[ Pobierz całość w formacie PDF ]

się kogoś tylko dlatego, że ma ładne oczy lub jest przystojny. Bardziej o to, jak wspaniale jej osoba
tworzyła harmonijną pełnię, jak potrafiła siedzieć, stać i się poruszać. Porywająco, a jednocześnie ab-
solutnie naturalnie. Jak piękne zwierzę pełne gracji. Trudno było od niej oderwać wzrok. Początkowo
przeżywał udręki, bo nie miał pojęcia, jak ją ująć  raz chciał, żeby siedziała, innym razem, żeby sta-
ła, raz w tej pozycji, to znowu w innej  aż któregoś dnia przez przypadek zauważył ją, jak siedzi w
ten sposób na krześle, i pomyślał sobie, że to jest to.
Glyn go nie słucha. Jest pochłonięty niewielkim, przezroczystym wizerunkiem, który ostrożnie
trzyma między palcami. Kath. Zatrzymana w perłowej poświacie. Glyn zapatrzony. Za nic w świecie
nie chciałby jej oddać malarzowi. Szuka linii twarzy, ale ich nie dostrzega, zdjęcie jest malutkie.
Wreszcie oddaje przezrocze.
 Dziękuję  mówi tylko.
R
L
T
Wraca do domu w jakimś dziwnym uniesieniu. Mało co zwraca jego uwagę; krajobraz przemy-
ka za oknem niezauważony. Glyn nie stara się, jak zwykle to czyni, zapamiętać nazw, budynków, ro-
dzajów pól, układu dróg, by pózniej sprawdzić je na mapie. Teraz potrafi myśleć wyłącznie o przezro-
czu, o utraconej i nieznanej Kath, którą trzymał w dłoni przez kilka chwil. Znowu Kath przeszkadza
mu w pracy, ale tym razem tego nie zauważa.
Jechała tą drogą. Niejeden raz. Wchodziła do tego domu, rozmawiała z jego gospodarzami,
śmiała się, bawiła się z ich dziećmi, była tam mile widziana i chętnie zapraszana. Na wiele godzin sia-
dała na wiklinowym krześle w pracowni Bena Hapgooda, wpatrując się w okno. O czym myślała?
Nigdy nie był zazdrosny o krąg jej przyjaciół. Nigdy nie czynił jej wyrzutów z powodu tłumu
znajomych, którzy jeśli nie byli przy niej, to nieustannie do niej telefonowali. Prawdę powiedziawszy,
niewiele go interesowali. Kochankowie to jedna rzecz, a znajomi druga; rzecz zupełnie niegodna uwa-
gi. Teraz tropi kochanków niczym wytrawny myśliwy, ale, dość niespodziewanie, to ci inni, zwykli lu-
dzie wytrącają go z równowagi, mącą jego życie, wzniecają w nim to dziwne, nie znane mu uczucie,
uczucie... czego?
Uczucie wykluczenia, nieobecności, odepchnięcia, odebrania własności. Zerka na Kath, której,
jak teraz myśli, nie znał dobrze, a którą doskonale znali ci inni. Ci, którzy sami pozostają nieznani i
tajemniczy, przynajmniej dla niego. Obcy, ale bardzo bliscy osobie, z którą łączyło go przecież życie
intymne.
Wiedziałeś. Wiedziałeś, że ma krąg bliskich przyjaciół.
Oczywiście.
Dlaczego więc ten niepokój? Dlaczego problem?
Skąd mam wiedzieć? Skąd, do diabła, miałbym wiedzieć? Glyn mknie szosą M25. Mija kolejne
hrabstwa, zza wzniesień już wyłania się Londyn. Nie dostrzega nic. Przed oczami przelatują mu twarze
obcych ludzi, twarze Hapgoodów, Petera Claverdona, twarze opatrzone słowami powtarzającymi się
jak nieustający refren, słowami dzisiejszymi i dawniejszymi:  Co za szkoda, że... tak to się potoczyło".
 Taki wygląd przysparzał trochę kłopotów..."  Czy ty mnie słuchasz?"
Wychodzi z windy apartamentowca z luksusowymi mieszkaniami. Jego wnętrza są wygłuszone,
na podłogach leżą miękkie dywany, wokół widać bogactwo. Głos Saula
Clementsa, który wydobył się z głośnika domofonu, zaprosił go na górą i wskazał piętro. Glyn
przygotowuje się do spotkania. Czuje się pewniej niż poprzednim razem. Czuje, że to, co teraz wie, to
coś więcej niż pochopne domysły. Nie widzi jeszcze rywala, ale jest zwarty i gotowy, czai się w na-
rożniku, czeka na gong. Nigdzie bardziej nie będzie potrzebował swego zmysłu obserwacji i zdolności
szybkiej dedukcji niż w starciu z człowiekiem, który kupił portret Kath.
Drzwi w końcu korytarza były już otwarte. Stał w nich mężczyzna  najbrzydszy, jakiego Glyn
w życiu widział. Ropucha w ludzkiej skórze, gnom, troglodyta. Niski i gruby jak beczka, z kartoflanym
R
L
T
nosem i ustami przypominającymi szparę w skrzynce na listy. Ma co najmniej siedemdziesiąt pięć lat.
Ten mężczyzna był kochankiem Kath?
Troglodyta prowadzi Glyna do pokoju, w którym stoją masywne, błyszczące ciemnym fornirem
meble. Zwiat za oknem ma pełnić funkcję naturalnej dekoracji wnętrza  perspektywa na Londyn,
ściany budynków na tle nieba, zamknięte w ramie brokatowych zasłon; do środka wpada ledwie sły-
szalny szum miejskiego hałasu. Obite welwetem sofy i krzesła, stół i biurka jakby wypożyczone z mu-
zeów. Pod stopami cuda orientalnej wełny. Tu się czuje pieniądze. Na ścianach gęsto rozwieszone ob-
razy, podświetlone delikatnym światłem punktowych reflektorków. To William Nicholson, ten to chy-
ba Ivon Hitchens, nieco dalej prawdopodobnie Lucian Freud. Widać, że gospodarz lubi sztukę. Bardzo
ją lubi. Nie żałuje na nią grosza.
Nie sposób wyobrazić sobie Kath w tym apartamencie. Tyle tylko, że tu jest. W narożniku, za-
wieszona nad niedużym, osiemnastowiecznym sekretarzykiem. Kath oświetlona pojedynczym snopem [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • anikol.xlx.pl