[ Pobierz całość w formacie PDF ]

ich znaczenie.
Ale były też i inne sprawy. Co Alice robiła dziś rano? Przed oczami
nagle stanęły mu papiery i rachunki, które ostatnio przeglądał, i nagle
wiedział już, czego ma szukać. %7łe też nie przyszło mu to wcześniej do
głowy! Spiął konia i szybciej pojechał w stronę pałacu.
W drodze ku bocznym drzwiom natknął się na Sophie. Wyglądała dziś
świeżo i ładnie. Przystanął, żeby się z nią przywitać.
- Jesteś ostatnio bardzo zajęty - popatrzyła na niego z wyrzutem.
- Rzeczywiście, mam sporo spraw do załatwienia.
- To znaczy, że nie spędzimy już razem czasu przed twoim wyjazdem do
Kopenhagi?
Ole spojrzał na piegowatą twarzyczkę. Usta Sophie były takie czerwone,
gdy się uśmiechała. Pamiętał ich smak, który poczuł w bukowym lesie.
Przypomniał sobie tamto niezwykle nowe doznanie, tę bliskość dziewczyny,
młodej kobiety. Musnął spojrzeniem jej piersi, zobaczył, jak się unoszą i
opadają. Coś się w nim obudziło.
- Przyjdz do mnie wieczorem, zjemy razem kolację i nikt nie będzie nam
przeszkadzał w rozmowie. Dobrze?
Sophie rozjaśniła się, z zapałem kiwając głową.
- Chętnie. Bardzo chętnie.
Gdy Ole chciał przejść dalej, spytała nagle:
- A jak się miewa Benjamin?
- Chyba trochę lepiej. Ale ma połamanych tyle kości, że dopiero czas
pokaże, co z nim będzie.
Ogarnęło go nieprzyjemne uczucie, że Sophie pyta, ponieważ się boi, i
właściwie nie chce znać odpowiedzi. Odsunął jednak od siebie tę myśl i
wbiegł na górę po dwa stopnie, nie mogąc się już doczekać, czy jego
domysły się potwierdzą.
RS
114
Chwilę pózniej już zamykał za sobą drzwi gabinetu, ale myśli wciąż nie
przestawały krążyć wokół Sophie. Wyglądała na taką zasmuconą, że już się
nie spotkają przed jego wyjazdem. Wyraz jej twarzy wydawał się szczery, a
jednak coś mu się w tym nie podobało. Jakiś ton dzwięczący w głosie, błysk
w oku, sposób mówienia. Nie umiał stwierdzić, o co mu chodzi.
Wyrwał się z zamyślenia i podszedł do biurka. Ostatnimi dokumentami,
jakie oglądał, były rachunki z roku 1812. Ale teraz zrozumiał, że jeśli chce
znalezć coś bardziej interesującego, musi szukać wśród nowszych.
Niemądrze zrobił, aż tak się cofając w przeszłość.
Wyciągnął plik z roku 1820. Teraz już wiedział, czego szukać. Chciał
przede wszystkim stwierdzić, od jak dawna Mads i Alice dzielili opłaty za
dzierżawę na części i czy były jakieś lata, w których pałac miał podejrzanie
niskie dochody.
Parę godzin pózniej rozległo się pukanie do drzwi. Ole musiał przetrzeć
oczy, zanim wstał. Męczące było wpatrywanie się godzinami w malutkie
cyferki, ale właśnie teraz zatrzymał się przy czymś interesującym. Trochę
się zirytował, że mu przerwano.
- Ależ ty ciężko pracujesz!
Za drzwiami stał Frederik. Z zainteresowaniem popatrzył na założone
papierami biurko.
- Pójdziesz z nami postrzelać z procy? Jesteśmy razem z łbem na łące na
tyłach zachodniego skrzydła.
Ole już chciał odmówić, lecz zmienił zdanie. Dlaczego nie? Krótka
przerwa w pracy dobrze mu zrobi. Poza tym mało miał ostatnio okazji na
przyjemności.
- Bardzo chętnie. Ale wiesz, że nie jestem w tym dobry.
Zamknął drzwi do gabinetu na klucz i poszedł do swojego pokoju. Tam
powiesił klucz na ścianie za kilimem utkanym własnoręcznie przez matkę.
