[ Pobierz całość w formacie PDF ]
i drugą strzykawką dziab i psiuk mnie w łapsko, ale tak wrednie, że naprawdę poczułem jak mnie
dziargnęła. I złachanego znów powiezli mnie, jak zwykle, w ten dziob jego mać kinoteatr cholerny.
Codziennie, o braciszkowie, szły filmy jakby takie same, nic tylko stuk łomot z piąchy z buta i ta
czerwo czerwona jucha lejąca się z ryja z płyci z bebechu i bryzg bryzg w obiektyw. Przeważnie
malczyki obszczcrzonc w uśmiech i w rechot, ubrane w co najmodniejszy ciuch po seksolacku, albo
roześmiawszy się Japonce hi hi hi przy torturach, albo ci Nazi okrutne kopacze i rozwalacze. I
każdego dnia to uczucie jakbyś zaraz miał zdechnąć tak rwie na wymiot i łeb i zęby rozbolawszy i
chce się pić użas! użas! i coraz gorzej. Aż jednego ranka spróbowałem tych skurwli zażyć łup łup
łupawszy łbem o ścianę, żebym stracił przytomność, ale co zdziałałem, to że dotarło do mnie że i to
jest gwałt jakby identiko z gwałtem na filmach i tyle, że się uszarpawszy dostałem zastrzyk i
normalnie odwiezli mnie tam jak zawsze.
Aż jednego ranka zbudziwszy się i głotnąwszy na zawtrak jajka i tosta z dżemem i oczcń gorący
czaj z mlekiem podumałem ja: Chyba to już niedługo. Już nawierno idzie do końca. Wycierpiał ja do
szczytu i dużo więcej się nie da. I czekał i czekał ja, bracia, kiedy przyjdzie ta fifa ze strzykawką, a
ona nie przyszła. Wlazł nareszcie jakiś pomagier w białym i powiada:
To dzisiaj, przyjacielu, damy ci się przespacerować.
Spacerować? pytam. A dokąd?
W to samo miejsce odbałaknął. Tak, tak, nie patrz taki zdziwiony. Przejdziesz się do kina, ze
mną, rzecz jasna. Już nie będą cię taszczyć na wózku.
Ale mówię gdzie ten kurwa mój zastrzyk poranny? Bo naisto byłem porażony,
braciszkowie, niby tak im zależało, mówili, aby strzykać we mnie ten szajs Ludovycka i co. Już nie
ładujecie mi w bolesną grabę tego szajsu rzygotliwego?
Koniec z tym odkazał mi jakby ułybając się. Na amen i raz na zawsze. Odtąd już sobie
radzisz sam, bojku. Idziesz i w ogóle, aż do izby tortur na horror. Ale będziesz nadal przypięty i
zmuszony do przyglądania się. No jazda, tygrysku. Więc musiałem założyć podom i tufle i przejść
korytarzem w kinoteatr.
Ale na ten raz, o braciszkowie, czuł się ja nie tylko strasznie, bo i zdumiony. Apiać ten stary
ultra gwałt i kuku, te wpychle co się im rozłupuje baszki, te psiochy rozdzierane w tam i nazad
ociekające krwią i z wrzaskiem o litość, te jakby osobiste figle na złość i razdraz. A pózniej te łagry i
%7łydzi, i te szare jakby inostranne ulice pełne czołgów i mundurów i jak zmiatają trrach ra rach
ogniem z wintowek i tłum ludzi wali się, jak gdyby zbiorowa odmiana tego samego. Ale na ten raz
nie miałem na kogo zdrucić, że mi tak robi, abym się czuł na wymiot i pić i cały w bólach, tylko że
kazali mi patrzeć, bo jak zwykle, powieki miałem podciągnięte a giry i wszystko przymocowane do
fotela, ale tych drutów i kabli, co mi przedtem od baszki szły i od całej płyci, to już nie było. Co w
takoj raz może mi to sprawiać, jak nie filmy, które oglądam? Tylko że natyrlik, o bracia moi, ten szajs
Ludovycka był jak taka szczepionka i teraz już miałem go we krwi, tak że raz na zawsze i nawsiegda
będzie mi niedobrze, jak zobaczę byle co w ultra gwałt i kuku. Aż usto mi się zrobiło w prostokąt i
bu hu huuu, no i łzy mi ciut zamazały to, co musiałem widzieć, niby takie błogosławione ciur ciur i
srebrzyste kropelki rosy. Ale te skurwle wybladki w białych lejbach od razu do mnie z tasztukami i
obierać te łzy, przygadując: Niu niu, no cio tak płaku płaku! I znów miałem to wszystko wyraznie
przed oczyma, tych Szkopów, jak szturgają zapłakanych i błagających o litość %7łydów czy to mużyk,
czy psiocha, małysze, dziulki czy rybionków zaganiając do takich komór, gdzie wszyscy oni
wykitują od gazu trującego. Znów przyszło mi się bu-hu-huuu i ci doskoczyli raz dwa obcierać mi te
łzy, żebym nie przepuścił ani jednej sztuczki z tego, co mi tu pokazują. Straszny to był dzień i użasny,
o braciszkowie i jedyni drużkowie moi.
