[ Pobierz całość w formacie PDF ]
był stary; kiedyś pewnie mieściła się tu fabryka albo coś w tym rodzaju: ścia-
ny z czerwonych cegieł, a stropy drewniane. Pocięli go na mieszkania, na pokoje
niewiele większe niż ten w hotelu, z wnęką sypialną po jednej stronie, a kuchnią
i łazienką po drugiej. Michael mieszkał na najwyższym piętrze i prawie cały sufit
zajmował u niego świetlik; może jednak był to strych. Pod świetlikiem wisiała po-
ziomo czerwona papierowa roleta, umocowana do sznurków i bloczków, podobna
do wielkiego latawca. W mieszkaniu panował bałagan, ale wszystkie te porozsta-
wiane rzeczy były nowe: parę delikatnych, białych, drucianych krzeseł z pętlami
przezroczystej plastikowej taśmy do siedzenia, stos modułów rozrywkowych, sta-
cja robocza i kanapa kryta srebrzystą skórą.
95
Zaczęli na kanapie, ale Monie nie podobało się, że skóra się lepi do tapicerki,
więc przenieśli się na łóżko we wnęce.
Wtedy zobaczyła sprzęt rejestrujący na białych półkach na ścianie. Stym. Ale
mag znowu ją doładował, a zresztą kiedy już postanowiła iść na całość, mogła się
zgodzić i na to. Podłączył ją do czujników: czarny gumowy kołnierz z trodowy-
mi palcami uciskającymi podstawę czaszki. Bezprzewodowe wiedziała, że to
kosztowne.
Kiedy zakładał własny zestaw i sprawdzał sprzęt na półkach, mówił o swo-
jej pracy w takiej firmie z Memphis, która wymyśla nowe nazwy dla innych firm.
W tej chwili próbował znalezć nazwę dla kompanii Cathode Cathay. Potrzebowali
tego, powiedział i roześmiał się głośno. A potem dodał, że to nie takie łatwe. Po-
wstało już tak wiele firm, że zużyły wszystkie dobre nazwy. Miał komputer, który
pamiętał wszystkie nazwy wszystkich firm, i drugi, tworzący słowa, które nadają
się na nazwy, i jeszcze jeden, żeby sprawdzić, czy te słowa nie oznaczają fiuta
albo czegoś takiego w jakimś chińskim albo szwedzkim. Ale firma, dla której pra-
cował, nie handlowała tylko nazwami; sprzedawali coś, co nazywał image , więc
musiał się dogadywać z kupą innych ludzi, żeby wymyślona przez niego nazwa
pasowała do reszty zestawu.
Potem poszli do łóżka i właściwie wcale nie było świetnie, jakby cała frajda
gdzieś odpłynęła; równie dobrze mogłaby pójść z jakimś numerem. Leżała tylko
i myślała, że wszystko się nagrywa i Michael może to sobie odtworzyć, kiedy
zechce, a w ogóle to ciekawe, ile jeszcze ma tu takich nagrań?
Pózniej leżała koło niego i nasłuchiwała jego oddechu, dopóki mag nie zaczął
kręcić się w wąskich kółkach u samego dołu głowy, wyświetlając bez przerwy
ten sam szereg nie powiązanych obrazów: plastikowa torba, w której trzymała
swoje rzeczy w pokoju na Florydzie, ze skręconym drutem, żeby karaluchy nie
dostały się do środka. . . staruszek przy blacie z płyty pazdzierzowej, obierający
ziemniaki rzezniczym nożem, zeszlifowanym do kikuta długości kciuka. . . bar
w Cleveland, gdzie podawali kryla tak, że przypominał wielkie krewetki albo coś
podobnego, z wygiętymi grzbietami okrytymi płytkami z metalu i przejrzystego
plastiku pomalowanego na różowo i pomarańczowo. . . kaznodzieja, którego wi-
działa, kiedy poszła sobie kupić ubranie: on i jego blady, rozmyty Jezus. Za każ-
dym razem, kiedy kaznodzieja się pojawiał, miał jej coś powiedzieć, ale ciągle
milczał. Wiedziała, że tak będzie trwało, dopóki nie wstanie i nie zacznie myśleć
o czymś innym. Wyśliznęła się z łóżka i przez chwilę stała nieruchomo, obserwu-
jąc Michaela w szarym blasku sączącym się przez świetlik. Uniesienie. Nadchodzi
uniesienie.
Wyszła do pokoju i wciągnęła sukienkę, bo zrobiło się zimno. Usiadła na sre-
brzystej kanapie. Na zewnątrz było coraz widniej, a czerwona roleta zmieniała
szarość świetlika w róż. Zastanowiła się, ile może kosztować taki lokal.
Teraz, kiedy nie widziała Michaela, nie bardzo mogła sobie przypomnieć, jak
96
wygląda. No tak, pomyślała, on mnie zapamięta bez żadnych problemów. Ale ta-
kie myśli budziły uczucie, jakby ktoś ją uderzył, zranił, popchnął. . . Prawie żało-
wała, że nie została w hotelu i nie stymowała Angie.
Różowo-szare światło zalewało pokój, zbierało się w kałuże i mętniało przy
brzegach. W jakiś sposób przypominało jej o Lanette i opowieści o tym, jak
przedawkowała. Ktoś czasem padał w mieszkaniu u kogoś innego i najłatwiej
wtedy było wyrzucić go przez okno, żeby gliny nie wiedziały, skąd spadł.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]