Tkanina nie bardzo pasowała do reszty wystroju wnętrza, ale Ole się uparł,
by tam wisiała. To była pamiątka z Hemsedal, rzecz, w której każdej nitki
dotykała ręka matki. Jego korzenie.
Lekkim krokiem, z wesołym błyskiem w oku Ole wracał korytarzem do
gabinetu. Zabawa z procą była bardzo relaksująca i okazało się, że to on
strzela najdalej, łbowi i Frederikowi zaimponowała jego zręczność. Nikt nie
mógł nazwać go niezdarą. Gorzej szło mu z celnością. Kamienie
wystrzeliwały z procy we wszystkie strony. Mnóstwo było przy tym
śmiechu. Ole czuł, że zabawa dobrze mu zrobiła, i musiał przyznać, że
towarzystwo rówieśników jest naprawdę wspaniałe.
RS
115
W gabinecie znów pochylił się nad papierami. Wrócił do miejsca, w
którym skończył. Wkrótce gwizdnął cicho. Na policzkach z podniecenia
wykwitły mu czerwone plamy. Z zapałem robił notatki. Znalazł różnice w
rachunkach za rok 1824 i 1825. Bardzo wielkie różnice. Aż do 1824
dochody pobrane od wieśniaków wpisywano jako jedną pozycję. Od roku
1825 opłaty wnoszone przez chłopów zaczęto księgować w wielu różnych
pozycjach. A kiedy Ole je zsumował, okazało się, że kwota jest znacznie
niższa niż w jakimkolwiek roku wcześniej. Odchylił się na krześle i spojrzał
w sufit. W górze zataczała kręgi samotna mucha, ale on tego nie widział.
Nagle przypomniał sobie, jak kiedyś z kuzynem Madsem pochylali się nad
dokumentami. Mads chciał wprowadzić Olego w rachunki, ale wyjął
dokumenty jedynie za trzy ostatnie lata! A więc te od roku 1825. Ole
pamiętał nawet, że Mads wielokrotnie powtarzał, że wystarczy zapoznać się
z rachunkami z ostatnich trzech lat, skoro rok po roku są prowadzone
według tego samego wzoru.
Ole przerzucił plik luznych kartek i sprawdził starannie wypisane numery
stron. Wszystko się zgadzało. Natomiast w ciężkiej oprawionej w skórę
księdze brakowało dwóch stron.
Westchnął zadowolony i zaczął składać papiery. Przynajmniej udało mu
się stwierdzić, że zmiana w prowadzeniu rachunków skutkowała niższymi
dochodami. Wprawdzie nie miał żadnych innych dowodów na oszustwo,
dziwiło go jednak, że dochody z chłopskich zagród z roku na rok tak
znacząco się zmniejszyły.
Uprzątnął papiery i księgi, a wychodząc z gabinetu, zabrał jedynie
własne notatki. Nie mógł się już doczekać, kiedy opowie o swoich
odkryciach bankierowi.
Ale teraz zbliżała się już pora kolacji.
Płomienie świec odbijały się w oczach Sophie. Chociaż wieczory wciąż
jeszcze nie były całkiem ciemne, Ole poprosił o świeczniki na niedużym
stole, którego rozmiary pozwalały mu dosięgnąć dłoni Sophie.
Odłożył serwetkę i wychylił się w przód.
- Powiedz mi, Sophie, co zamierzasz robić zimą?
Tego wieczoru włosy luzno opadały jej na ramiona, upięte tylko z jednej
strony niewielką spinką. Dziewczyna zwilżyła wargi czubkiem języka i z
zadowoleniem głęboko odetchnęła. Już od dawna nie spożywała posiłku w
głównym skrzydle pałacu. Siedzieli wprawdzie teraz w jednym z
najmniejszych pokoi, lecz to bardzo jej odpowiadało. Przypuszczała, że
kolacja w tej samej sali, w której matka ujawniła swoją nikczemność, nie
sprawiłaby jej przyjemności.
RS
116
- Dalej się będę uczyć łaciny i niemieckiego. Może zajmę się też
handlem tkaninami obiciowymi. Pójdę w ślady dziadka, ojca matki. Mamy
przecież znajomych w Niemczech. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • anikol.xlx.pl