[ Pobierz całość w formacie PDF ]
dojrzała Sophie, skuloną na jedynej widocznej ławce. Na jej brzegu były ułożone
trzy wielkie walizy.
- Witaj, Sophie - powiedziała, przysiadając się do niej. - Tak mokro, że równie
dobrze można usiąść na trawie.
- Dach przecieka, ale to jedyne miejsce do siedzenia - burknęła Sophie.
Miała na sobie chroniący przed deszczem płaszcz, a na głowie przeciwdeszczowy
kapelusz z wielkim rondem. Widok Pauli nie rozwiał jej ponurego nastroju. Paula
szturchnęła ją lekko i próbowała rozweselić.
285
- Przynajmniej jesteś ubrana odpowiednio. O wiele lepiej ode mnie.
- Nie dotykaj mnie. Nie lubię, gdy mnie ludzie dotykają. I nikt cię nie prosił,
byś tu siadała.
- Powiedziałaś, że to jedyne miejsce...
- Nieprawda. Pewnie dlatego, że innego nie możesz zobaczyć, myślisz, że go nie
ma. Jest - dodała złośliwie i zachichotała.
- Po co kłopotałaś się przyjazdem tutaj? Roman ich pilnuje.
- Ponieważ jestem naukowcem. Po sprawdzeniu jakości gazu nadzorowałam
napełnianie tych butli w Londynie. Widzę, że ci tutaj pracują, jak należy, ale
ojciec myśli, że to sterczenie nad nimi coś da. %7łyczę mu powodzenia.
- Nie widziałam Marienetty.
- Nic dziwnego. Powiedziała, że nie jedzie, i poszła do swego pokoju, co
prawdopodobnie oznacza, że zjawi się tu następnym pociągiem. Taka z niej
kłamczucha. Nie można wierzyć w ani jedno jej słowo.
Kropla wody spadła na rondo niezwykłego kapelusza Sophie. Gdy Paula owijała
głowę chustą, Sophie wstała i otrząsnęła kapelusz tak, by ją ochlapać. Koński
ogon miała wsunięty za kołnierz płaszcza. Włożyła kapelusz i ponownie ciężko
usiadła.
- Wydajecie się w sobie zakochane - zauważyła Paula z odcieniem rozbawienia.
- Nie jesteśmy. Nigdy nie byłyśmy. Nigdy nie będziemy.
Paula usłyszała silnik lokomotywy toczącej się po torze za nimi. Po chwili dał
się słyszeć głośny szczęk, który aż ją poderwał na nogi. Spojrzała w tamtą
stronę, ale zakrzywienie peronu nie pozwoliło jej nic zobaczyć.
- Co to, na Boga? - spytała.
- Przetaczają wagony towarowe i formują pociąg.
- Wolałabym, żeby najpierw zagwizdali.
- Przywykniesz do tego. To naprawdę zabawne - stwierdziła Sophie ironicznie.
Paula była skłonna się z nią zgodzić. Lekki deszcz padał nadal, zasłaniając
świat wodnym welonem. Siedziały razem w ciszy, pomijając zgrzyt, który rozległ
się przed chwilą. Paula miała wrażenie, że to chyba jedno z najbardziej
samotnych miejsc na świecie. I pomyśleć, że Lugano z jego jeziorem i światłami
na Monte Bre było zaledwie o trzydzieści minut jazdy na północ.
Spojrzała w prawo i w oddali dostrzegła Newmana stojącego obok okropnych
żelaznych słupów wspierających dach. Właśnie
286
skończył papierosa, zgasił go i wrzucił niedopałek do kosza na śmieci. Dał jej
znak uniesionym kciukiem.
- Głupi Szwajcarzy - zaczęła wykrzykiwać Sophie. - Czy oni naprawdę sądzą, że
eksportujemy gazy trujące na Bliski Wschód? Ten tlen kosztuje ich fortunę.
Negocjowałam tę transakcję zawzięcie przez telefon. Na koniec powiedziałam, że
jeżeli nie mogą zaakceptować naszej ceny, to niech gdzieś kupią gorszy towar, i
rzuciłam słuchawką. Za dziesięć minut zadzwonił ponownie, zgadzając się na nasze
warunki. Zmusiłam łotra do przysłania pieniędzy z góry.
Od tej strony Paula jej nie znała. Sophie była ekspertem od twardych negocjacji.
- Jeżeli Roman przejdzie na emeryturę - zaryzykowała, poruszając niebezpieczny
temat - zapewne jedna z was, ty lub Marie-netta, przejmie kierowanie ACTIL-em.
- Tak, jedna z nas - odparła Sophie bez zastanowienia. - Dlatego Marienetta tak
mu nadskakuje i chyba popełnia błąd. Ja po prostu robię swoje.
