[ Pobierz całość w formacie PDF ]

raczej nieczęsto.
- Witaj - przysiadłem się do niego.
- Cześć - uśmiechnął się.
Zreferowałem mu wyniki moich dociekań, a raczej ich brak.
- Dobrze znasz miasto? - zapytałem.
- Niemal jak własną kieszeń - odparł. - Urodziłem się tutaj. Z kumplami złaziliśmy w
szczenięcych latach wszystkie zaułki.
- Pan Samochodzik był przetrzymywany w piwnicy pochodzącej z okresu nieco przed
przybyciem tu frankistów. Czy macie jakiś wykaz budynków stojących na dużo starszych
fundamentach?
- W zasadzie nie, nigdy nie zrobiono dokładnej inwentaryzacji - zasępił się. - Ale
wiesz co, gdy likwidowano tu województwo, przekazano naszemu muzeum dokumentację
wojewódzkiego konserwatora zabytków. Może tam coś znajdziemy?
Zamknął salę ekspozycyjną, wywiesił kartkę, że jest w biurze (to na wypadek, gdyby
jednak pojawili się jacyś zwiedzający) i przeszliśmy do archiwum. Setki teczek, każda
związana sznureczkami.
Nieprawdopodobny ocean ludzkiej wiedzy. Rysunki architektoniczne budynków,
plany, szkice podziemi, informacje, zdjęcia... Zaczęliśmy badać po kolei domy stojące w
podejrzanym kwartale zabudowy. Wreszcie wytypowaliśmy dwa.
- E pluribus unum - mruknął po łacinie.
Pamiętałem tę dewizę wybitą na amerykańskich monetach -  Z wielu stanów jedno
państwo".
- Wyjście z piwnicy w tym miejscu na korytarz - postukałem palcem w plan. - To by
się zgadzało. Pan Tomasz wyszedł i wtedy otworzyły się drzwi, te po lewej. A potem wybiegł
na ulicę.
- Dom z XIX wieku na wcześniejszym fundamencie - Janusz czytał opis. - Własność...
- nagle zaniemówił.
- Co się stało?
- Jako właściciel ciągle figuruje Damazy Macoch! - wykrztusił. - Dziewięćdziesiąt lat
minęło, a oni jeszcze nie skorygowali w księgach...
- E, nic nowego - uśmiechnąłem się. - W Warszawie, gdy w 1993 roku Włosi
kupowali Hutę Warszawa, zażądali wypisu z ksiąg wieczystych. I co się okazało? Jako
właściciel terenu nadal figurowała Armia Cesarstwa Rosyjskiego. Bałagan w papierach to w
naszym kraju niestety norma...
- Czyli jednak Damazy nie przehulał wszystkiego - zamyślił się muzealnik. - Część
pieniędzy zainwestował w nieruchomości.
- Być może natrafimy na jeszcze jakieś - głośno się zastanawiałem. - To może być
ważne.
- Poszukamy pózniej. Na razie chyba pora na małą nielegalną inicjatywę - zatarł ręce.
- Czy może poszczujemy na nich policję?
- Sprawy honorowe wolę załatwiać osobiście - potarłem kułak. Dobierzemy się do
nich sami. Z tego, co mówił szef, mają jeden pistolet gazowy na trzech.
- Ja też mam - pochwalił się.
- I ja... Jak u ciebie ze znajomością sztuk walki?
- Pierwszy dań w taekwondo - pochwalił się. - Trenowałem też dżudo.
- To do dzieła.
- Za dwie godzinki - spojrzał na zegarek. - Ja tu jestem w pracy.
- Faktycznie, przepraszam.
Czas zleciał dość szybko. Zaraz po zamknięciu muzeum podjechaliśmy jeepem pod
podejrzany budynek. Zaparkowałem. Zielone drzwi zastaliśmy zamknięte na głucho.
Obejrzałem dom. Był stary, dawno nieodnawiany, chylił się już ku ruinie. Brudne szyby w
oknach, odrapane ściany, zardzewiały parapet.
- Wypisz, wymaluj kryjówka degeneratów - mruknąłem.
- Wyłamujemy drzwi? - muzealnik palił się do czynu. - W bagażniku widziałem łom...
- E, nie warto - uspokoiłem go. - Na początek po prostu zadzwonimy, może otworzą.
Wtedy wpadamy do środka i spuszczamy im łomot. Tylko na filmie ładnie wygląda
wyrywanie drzwi, wybuchy, strzelanina, ucieczki, pościgi samochodowe, w życiu bywa
zazwyczaj zupełnie inaczej - filozofowałem.
- A jeśli nie otworzą?
- Wtedy użyjemy ładunku kumulacyjnego do zniszczenia zamków... Filmowe metody
też czasem się przydają...
