[ Pobierz całość w formacie PDF ]
elektryczność, które tyle dobra wyświadczyły ludzkości, w niektórych dziedzinach poczyniły
nie lada spustoszenie. Stłumiły rozmach marynarzy, zgasiły barwę mórz, wyjałowiły statki.
Tym zdzieraniem romantycznego uroku ludzkość nie tylko wyrządziła krzywdę rzeczom i
żywiołom, lecz krzywdziła i siebie samą. Morzu nie można odbierać czasu, jak kwiatom nie
powinno się odbierać zapachu.
Toteż gdy pod koniec owego dziewiętnastego wieku pojawił się wielki pisarz i żeglarz,
SÅ‚owianin, oddajÄ…cy morzu od nowa odwiecznÄ… jego duszÄ™, jakby zapomnianÄ… przez ludzi,
Józef Conrad (Korzeniowski), stał się jakby objawieniem i uwierzył mu cały świat, a
szczególnie świat angielskich marynarzy. Ironia losu, że to Polakowi było dane wytłumaczyć
Anglikom morze", pisał o nim wytrawny znawca spraw morskich, Geofrey Rawson, w swym
epokowym dziele Ships and Seamen:
2.
Jeśli więc dopuścić zuchwałe przypuszczenie, że statki mają duszę i nie są martwą
jedynie konstrukcją żelazną, to dziwne dzieje S/S Bielska" mogłyby nastręczać okazji do
różnych ciekawych domysłów. I jeżeli przyjąć, że statek jest żywą istotą o wrażliwej,
kapryśnej i przekornej duszy, to statek ów musiałby zachowywać się właśnie tak, jak
zachowywał się Bielsk" w ciągu całego dziewięcioletniego swego życia.
Był to udany ze wszech miar parowiec około tysiąca pięciuset ton pasażersko-
towarowy, zbudowany przez stocznię duńską według planów polskich i spuszczony na wodę
w roku 1932. Przeznaczony na półroczne rejsy bałtyckie, gdzie zimą morze często zamarza,
Bielsk" miał kadłub łamacza lodu i sylwetką swą nasuwał na myśl bizona o tęgiej piersi,
przebijającego się wśród gęstwiny kry. Doskonałe i niezawodne maszyny mogły wyciągnąć
szybkość dwunastu węzłów, co pózniej przydało się niezle w krytycznych chwilach jego
żywota.
Wszystkie urządzenia statku były celowe i wyśmienite: prawdziwi marynarze, którzy na
nim pływali, nigdy nie szczędzili mu ciepłych słów uznania. Równie mile wspominali go
pasażerowie owych kilku kabin, cóż, kiedy pasażerów nie było wielu. Były nawet czarne
rejsy, gdy pasażerów nie było wcale: stronili od statku jak od złego ognia, unikali go jak
czarta.
Duńczycy to naród uczciwy, lecz konserwatywny i nieufny wobec nowatorstwa. W
czasach gdy budowano Bielsk", nie dowierzano jeszcze Polakom jako marynarzom.
Zapewne podczas budowy statku ściany jego musiały nasłuchać się niejednej ciętej kpiny pod
adresem jego przyszłych marynarzy, nasiąkając fluidem złego przeczucia i zgryzliwych
uprzedzeń.
Statki często bywały w opozycji wobec człowieka, lecz rzadko w dziejach żeglugi walkę
tę można było obserwować tak wyraziście i śledzić tak dokładnie, jak w uderzających
perypetiach Bielska". W tym wzajemnym ścieraniu się sił tu statku, tam kapitana
człowiek musiał bezustannie i od nowa składać dowody swej wartości. Bielsk" z nielitościwą
konsekwencją kreślił diagramy ludzkich losów i słabych kapitanów niszczył, dzielnych
uznawał, mocnych się bal.
Statek, który w roku 1932 rozpoczął swoją karierę wpływając do portu w Gdyni, miał w
sobie coś z bystrego wierzchowca: był wnikliwym psychologiem i nieubłaganym złośnikiem
w stosunku do tych, co na niego wchodzili.
3.