Leżałem tej nocy sam na wyrku, zjadłszy na kolację tłusty i gęsty barani gulasz i paja
owocowego i lody, i dostałem takiej przydumki: Kur kur kur kurwa, może miałbym jeszcze ostatnią
szansę, gdybym się stąd zaraz wydostał? Ale nie miałem broni. Brzytwy mi nie pozwolono, co drugi
dzień golił mnie tłusty łysoń jeszcze do śniadania i w łóżku, a dwa łamignaty w białych płaszczach
stały i uważały, czy jestem grzeczny malczyk i nie gwałtowny. Pazury na grabach mi obcięli i tak
spiłowali króciutko, żebym nawet nie mógł zadrapać. Ale i tak pozostałem bystry w ataku, chociaż
osłabili mnie, bracia, i był ze mnie najwyżej cień tego co za dawnych czasów, na wolności. To
powstał ja z. wyrka i do drzwi, no i wziąłem się łomotać w nie fest horror szoł piąchą po
nastojaszczy i wykrzykiwać: Na pomoc, och, na pomoc. Och, tak mi niedobrze, umieram. Doktora
doktora, prędko. Błagam, doktora, bo umrę. Na pomoc. Zdarłem se gardło na sucho i chrypło,
zanim się ktoś pokazał. Wreszcie usłyszałem kroki na korytarzu i jakby mamrotanie i rozpoznałem
głos tego w białym kitlu, co mi przynosił żarcie i niby doprowadzał mnie na te codzienne męczarnie,
I on wyburczal:
Co jest? O co się rozchodzi? Co tam w środku znów kombinujesz za łajdactwo?
Och, umieram jęknąłem. Och, boli mnie tak niewynosimo w boku. Chyba to zapalenie
wyrostka. Oooooch.
Zapalenie wypicrdka burknął ten flimon i ku mojej radości, o braciszkowie, usłyszałem
brzęk brzęk jego kluczy. Jeżeli coś kombinujesz, chłopczyno, to ja z kolegami zapewnimy ci
nieustanny kop i łomot przez całą noc. Po czym odkluk odkluk i powiało słodko zapowiedzią mojej
wolności. Już widziałem go, przyczaiwszy się za drzwiami, gdy pchnął je na roścież i zaskoczony
rozglądnął się za mną w świetle z korytarza. I zamachnął się ja z obu piach, aby mu fest przyłożyć w
kark i w ten moment, przysięgam, jakby z góry widząc go jak się wali sieknąwszy i aut aut aut i
poczuwszy jak ta radocha mi buch i do góry w kiszkach, to właśnie w ten moment rzuciła mi się
mdłość do gardła, jakby fala buchnęła i taki strach poczułem okropny, że jakbym za chwilę zdechł.
Ledwie się dokarabkałem potykając do łóżka z tym argh argh argh i ten członio, w podomie już a nie
w białym kitlu, poniał odliczno, co ja wymyśliłem, bo tak do mnie bałaknął:
To znów lekcja, no nie? Człowiek, można powiedzieć, uczy się całe życie. No chodz, koleżko,
wylez z tego wyrka i przyłóż mi. Taak, naprawdę chcę, żebyś to zrobił. Daj mi w mordę, ale tak fest i
na całość. Tylko marzę o tym, jak Boga kocham. A ja wszystko co mogłem zrobić, to leżeć i
szlochać bu hu huuu. Ty bydlaku obszczerzył się jadowicie. Ty gnojku. I przypodniósł mnie za
przód piżamy pod szyją, całkiem oklapłego i lejącego się, i zamachnąwszy się prawą dogitarzył mi z
piąchy, aż uchnęło, w sam środek ryła. To powiedział za wyciągnięcie mnie z łóżka, ty pętaku
[ Pobierz całość w formacie PDF ]