Zdjęła rękawiczkę z prawej dłoni, aby poprawić kołnierz płaszcza. Paula
zauważyła, że na trzecim palcu miała pierścień z wielkim rubinem. Chyba go
przedtem nie widziała. Wstała, czując, że ma Sophie po dziurki w nosie. Jej
miejsce było teraz suche.
- Idę się przejść - powiedziała. - Zbyt długie siedzenie napawa mnie niepokojem.
- Jestem strasznie znudzona - odparła Sophie, ziewając. -Utnę sobie drzemkę.
Wiał silny północny wiatr. Sophie zamknęła oczy i wtuliła się w płaszcz
przeciwdeszczowy. Paula zaś podciągnęła kołnierz i przeszła peronem, mijając
jego szeroki skręt. Z dala przed sobą zobaczyła znajomą postać, która teraz
stała odwrócona do niej tyłem. Russell Straub.
Co on, na Boga, robi w Chiasso? Jakby nie potrafił żyć z dala od Arbogastów. Co
może łączyć kandydata na prezydenta Stanów Zjednoczonych i potężnego,
odnoszącego sukcesy biznesmena z Londynu? To nie miało sensu.
Usłyszała za sobą daleki odgłos wracającej z kolejnym wagonem lokomotywy. Musi
tu gdzieś być dodatkowa linia, aby lokomotywa mogła zawrócić. To strasznie
otępiające zajęcie, a niektórzy pewnie robią to przez całe życie.
Wzdrygnęła się. Przeszył ją zimny, ostry podmuch. Machnęła ramionami, uderzając
się rękami po plecach. Nie poczuła żadnej różnicy. Było to jednak lepsze od
towarzystwa ponurej Sophie.
287
Ale czegoś się dowiedziała. Jeżeli któregoś dnia Roman odejdzie na emeryturę,
kontrolę nad gigantycznym konglomeratem przejmą Marienetta lub Sophie. Którą
wybierze? Paula nie miała pojęcia. Poza tym wątpiła, by Roman miał zamiar usunąć
się w cień w ciągu najbliższych lat. Jeśli w ogóle.
Zbliżyła się do tworzonego składu pociągu i stwierdziła, że wagony są już
posczepiane. Zatem po każdym przetoczeniu kolejnego jakiś pracownik musiał
dopinać go do pozostałych. Skrzyżowała ramiona, próbując zachować resztki
ciepła. Zatrzymała się niedaleko od brzegu peronu.
Nagle na środku pleców poczuła uderzenie pięścią. Nastąpiło silne pchnięcie, po
którym poleciała do przodu, wysuwając tylko przed siebie ramiona, by chociaż
trochę osłabić upadek. Wylądowała w najbardziej niezdarnej pozycji, z nogami i
kolanami na peronie, a resztą ciała poniżej, na torach. Próbowała podciągnąć się
z powrotem, ale jej ręce, bezwładne jak lodowe bloki, nie były zdolne zapewnić
potrzebnego oparcia. Jakby górna część ciała wrosła w pokłady, uniemożliwiając
jakikolwiek ruch.
Kręciła głową, próbując ustalić, co się stało, i gdy spojrzała w prawo,
zobaczyła zbliżające się nieszczęście. Przetaczany wagon miarowo jechał w jej
kierunku. Widziała wielkie obracające się koło, a ona ciągle tkwiła na torach. O
Boże! Połyskiwało wilgocią i zbliżało się bezlitośnie, tak że mogła już nawet
zauważyć drobny defekt na jego obręczy. Nadludzkim wysiłkiem starała się
podciągnąć na rękach, lecz zbrakło jej siły. Ramiona bolały. Nigdy przedtem nie
była tak sparaliżowana strachem. Od śmiercionośnego koła dzielił ją już tylko
metr...
38
Silne ręce objęły ją wokół piersi, jednym ruchem dzwigając w górę i odrzucając w
lewo, aby uniknąć zderzenia z wagonem.
Newman ukląkł na krawędzi peronu, gdyż jedynie w tej pozycji mógł ją dosięgnąć i
chwycić. Wstając, pociągnął ją plecami ku sobie tak silnie, że wyskoczyła w górę
jak korek z butelki. Rozległ się szczęk buforów i dopchnięty wagon dołączył do
stojącego na torze składu.
Wziął ją na ręce i zaniósł w stronę ławki. I wtedy rozległ się wrzask z
amerykańskim akcentem:
- Pomocy! Pomocy! Pomocy!...
Paula otworzyła oczy i zobaczyła Russella Strauba około dwóch metrów od
ostatniego wagonu. Złożył dłonie wokół ust i gorączkowo krzyczał.
- Zamknij się, do cholery! - ryknął Newman.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]