[ Pobierz całość w formacie PDF ]

w grymasie.
- Spróbujcie tylko - mówię przez zęby. - Puszczę gaz, przysięgam.
Tata kręci głową.
- No nie - mówi do mamusi. - Nie wytrzymam, zabiję kurwę.
- Wez siekierę i zabij - mówię. - Będziecie mieli jutro mięso na
obiad! Lepsze, niż królicze!
Tata do mnie. Mamusia łapie go za gumkę od kalesonów.
- Zostaw ją - mówi - ona zdurniała.
- Już ja jej wbiję rozum z powrotem do głowy. Puszczaj!
Tata próbuje wyszarpnąć mamusi swoje kalesony, ale mamusia mocno
trzyma, nie puszcza.
- Zostaw Jasiu - mówi. - Nie tykaj gówna, bo się uwalasz. Ty
lepiej na nią popatrz. To przecież nie jest nasza córka.
Tata patrzy na mnie uważnie. A mamusia:
- Patrz, to jakaś obca dziewucha, jakaś artystka z Wariatkowa.
Nasza Marysia nie miała takich długich włosów. I nos miała inny,
bardziej przyklapany. I niższa była.
- Racja - mówi tata. - To co ona robi w naszej kuchni?
- Skąd mam wiedzieć? - mówi mamusia. - Przyszła... Chodz lepiej
spać. Tylko wez i gaz dobrze zakręć w rurze.
Wstaje, ciągnie tatę za kalesony.
- Zostaw - denerwuje się tata. - Sam pójdę.
Wychodzą. Słyszę, jak tata pyta, gdzie klucz uniwersalny. Potem
słyszę szuranie stołka w przedpokoju i stuk klucza w rurę.
Odwracam się twarzą do okna, do mojego nocnego lustra.
Nie ma w nim mojego odbicia.
Ktoś tam stoi za oknem. Zbliżam twarz do szyby, tamta dziewczyna
też to robi, też chce mi się przyjrzeć. Kto to jest?
Kasiu, to ty?
Nic nie mówi, wpatruje się we mnie wielkimi oczami. Nie, to
przecież nie Kasia. Trochę do Kasi podobna, ale całkiem inna.
O, chyba mówi coś do mnie, bo rusza ustami. Tak, przysuwa twarz do
szyby i mówi, patrząc mi prosto w oczy. Nic nie słyszę, bo
oddziela nas szyba...
Otwieram okno. Zniknęła, nie ma jej.
Wychylam się. Jest tam, na dole, dziewięć pięter niżej. Stoi przed
blokiem, macha do mnie ręką. To Ewa...? Nie, to nie Ewa. Jakaś
inna. Ewunię bym przecież poznała.
Muszę się mocno wychylić, żeby ją zobaczyć, bo weszła na trawnik.
Przykuca przy ścianie domu, coś zbiera. Wstaje, spogląda na mnie,
w górę. Patrzę... ma w rękach pełno kwiatów. Pokazuje mi je i
podrzuca. Lecą ku mnie przez dziewięć pięter.
Jak ich dużo, jakie kolorowe, jakie piękne.
Przechylam się przez parapet, ręce wyciągam... a tu ktoś mnie łaps
z tyłu za frak i odciąga od okna.
- Ja ci skoczę - mówi tata. Prowadzi mnie za kołnierz do mojego
pokoju. Wstawia mnie tam, drzwi zamyka. - Spać - mówi. - Noc jest
po to, żeby spać!
Słyszę, jak okno w kuchni zamyka.
Coś teraz z mamusią gadają...
Co mnie to obchodzi.
Siadam na krześle, łokcie opieram na stole. Coś tu mlaska. A to
Tadziu przez sen mlaska. Pewno mu się śni, że je słonia z
czekolady.
Dopiero co usiadłam, a tu już godzinka zleciała. Zwieci w
ciemności podświetlone okieneczko w moim zegarku. W całym domu
cicho.
Nagle patrzę, już jasno, już siódma dochodzi. Całą noc przespałam
przy stole. Lekcji nie odrobiłam i już nie zdążę. Pakuję książki i
zeszyty, gdy słyszę dzwonek budzika, ale daleko, w dużym pokoju.
Trzeba obudzić Tadzia.
Akurat nogę wystawił spod pierzyny. Aaskoczę go palcem. Schował.
- Tadziu, wstawaj.
Coś zagadał, na drugi bok się przekręcił.
- Tadziu...
