowywałem się, jakbym był
mądrzejszy, wynikało chyba z faktu, że bardziej niż inni byłem oswojony z wodą. I pewnie dlatego nie
bałem się oceanu. Nie wiedziałem, czym jest.
 Panowie, odbijamy od statku. Musimy być kilkadziesiąt metrów stąd, jak  Laconia zatonie.
 Może ona wcale nie zatonie  Witek ciągle miał nadzieję.
 Zatonie  powiedziałem.  A my zatoniemy z nią, jeśli szybko stąd nie odejdziemy. Nie ma na co
czekać. Róbmy coś...
Popychamy tratwę przed sobą i stoimy w miejscu.
 Do diabła, nie tak!  Sam nie wiem, czy mówię, czy krzyczę,  Słuchajcie mnie uważnie. Po
przejściu grzbietu fali odbicie nogami jak do żabki, potem czekamy na następną falę i tak samo.
Ale do kogo ja to mówię? Witek i Stefan zaczęli wierzgać jak dzikie ogiery i w rezultacie nadal staliśmy
w miejscu. Włoch i Zdzich wiedzieli, o co chodzi, ale tamci dwaj byli do niczego. Wyłączyłem ich.
 Wy nic nie róbcie, tylko trzymajcie się tratwy.
Czas ponaglał. Od wybuchu torped upłynęło już na pewno kilkanaście minut.  Laconia nieuchronnie
tonęła. Odbicie od jej burty poszło nam opornie, ale potem ocean zaczął nas jakby wciągać z fali na falę.
Zaczęliśmy się oddalać od niebezpiecznego miejsca. Ocean szumiał, na pokładach  Laconii błyskały
latarki, dochodziły do nas krzyki i nawoływania ludzi, którzy tam jeszcze pozostali. Milczeliśmy. Nagle
 Laconia zaczęła unosić się rufą w górę. Wyżej, coraz wyżej... Krzyk ludzi zamienił się w wycie. Ocean
pochłaniał swoją ofiarę. Z sekundy na sekundę znikał mostek kapitański, komin, rufa... i nie było nic.
Jeszcze chwila i błysk pod wodą, potem przeciągły ponury pomruk. To rozerwały się kotły. I zupełna cisza.
Noc, pustka i szum oceanu.
Tratwa kołysze się w dół i w górę. Nikt się nie odzywa.
Odległość i czas straciły swoje wymiary. Nie wiemy, jak długo przebywamy na tratwie. Może godzinę,
może dłużej. Woda początkowo wydawała nam się ciepła, teraz czujemy chłód. Buty mi nasiąkły, były
ciężkie i przeszkadzały. Zdjąłem je i wyrzuciłem. Jeden utonął od razu, drugi utrzymywał się na falach.
 But nie tonie, to właściciel też nie zginie  powiedziałem bez zastanowienia.
 A dlaczego ty zdjąłeś buty?  zaniepokoił się Stefan.  W czym będziesz chodził na lądzie...
 Wykombinuję drugie. W wodzie buty są niepotrzebne. Widziałeś ty rybę w butach?  Wysiliłem się
na żart, ale nikt się nie śmiał.
O tym, gdzie jesteśmy, mieliśmy bardzo mgliste wyobrażenie. Znajdowaliśmy się gdzieś na środkowym
Atlantyku, między Afryką i Ameryką, o setki mil od lądu. Osamotnieni, na tratwie, nie mieliśmy żadnych
szans przeżycia tej wojennej przygody. Nie byliśmy tu jednak zupełnie sami. Ale to tylko pogarszało naszą
sytuację. W tej słonej i żrącej wodzie były żywe istoty. Większe i mniejsze, przeważnie z ostrymi zębami.
Jedna taka uczepiła się nogi Zdzicha. Krzyknął, że rekin, i natychmiast chciał się wdrapać na tratwę. Nie on [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • anikol.xlx.pl