[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Rychnowskiego pod łóżkiem. Sen zmorzył mnie natychmiast.
Obudziło mnie pukanie. Spojrzałem półprzytomnie na zegarek. Jedenasta. A więc spałem
ledwie kilka godzin. Otworzyłem drzwi. Pan Tomasz.
- Odpocząłeś?
- Tak - kiwnąłem głową.
- Umyj się, przebierz i jedziemy do  alchemiczek . Zapraszają nas...
- Co? - wyrwało mi się.
- Kąpiel - zaordynował. - I ogól się, bo idziemy z wizytą do dam...
- Ale ja... - wyciągnąłem spod łóżka pudło z zardzewiałym wrakiem maszyny. -
Odzyskaliśmy to w nocy...
- Gratuluję - Pan Samochodzik odniósł się do mojego wyczynu z dziwnym brakiem
entuzjazmu. - A teraz kąpiel.
Zastosowałem się do jego poleceń. Godzinę pózniej pukaliśmy do drzwi pracowni.
Otworzył nam Marek. W powietrzu unosiła się ciężka woń jakby rozgrzanego plastyku.
- O, jesteście - ucieszył się.
- Mam maszynę - wysunąłem w jego stronę pudło.
Stasia i Kasia miały podejrzanie rozradowane miny.
- Fajnie - ucieszył się. - Zaraz obejrzymy.
- Co knujesz? - pociągnąłem nosem. - Ten zapach... to przecież ebonit.
Uśmiechnął się lekko i przepuścił nas do środka. W pierwszym pomieszczeniu na
starym stole stały cztery miski, w których stygło jakieś paskudztwo. Kasia na małej tokarce
szlifowała stalowy walec.
- Co to? - zdumiałem się.
- Tarcze - wyjaśnił ochoczo Marek. - Zrekonstruujemy maszynę Rychnowskiego...
Na solidnej drewnianej ramie były już osadzone sworznie. Dziewczyna wyłączyła
tokarkę i rękawicą ujęła obrabiany detal. Fizyk zaczął wyjmować ebonitowe tarcze... Spojrzał
na jakiś schemat.
- Skąd to masz? - zdumiałem się. - Co tu jest grane?
Spojrzałem na pana Tomasza. Uśmiechał się szeroko.
- Przypomnij sobie, o co procesował się Rychnowski ze spółką.
- Oszukali go - wytężyłem mózg.
- Tak. A na czym polegało oszustwo? Nie pamiętasz? Opatentowali jego urządzenie...
- Patent...
- Właśnie, panowie muzealnicy - uśmiechnął się z udawaną wyższością fizyk. -
Zadzwoniłem do Urzędu Patentowego i przefaksowali mi schemat i opis urządzenia...
- To my od tygodnia zdzieramy nogi po Lwowie szukając maszyny, a tymczasem...
- Tymczasem wystarczyło ruszyć głową - pogodził nas szef. - Nawet fizycy mogą
czegoś nauczyć nas, humanistów. Wczoraj nie było nas cały dzień, bo wyskoczyliśmy do
Przemyśla po granulat... A oryginalne urządzenie Rychnowskiego, które zdobyłeś, też się
przyda. Po pierwsze, porównamy, czy rekonstrukcja jest dokładna, po drugie zaś lepiej, żeby
taki zabytek stał w miejscowym muzeum, a nie rdzewiał w magazynach KGB...
Nie sposób było się z tym nie zgodzić... Metalowe obejmy wyszlifowane przez
młodszą dziewczynę, wykonane z metalowego płaskownika, były zaopatrzone w otworki.
Szybko i zręcznie montowali maszynę. Dwie nieruchome tarcze, pomiędzy nimi dwie
ruchome, dalej szczotki, druty, stalowy sztyft zamknięty w szklanej bańce. Bańka miała dwa
otwory - jeden skierowany do dołu, drugi do góry...
- To według opisu z pewnego starego artykułu - wyjaśnił Marek.
Kasia ustawiła na kuchence elektrycznej szybkowar. Spust pary połączyła gumową
rurką z dolną częścią cylindra...
Pokręciłem w zadumie głową.
- Cuda i dziwy - powiedziałem.
Marek zainstalował solidną korbę, chyba od starej wyżymaczki. Korba przez system
przekładni - poznałem detale wykręcone z lewarka samochodowego - napędzała trzpień
przechodzący przez środek urządzenia. Na nim obracały się wewnętrzne tarcze...
- A więc, wedle opisu patentowego, uzyskamy elektryczność w postaci zielonych
kuleczek - stwierdził Marek z zadowoleniem.
Gdzieś z głębi mieszkania nadeszła Stasia.
- Skończyliście? - zapytała.
Marek kiwnął uroczyście głową.