- Tak tak, zaraz wstaję - mówi i znów zasypia. Idę do łazienki.
Myję się szybko, tylko buzia i ręce. Wchodzę do kuchni. Mamusia
gotuje mleczko dla Zenusia.
- Dzień dobry, mamusiu - mówię. Mamusia nic, jakby mnie tu nie
było. I dopiero sobie wszystko przypominam, co wczoraj narobiłam.
Tatusia na podłogę pchnęłam, krzyczałam na niego. Powinien mnie
zabić. Gdyby nie mamusia, toby mnie zabił i by dobrze zrobił.
- Mamusiu - mówię cicho. - Bardzo przepraszam.
Mamusia nic. Trudno, trzeba iść do szkoły. Biorę teczkę, szturcham
Tadzia i wychodzę. Jest godzina siódma dziesięć.
A teraz jest już piętnaście po ósmej. Spocona, zdyszana, biegnę
szkolnym korytarzem. Już dawno po dzwonku. Jak to się stało, gdzie
zgubiłam tyle czasu?
Jechałam autobusem, wysiadłam za wcześnie, potem na coś się
zagapiłam... Wpadam do klasy. Chcę coś powiedzieć, ale nic
powiedzieć nie mogę, bo mam strasznie sucho w ustach.
Pani Trauman się uśmiecha.
- Siadaj, wszystko widać bez mówienia.
Lecę do mojej ławki, patrzę... siedzi tu Ewunia. Cudna i
uśmiechnięta.
- Nie wygonisz mnie ze swojej ławki? - pyta. Ja dyszę i nic nie
mogę odpowiedzieć.
- Coś ty - mówię wreszcie - bardzo się cieszę. W ogóle nie
odrobiłam lekcji.
- Nie przejmuj się - mówi Ewa. - Na przerwie damy twoje zeszyty
Magdzie, to ci szybko przepisze ze swoich.
- Sama przepiszę.
- Co się będziesz męczyć.
- Panienki Bogdaj i Kawczak, co się u was dzieje? - pyta pani. Ewa
otwiera swój zeszyt i podsuwa w moją stronę. Wstaje.
- Kłócimy się o Mickiewicza - mówi. - Bo Majka twierdzi, że był
wysoki, a ja jestem wprost pewna, że był bardzo niski.
- Wiecie co, dziewczynki - mówi pani Trauman - ja nie mam pojęcia.
Może po prostu był średniego wzrostu. - Wybucha śmiechem. -
Słyszeliście, jak mi się rymnęło? Gdy tylko mowa o poecie, to
zaraz rymy się cisną.
- On był wysoki - mówi Zbyszek Karpiel.
- Skąd wiesz? - pyta pani.
- Bo jest bardzo podobny na zdjęciu do mojego wujka. A mój wujek
jest wysoki, o, taki.
Zbyszek wstaje i wyciąga rękę nad głowę.
- Ja obstaję przy swoim - mówi Ewa. - Bo choć Mickiewicz jest mi
bliski, to myślę, że był niski.
Wszyscy śmieją się z nowego rymu. Pani Trauman też. Ewa zwraca się
do Zbyszka.
- A jeśli nawet był wysoki, to nie wyższy od foki.
Nowy śmiech. Ewa gestem ucisza klasę.
- Ale mówiąc poważnie, to uważam tak dlatego, bo wiadomo, że
ludzie niskiego wzrostu wszędzie szukają okazji do wybicia się. W
historii pełno takich przykładów.
- Napoleon! - woła Edzio Skała.
- Balzak też był mały - mówi Rita Salomon. - I gruby - dodaje.
Wstaje Szkapa i pokazuje na Zenka.
- Nasz Zenek też malutki - mówi. Klasa w śmiech. Tylko Zenek się
nie śmieje. Spogląda na Szkapę ze złością i przykłada pięść do
brody.
- Powinno się napisać książkę o wpływie wzrostu na osiągnięcia
życiowe - mówi Ewa. - Mogłaby być bardzo ciekawa.
- Hitler też był malutki! - woła ktoś.
- Wcale nie taki malutki - prostuje Florek Gamburowicz. - Hitler
był średniego wzrostu.
- To tak, jak Mickiewicz - mówi cienko Marlena Bryćko.
- Głupia jesteś - mówi do niej Ziębiński. - Mickiewicz był sto
razy wyższy od Hitlera.
- Na pewno nie - mówi Florek. - Hitler wcale nie był niski. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • anikol.xlx.pl