[ Pobierz całość w formacie PDF ]

przez cały ten czas?
- Oczywiście, przecież już mówiłam - powiedziała cicho
Caroline. Głupio poczuła się w tej sytuacji, jak nastolatka
przyłapana na gorącym uczynku.
- I drzwi do pani kwatery były zamknięte?- kontynuował
kapitan.
- Tak, zawsze sprawdzam dwa razy, czy dobrze je
zamknęłam. Nie ma mowy o pomyłce.
- Zawsze, to trochę ryzykowne słowo. To tak, jakby pani nie
dopuszczała możliwości błędu. Czy chce pani przez to dać do
zrozumienia, że nigdy się pani nie myli?
- Nic nie chcę dać do zrozumienia, a to, że drzwi były
zamknięte może potwierdzić pułkownik Mackenzie, sam
sprawdzał.
Joe pokiwał głową, ale jego oczy były nadał nieprzeniknione
i chłodne.
- Zgadza się - rzucił zdawkowo.
- A zatem twierdzi pani, że identyfikator przez cały weekend
był w pani posiadaniu?
- A gdzie miałby być? - Powoli traciła cierpliwość.
- To jak zechce pani wyjaśnić fakt, że dokładnie o...
Chwileczkę, niech sprawdzę. O godzinie dwudziestej trzeciej
czterdzieści siedem w niedzielę czujniki zarejestrowały pani
wejście na teren biura?
110
- Nie mam pojęcia, o tej porze leżałam już w łóżku -
wyjaśniła Caroline.
- Sama? - zapytał kapitan i ściągnął brwi.
- Tak, sama.
- A zatem nikt nie może tego potwierdzić?
- Tak z tego wynika. - Miała już tego dość.
- No cóż, pani twierdzi, że była pani w łóżku, a komputery
wykazują, że była pani w biurze - podsumował sarkastycznie.
- Niech pan nie traci więcej czasu, kapitanie, i skontaktuje się
z Calem Gilchristem. Może on zdoła to panu jakoś
wytłumaczyć, ja naprawdę nie potrafię tego zrobić.
- W czwartek rano - powiedział Joe - kiedy wszedłem do
biura, natychmiast zamknęłaś jakiś plik, a zaraz potem
wyłączyłaś komputer. - Jego głos był obcy i lodowaty. - Co to
było? Dlaczego nie chciałaś, żebym zobaczył, co robisz?
Caroline spojrzała na niego z niedowierzaniem. A więc i on
był przekonany o jej winie i nie wierzył jej słowom? Poczuła
się zagubiona. Próbowała zebrać myśli, przypomnieć sobie, co
to było. Zaraz, czwartek rano, co robiła w czwartek rano? Była
w nie najlepszym stanie i czymś faktycznie usiłowała się zająć,
ale co to było, nie miała teraz pojęcia, w żaden sposób nie
potrafiła sobie przypomnieć.
 Niestety, nie pamiętam - powiedziała ledwie słyszalnym
głosem.
- Panno Evans, proszę spróbować sobie przypomnieć -
ponaglił ją kapitan. - Ma pani z pewnością świetną pamięć.
- W tej chwili nie jestem w stanie zebrać myśli, po prostu nie
pamiętam - powtórzyła, patrząc kapitanowi prosto w oczy.
Rzuciła Joemu spojrzenie pełne wyrzutu i w tej samej chwili
przeszył ją lodowaty dreszcz. Patrzył na nią z taką wściekłością
i z takim obrzydzeniem, jak patrzy się na zadeptywanego
robaka; jakby wyrządziła mu jakąś wielką osobistą krzywdę,
jakby chciał ją zniszczyć, bez najmniejszego wahania i żalu.
Ogarnęło ją przerażenie, nie mogła zaczerpnąć powietrza i
111
poczuła, jak wokół jej piersi zaciska się jakaś niewidoczna
żelazna obręcz. Przecież oddała mu się bez reszty, jak mógł ją
podejrzewać o taką zdradę? Jak mógł jej tak zupełnie nie ufać?
Więc to wszystko nic dla niego nie znaczyło? Było jedynie
przelotną przygodą, pomyślała z rozgoryczeniem. Poczuła się
tak, jakby ktoś wylał jej na głowę kubeł zimnej wody. Raz
jeszcze spojrzała na Joego, na jego obcą, wrogą twarz, i w tej
samej chwili twarz Caroline zbladła, a jej oczy zmatowiały.
- Więc nad czym pracowała pani tamtego poranka ? -
powtórzył swoje pytanie.
- Nie pamiętam. - Jej głos był teraz równie matowy, jak jej
oczy. - Jeśli dobrze rozumiem, jestem podejrzana o sabotaż -
dodała po chwili beznamiętnym głosem.
- Nikt tego jeszcze nie powiedział - odparł kapitan Hodge.
- Ale z tej rozmowy jasno wynika, o co chodzi. To
praktycznie przesłuchanie, a może się jednak mylę? -
Uporczywie wpatrywała się w kapitana. Nie mogłaby teraz
spojrzeć Joemu w oczy. Nie wiedziała, czy kiedykolwiek
będzie to jeszcze możliwe. Być może, kiedy będzie już sama,
łatwiej się pozbiera, ale teraz miała wrażenie, jakby coś
wypalało ją od środka. Ból zawodu sprawił, że nie była w
stanie poradzić sobie z sytuacją, w której się znalazła. - Jak
dotąd, mimo wielokrotnych prób, nie udało nam się znalezć
żadnego błędu w systemie laserowym samolotu, którym leciał
kapitan Wade - wyjaśniła rzeczowo. - Omawialiśmy to dzisiaj
w zespole i nasz szef, Yates Korleski, miał zamiar rozmawiać
na ten temat dziś wieczorem z pułkownikiem Mackenziem.
Sądzimy, że błąd tkwi w programie komputerowym.
Kapitan Hodge zdawał się być zainteresowany jej słowami.
- O jakim rodzaju błędu pani mówi?
- Tego jeszcze nie wiemy. Musielibyśmy porównać program,
który znajduje się w komputerze z oryginałem - wytłumaczyła
- i zobaczyć, czy są w nim jakieś zmiany.
- A jeżeli okaże się, że są, to co wtedy?
112
- To trzeba sprawdzić, jakiego rodzaju są to błędy - dodała.
- Jeśli można spytać, czyj to był pomysł, żeby porównać nasz
program z jego oryginałem? - zapytał Hodge.
- Mój.
- Co naprowadziło panią na ten pomysłu - dopytywał się
kapitan.
- W drodze eliminacji doszłam do wniosku, że po
kilkakrotnym sprawdzeniu wszystkiego, co mogło zawierać
błąd bądz mechaniczną usterkę, pozostał do sprawdzenia
jedynie program komputerowy. Myślę, że być może tam
udałoby się stwierdzić jakiś błąd.
- Tak się składa, że ów program działał idealnie, zanim
pojawiła się pani. Z drugiej strony rozumiem, że byłoby to nie
lada osiągnięciem dla pani rozwiązać tak skomplikowany
problem.
Zszokowały ją te słowa, ale nawet nie drgnęła jej powieka.
Popatrzyła jedynie na kapitana kamiennym wzrokiem.
- Jako że to nie ja usiłowałam sabotować ten projekt, to
faktycznie ma pan racje, że to właśnie mnie przypadłaby [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • anikol.xlx.pl