[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Nic nie usłyszałem. Czy rzeczywiście takie to nieprawdopodobne? Inni usłyszeli huk wystrzału, ale ja, który
oglądałem całe zdarzenie na własne oczy nie.
Wielokrotnie usiłowałem ułożyć to, co widziałem w jakiś logiczny ciąg, ale zawsze dochodzę do wniosku, że nie
było w tym żadnego porządku, tylko całkowita jednoczesność. Mosiężnym kielichem, który Wheeler przyłożył
do swej pogodnej twarzy, okazał się rozszerzony wylot garłacza pana Brock- lebanka, ale to uświadomiłem
sobie znacznie pózniej. Wtedy postrzegałem tylko tę pogodną twarz, wybuchającą głowę, błysk, dym i ciszę!
Zataczając się cofnąłem się od drzwi, próbując jedną ręką odgonić dym, drugą odkleić z oka to coś, co mi je
zakrywało natychmiast rozpoznałem kolor tego, co z niego zdjąłem i rzuciłem się na otwarty pokład, gdzie
dopadłem do relingu tuż przy panu Jonesie i dostałem torsji.
Czy jest pan ranny? Postrzał?
W odpowiedzi zwymiotowałem kolejny raz.
Nic pan nie mówi, panie Talbot. Czy jest pan ranny? Co się stało?
Dobiegł mnie głos pana Bowlesa, sekretarza radcy prawnego.
To ten służący, Wheeler, proszę pana. Zabił się w kajucie, którą zajmuje teraz pan Talbot.
Odpowiedział mu spokojny, choć wyrażający całkowity brak zrozumienia głos Jonesa.
Ale dlaczego on to zrobił, proszę pana? Przecież miał takie szczęście, że go wtedy wyratowano. Można
by powiedzieć, że znajdował się pod szczególną opieką Opatrzności.
Kolana ugięły się pode mną. Opadłem na pokład. Wszelkie głosy odpłynęły gdzieś daleko; zalała mnie fala
omdlenia.
Gdy się ocknąłem, leżałem na wznak, z głową wspartą o czyjeś kolana. Ktoś inny obmywał mi twarz gąbką,
umaczaną w zimnej wodzie. Otwarłem drugie oko i przyjrzałem się blaskowi oświetlającemu drewniany strop.
Byłem w salonie pasażerskim, leżałem na jednej z ław. Gdzieś z góry płynął głos panny Granham!
Biedny chłopak, jest bardziej wrażliwy niż mu się wydaje.
Znowu to znajome wahadło! Zorientowałem się, że zdjęto mi surdut, rozpięto kołnierzyk i rozchylono
koszulę. Powoli usiadłem. Kolana należały do pani Brocklebank.
Lepiej byłoby, gdyby poleżał pan jeszcze chwilę.
Zacząłem wyrażać podziękowania i przeprosiny, co zapewne trwałoby dość długo, ale panna Granham
miała inne plany.
Proszę leżeć spokojnie. Celia zaraz przyniesie poduszkę.
Próbowałem wstać z ławy, ale przytrzymała mnie z zadziwiającą stanowczością.
Dziękuję pani, panno Granham, ale sądzę, że dam radę wrócić...
Wrócić? A dokąd?
No, do mojej komórki... To jest, chciałem powiedzieć, do mojej kajuty!
Byłoby to wysoce niewskazane. Proszę przynajmniej posiedzieć tu przez chwilę.
Pamiętałem przede wszystkim to, co zalepiło mi oko. Przełknąłem ślinę i popatrzyłem na dłoń. Umyto ją, ale
wciąż widać było na niej nieokreślone zabarwienie, które wziąłem za resztki zakrzepłej krwi i mózgu. Znów
przełknąłem ślinę. Uświadomiłem sobie w tej chwili, że jestem teraz bezdomny! Nadal dziwię się sobie, że
właśnie tę bezdomność odczuwałem najbardziej, tak, że z trudem powstrzymywałem się od płaczu. Marzyłem,
żeby posiedzieć w samotności w mojej dawnej komórce, w której spędziłem godziny cóż ja plotę
tygodnie, miesiące nudy! Ale na koi, która była kiedyś moją, leżała teraz Zenobia, o kajucie Colleya zaś nie
chciałem nawet myśleć.
Musiałem chyba popaść w omdlenie, i to zupełnie bez powodu! Szanowne panie, serdecznie...
Już mu lepiej?
Był to głos Charlesa Summersa.
Znacznie lepiej, bardzo dziękuję.
Wcale mu nie lepiej, panie Summers!
Muszę mu zadać kilka pytań, panno Granham.
Nie, proszę pana, nie teraz!
Niech mi pani wierzy, że jest to dla mnie przykry obowiązek. Proszę jednak zrozumieć też, że w takiej
sytuacji pytania muszą zostać zadane jak najszybciej, i że to sprawa urzędowa. A więc, proszę pana, kto to
zrobił?
No wie pan!
Proszę mi wybaczyć, panno Granham. A więc? Słyszał pan pytanie. Czy mam powtórzyć? Im szyb
ciej pan odpowie, tym szybciej będzie można uporządkować kajutę Colleya to jest pańską.
Uporządkować? Tak przecież mówią szczury lądowe. Powinien pan powiedzieć sklarować .
Widzi pani, że już całkiem doszedł do siebie. A więc, panie Talbot, jak już mówiłem: Kto to zrobił?
Dobry Boże, przecież już wiesz. On sam!
Czy widział to pan na własne oczy?
Tak. Nie przypominaj mi!
No, wie pan, panie Summers, on powinien...
Proszę mi wybaczyć, panno Granham, jeszcze tylko jedno pytanie. Ofiara była pańskim służącym. Być
może zauważył pan coś szczególnego... Czy wie pan może, dlaczego popełnił ten czyn?
Zastanawiałem się przez chwilę, ale wszystko, co przychodziło mi do głowy, było błahe i nieważne w obliczu
tak krwawej prawdy.
Nie, proszę pana. Nie wiem nic.
Niespodziewanie i jakby z opóznieniem znów
opadło mnie poczucie bezdomności.
O Boże? Co ja teraz zrobię? Gdzie się podzieję?
Nie może przecież wrócić do tej kajuty, proszę pana! To niemożliwe!
Charles Summers przypatrywał mi się z góry. Byłem jakby zagubiony, przytłoczony przeczuciem, że przyjdzie
mi zaraz jeszcze bardziej cierpieć z tego powodu, bo na jego twarzy dostrzegłem wyraz niekłamanej antypatii.
Znowu muszę traktować pana w sposób szczególny. Jak dotąd nie wpuszczaliśmy pasażerów do kwater
oficerów, bo w końcu nam też należy się odrobina spokoju. Jednak okoliczności są niezwykłe, podobnie jak
pańskie położenie. Proszę za mną jeśli da pan sobie radę z kołysaniem statku. Znajdę panu koję.
Błagam pana, niech pan uważa na siebie!
Charles Summers poprowadził mnie w dół, co chwila czekając, aż go dogonię, gdy szczególnie szybkie
ruchy statku utrudniały mi zejście. Otworzył drzwi do kwater oficerskich i zaprosił mnie gestem do środka.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]