Nacisnąłem guzik. Wewnątrz rozległ się terkot jakiegoś archaicznego dzwonka. Po
chwili klucz ze zgrzytem przekręcił się w zamku i w otwartych drzwiach stanął ten
najmłodszy.
- O kurde! - wrzasnął na mój widok.
Walnąłem go prawym prostym pod brodę. Janusz błyskawicznie obrócił go na plecy i
skuł mu ręce kajdankami. Wróg zaczerpnął tchu, by krzyknąć, ale już kneblowałem go
plastrem. Spojrzałem na zegarek.
- Nie więcej niż dwanaście sekund - pochwaliłem wspólnika. - Mamy niezłe tempo.
- Pierwszy wyeliminowany - stwierdził. - Jeszcze dwóch...
Wciągnęliśmy obezwładnionego głębiej do środka i zamknęliśmy drzwi wejściowe na
klucz.
- I żywy stąd nie wyjdzie nikt - zanuciłem.
- Odpukaj w niemalowane drewno - poradził.
Drzwi po lewej. Stąd na Pana Samochodzika wyskoczył Sumo. Otworzyłem je cicho.
Kudłaty siedział gapiąc się w telewizor, tyłem do wejścia.
- Młody? Kto przyszedł? - zapytał, nie odrywając wzroku od gadającego pudełka.
Załatwiliśmy go szybko i sprawnie. Po chwili leżał na podłodze skuty i zakneblowany.
- Widzicie, frajerzy - dogadywałem. - Na bezbronnego starca byliście w sam raz, ale
nie z nami te numery...
Janusz podniósł szmatę nakrywającą coś w kącie.
- Mamy i zaginiony posążek - zameldował.
- Przeszukajmy resztę domu - zasugerowałem. - Kto wie, co jeszcze znajdziemy. A
przede wszystkim trzeba unieszkodliwić tego osiłka - odwróciliśmy się w stronę drzwi na
korytarz.
Widok stojącego w nich Sumo nieco nas zaskoczył.
- Kogo chcecie unieszkodliwić, robaczki? - zagadnął ze zjadliwym uśmiechem.
Popatrzyłem z pewnym podziwem na jego potężną posturę. Głową prawie sięgał
framugi. W barach był prawie tak szeroki jak drzwi. Istny olbrzym. Mógł ważyć jakieś sto
trzydzieści kilogramów i bynajmniej nie było to sadło... Napiął mięśnie i zacisnął pięści
wielkości bochnów.
- Zaczynajmy - zaproponowałem. - Honorowo, jeden na jednego.
- E - machnął ręką - może we dwóch macie ze mną jakieś szansę... Pal diabli zasady,
spróbujcie... Uwielbiam się trzaskać...
- To podobnie jak my - mruknął Janusz.
-  Owym duchom ognistym, owym synom słońca, którym zemsta jest cnotą aż do
życia końca" - kafar z uczuciem w głosie zacytował wiersz Williama Prescota.
Nie podejrzewałem go o znajomość poezji.
-  Z dymiącymi lufami karabinów w ręce na stosach trupów i konających..." - ja też
znalazłem w pamięci odpowiedni do sytuacji kawałek.
Skoczyliśmy na osiłka jednocześnie. Wybił się, odpychając stopą od progu.
Zderzyliśmy się w powietrzu. Brakowało mu techniki, ale siłę miał nieprawdopodobną.
Janusz trafiony potężnym sierpowym w ramię przeleciał przez całe pomieszczenie i wywalił
telewizor.
- Sekundkę - powstrzymałem napastnika - może wynieśmy cenne dzieło sztuki z tego
pokoju...
Przerwaliśmy na chwilę. Wystawiłem posążek na korytarz. A potem znowu się
zaczęło. Sumo szedł naprzód niczym rozjuszona lokomotywa. Siła konia, zwinność kobry...
Owłosione kułaki gwizdały w powietrzu. Robiłem uniki, ale szło mi to coraz gorzej.
Muzealnik pozbierał się z podłogi i usiłował zajść wroga od tyłu. Wykorzystałem moment i
zanurkowawszy pod gardą trzasnąłem osiłka w szczękę. Nie zrobiło to na nim żadnego
wrażenia. Głowa na chwilę odskoczyła mu do tyłu, ale zaraz znowu zaatakował. Janusz walił
go po plecach i tyle czaszki, ale bez widocznego skutku. Ciosy musiały jednak zdenerwować
olbrzyma, odwinął się bowiem i mój pechowy przyjaciel wyleciał na korytarz wyrywając
własnym ciałem drzwi. Sekundę pózniej kafar złapał mnie za klapy i wyrzucił przez okno na
ulicę.
Spoczywałem oszołomiony na bruku, gdy drzwi wejściowe otworzyły się, a olbrzym [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • anikol.xlx.pl