[ Pobierz całość w formacie PDF ]
wstrząsu. Wiedziałem, że ona potrzebuje czasu, żeby spotkać się ze mną znowu jak
gdyby nigdy nic.
Pan jest artystą powiedział Jan. Nigdy nie rozmawiałem z żadnym artystą
poza tymi snycerzami.
Dlaczego pan dzisiaj nie występuje w misterium?
Poprosiłem dublera, żeby mnie zastąpił. Chce pan zobaczyć moje rzezby w drew-
nie?
Tak. Bardzo chcę.
Nie uszło mojej uwagi to, że on nazywa innych rzezbiących w drewnie snycerza-
mi , a siebie najwyrazniej uważa za rzezbiarza. Wątpiłem, czy właśnie na mnie czekał,
czy zależało mu na moim zdaniu, ale okazało się, że tak jest. Joan, sądząc z tego, co
mówił, wyjechała o ósmej. A więc przez dwie godziny jednak czekał tu na coś.
296
Pracuję w warsztacie Wilhelma Kistlera powiedział. On gra Jakuba, syna
Zebedeusza. W sezonie misteriów nie pracujemy. Zaprowadzę tam pana.
Szedł w pośpiechu przede mną. Chłopak pełen wdzięku i kiedy milczał, znów ude-
rzała jego wybitna uroda. Odwrócony profilem jeszcze raz przypomniał mi Puka z Bi-
blioteki Folgera. Był jednakże starszy niż Puk i starszy, niżby mógł się wydawać w przy-
padkowym spotkaniu: musiał mieć, domyślałem się, lat dwadzieścia parę.
Warsztat Wilhelma Kistlera mieścił się przy jednej z bocznych ulic śródmieścia, od-
dalonej o dwie przecznice od kościoła. Mały warsztat w wąskiej, wysokiej kamieniczce.
Wyrzezbiony nad drzwiami śmiejący się staruszek trzymał wstęgę z napisem Kistler .
Jan, wyciągając z kieszeni klucz, zbył to godło firmowe machnięciem ręki.
Marnota powiedział. Do wyrzucenia. Wyrzezbił to ojciec Kistlera.
Udałem, że nie słyszę. W warsztacie, gdzie znajdowały się dwa długie stoły robo-
cze, jeden od frontu, drugi w głębi, szereg półek przy obu bocznych ścianach i zastępy
wyrzezbionych figur, panował swoisty nastrój.
Ten stół jest mój.
297
Głos Jana zabrzmiał jak głos dziecka i kiedy spojrzałem na niego, on rzeczywiście
wyglądał jak dziecko wyczekujące pochwały.
Zwietny stół roboczy powiedziałem.
Uśmiechnął się i niedbale machnął ręką w kierunku półek, gdzie stały rzędy kru-
cyfiksów, madonn, brodatych apostołów, cherubinów i aniołów. Wszystkie anioły grały
na instrumentach smyczkowych.
Wiele z tych rzezb ja zrobiłem powiedział.
Były dwie półki wysoko nad jego stołem, ponad wnękami, gdzie trzymał swoje
narzędzia. Wskoczył zwinnie na stół, żeby tam sięgnąć.
Tutaj trzymam moje rzezby.
Podał mi wspaniale wyrzezbionego Minotaura. Ten na pół byk, na pół mężczyzna
stał wyprostowany na dwóch nogach. Umięśniony, ręce miał z dłońmi, nogi z kopytami
i smutny łeb byka o dużych oczach i krótkich rogach. Rzezba ta, mierząca dziesięć
cali wysokości, wygładzona, nawoskowana, wypolerowana, doprawdy była doskonała.
Patrzyłem teraz na Jana z szacunkiem. On stojąc na stole nade mną nabrał swobody.
Wiedział, że pozyskał sobie mój podziw.
298
Wspaniała robota powiedziałem. Pan jest artystą.
Moja własność. Nie sprzedam tego.
Zacisnął wargi i domyśliłem się, że najwidoczniej ktoś chciał kupić tego Minotaura
i powstał jakiś konflikt. Z wysoka podał mi pięć innych rzezb, mniejszych niż ta pierw-
sza. Niesamowity ptak z dziobem wielkości swojego wzrostu. Nagi diablik siedzący na
koniu z łbem wilka. Maska twarzy brodatego mężczyzny. Gryfon. Centaur.
Co panu posłużyło za modele? zapytałem.
Nie miałem żadnych modeli. Minotaura widziałem na obrazkach w jednej książ-
ce, ale ja go zmieniłem. Bo w tej książce nie był taki jak trzeba.
Skąd pan wie?
Wiedziałem. Zeskoczył ze stołu. A tamte inne stworzenia widziałem na
własne oczy.
Gdzie?
Widziałem je.
Nie kwestionowałem tego. Wyobraznia to dar tajemniczy. Wiem, że można w myśli
widzieć coś konkretnego tak wyraznie, jakby się widziało w rzeczywistości. Brałem te
299
rzezby jedną po drugiej. Nie wykluczałem możliwości, że mam przed sobą geniusza,
aczkolwiek w stanie surowym.
Ale to za mało powiedział Jan. Z drewna nie da się zrobić wszystkiego, co
by się chciało. Ja chcę rysować i malować. Duszę bym oddał za pana przybory.
Czyż trzeba aż oddawać duszę za coś tak zwyczajnego.
Trzeba. Chce pan zobaczyć mój sekret?
Jaki sekret?
Pokażę panu.
I znów sprawiałby nieomal wrażenie dziecka, gdyby nie te dziwne jakieś oczy kryją-
ce się za jego oczami. Pobiegł do drzwi warsztatu i zaczekał na mnie, żeby móc zamknąć
je na klucz. I znów szedłem za nim prawie pustymi uliczkami. Oczywiście misterium
było w pełnym toku.
Dotarliśmy tak do starej części miasteczka i nerwy we mnie napięły się jak struny
skrzypiec, kiedy skręciliśmy w uliczkę, którą szła Matka Boska Rohlmanna i na której,
mógłbym ręczyć za to, mieszkał Bonifacy Rohlmann. Jan zatrzymał się przy drzwiach
domu w połowie uliczki na prawo od Matki Boskiej i na skos od domu z głową trefnisia.
300
Na drewnie tych drzwi była zatarta szrama, świadcząca, że godło z nich zostało zdjęte
prawdopodobnie bardzo dawno temu. Na ścianie pomiędzy oknami zobaczyłem gryfona
uszkodzonego kiedyś w ciągu tych lat czy stuleci, tak że została tylko jego połowa.
Mieszka pan tutaj? zapytałem.
Aha.
Z kim?
Z rodzicami.
Otworzył drzwi i wszedłem za nim do tego domu. Krótka sień, klatka schodowa, na
prawo od sieni salonik. Było to mieszkanie ciche, nieskazitelnie czyste i bardzo skrom-
ne. Rodzice Jana, czymkolwiek zajmowali się normalnie, z pewnością w sezonie miste-
[ Pobierz całość w formacie PDF ]