- Zanim para osiągnie odpowiednie do doświadczenia ciśnienie, minie co najmniej
kwadrans - jej kuzynka gestem zaprosiła nas w głąb pracowni.
Stolik nakryty na pięć osób. Haftowany krzyżykami ukraiński obrus i szarlotka z
kruszonką i cynamonem. Dopiero teraz poczułem, jak bardzo jestem głodny...
Kończyliśmy już jeść, gdy ktoś zapukał do drzwi. Stasia poszła otworzyć. Bohdan
Krawczuk.
- Witam - uśmiechnął się. - Czy przypadkiem nie zastałem tu trzech polskich
szpiegów?
- Są - odpowiedziała obojętnie. - Proszę. Właśnie przygotowujemy drobne
doświadczenie naukowe...
Szef kontrwywiadu wszedł i w zdumieniu wpatrywał się w odtworzone urządzenie.
- Zlicznie zrobione... - powiedział.
- Zrekonstruowaliśmy - wyjaśniła Kasia.
- Mam dla panów dokumenty ekstradycyjne - zwrócił się do nas. - Niestety, nie dało
się już nic zrobić... Pańska piła ultradzwiękowa - podał mi futerał.
- Doprawdy? - zdziwił się szef. - A niby co takiego zrobiliśmy? Odbudowa urządzeń
technicznych według przedwojennych schematów nie jest chyba karalna? Zresztą już dziś
sami wyjedziemy...
Bohdan Krawczuk popatrzył mu prosto w oczy, a potem wyjął z aktówki trzy szare
koperty i wrzucił je do kubła na papiery, stojącego koło drzwi.
- Owszem - odparł - to nie jest karalne... Poza tym skoro faktycznie wyjeżdżacie...
Powiem, że nie zdołałem was odszukać, bo już jechaliście w stronę granicy. A więc chcecie
puścić to w ruch?
Dziewczyny uroczyście kiwnęły głowami.
- Pan, jako fizyk, domyśla się, co to jest? - zwrócił się do Marka.
- Tak, ale na wszelki wypadek chcę sprawdzić.
- W takim razie pożegnam się - agent ruszył w stronę drzwi. - Gdy przyjedziecie
następnym razem czegoś szukać - na odchodnym odwrócił się w naszą stronę - załatwcie to
zgodnie z przepisami. Tak będzie milej...
- Zaraz - powiedział szef. - Mamy maszynę inżyniera... Chcielibyśmy ją oficjalnie
przekazać...
Zawahał się.
- Może panie jutro zaniosą ją do muzeum miejskiego? - zwrócił się do Kruszewskich.
- Dobrze - Stasia kiwnęła głową.
Wyszedł.
- Dziwny gość - zauważyłem. - Nie chciał zobaczyć, jak to działa?
- Nieważne - wzruszyła ramionami Stasia. - Puszczamy parę.
Mleczny obłoczek wypełnił szklaną bańkę.
- Może po starszeństwie - fizyk skłonisz się przed szefem.
- Damy mają pierwszeństwo - pan Tomasz gestem ustąpił miejsca Kasi.
Ujęła korbę i zakręciła nią. Zrazu powoli, potem coraz szybciej tarcze zaczęły się
obracać. Wreszcie ich ruch był tak szybki, że ich kontury zatarły się lekko. Z końca
przewodnika zanurzonego w szklanym naczyniu wystrzeliło piękne wyładowanie miotełkowe.
Jej kuzynka puściła więcej pary. Z górnego otworu wyleciał rój zielonych kuleczek. Były
wielkości ziarenek grochu. Zapachniało ozonem i jakby fiołkami.
- Eteroid - powiedziała młodsza z dziewcząt nie przestając kręcić. - Aapcie to...
Kulki dały się chwytać w butelkę po mleku. Powoli zlepiały się w większą, wielkości
piłeczki pingpongowej. Dziewczyna zaprzestała kręcenia i tarcze powoli wyhamowały. Jej
kuzynka zatkała butelkę gumowym korkiem. Potrząsnęła i kulka uderzyła o ścianę. Była dość
elastyczna, ale po drugim potrząśnięciu rozsypała się ponownie na roje małych kuleczek.
- Trzeba sprawdzić, czy odbarwia negatywy fotograficzne i jak oddziałuje z metalami -
powiedziała Stasia. - Powinno wzbudzać ładunki elektryczne w płycie miedzianej i
oddziaływać mechanicznie na luzno zawieszone przedmioty...
- Oczywiście - przyznał Marek. - Fajnie nam wyszło, no nie?
Spojrzeliśmy na niego we czwórkę.
- Coś wiesz? - zmrużyłem oczy.
- Oczywiście. To, co tu widzimy - teraz on potrząsnął butelką - to po prostu silnie
zjonizowana para wodna... Nie ma w tym nic niezwykłego, choć w czasach Rychnowskiego, [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • anikol.xlx.pl