W owych latach Polska niewielu miała własnych marynarzy i często musiała sięgać do
ludzkiej spuścizny po swych byłych zaborcach lub korzystać z usług Polaków wychowanych
w obcych marynarkach.
Chociaż taki kapitan M. Był Rosjaninem. W okresie pierwszej wojny światowej służył
jako oficer w rosyjskiej marynarce wojennej. Po Rewolucji 1917 roku wyemigrował do
Polski.
Gdy powstały zalążki polskiej żeglugi handlowej, M. zgłosił się około 1927 roku do
współpracy i przyjęty, rozpoczął ją jako drugi oficer na jednym z towarowych statków.
Odznaczał się męską postawą, typowo morską, był człowiekiem kulturalnym i towarzysko
obytym", brzmiała opinia bliskich mu ludzi. M. szybko awansował i już w rok pózniej
dowodził jako kapitan jednym z polskich statków na Bałtyku. Niewątpliwie fakt szybkiego
awansu, uderzające przymioty duszy i ciała i zapewne trochę i tego, że pochodził z Rosji
to wszystko musiało wzbudzać u niektórych złośliwych kolegów niechlubną zazdrość, a gdy
M. miał pecha i zdarzyły mu się podczas rej sów dwa niemiłe wypadki, złośnicy starali się go
oczernić i przypiąć mu niejedną łatkę.
Jeszcze wiele lat pózniej, już podczas drugiej wojny światowej, oszczerstwa przeciw
niemu nie ustawały i w kubrykach oraz w messach statków obnoszono go na językach: więc
że na przykład swym niezwykłym wdziękiem umiał podbijać w równej mierze fordanserki w
Adrii", jak armatorów polskich; że stugębna plotka łączyła jego nazwisko z brzydką
przygodą jakiegoś statku w Zatoce Botnickiej, po której to przygodzie M jak niepyszny osiadł
na lądzie; że w ogóle był to człowiek niewysłowienie miękki i chwiejny, ale że dzięki
wrodzonej gładkości umiał zawsze wkradać się w zaufanie armatorów, którzy nawet aferę
botnicką puścili mu płazem.
Były to zwykłe potwarze złośników, poprzekręcane fakty. M. nie był ani miękki, ani
chwiejny, a w Zatoce Botnickiej nie z jego winy zatonÄ…Å‚ statek: oficer nawigacyjny,
zmyliwszy kurs, chciał na własną rękę, nie budząc ze snu kapitana M., wycofać statek z
niebezpiecznego miejsca i rozbił go o skałę. Wina była jego, nie kapitana. Więc M. po tej
katastrofie bynajmniej nie osiadł jak niepyszny na lądzie", lecz dalej z powodzeniem pływał
na polskich statkach.
A potem przyszedł S/S Bielsk". Statek, który już z wyglądu przypominał postać
groznego bizona o potężnej piersi. Dopiero co spuszczono go w duńskiej stoczni na wodę i
powierzono jego kierownictwo kapitanowi M. S/S Bielsk" czynił wrażenie tura,
rozjuszonego podczas rui, jak gdyby podjudzonego szyderstwem duńskich robotników, jak
gdyby rozzłoszczonego na kapitana, o którym krążyło tyle sprzecznych a zgryzliwych
pogłosek: podłoże konfliktu było gotowe.
W kilka tygodni pózniej Bielsk", idąc swym normalnym rejsem Gdynia Helsinki,
znalazÅ‚ siÄ™ na wodach fiÅ„skich. MiÄ™dzy Tallinnem a Hankö panowaÅ‚a silna Å›nieżyca z
wichurą. W tych fatalnych warunkach klimatycznych trasa wśród scherów fińskich była
szczególnie zdradliwa i niebezpieczna. Nastała noc z 31 marca na 1 kwietnia 1932. Kry
lodowe zmuszały statek do wymijania, nie można było utrzymać go na kursie.
W tych trudnych okolicznościach kapitan M. mógł był rzucić kotwicę i przeczekać. Ale
przeważyło w nim poczucie obowiązku, M. chciał punktualnie dobić do portu. Nie dobił.
Statek wpadł na skałę i byłby zatonął, gdyby nie ugrzązł na kamieniach.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]