[ Pobierz całość w formacie PDF ]
jak ojczyzna Gotów ma wiele lokalizacji. Znany polski badacz średniowiecza umiejscowił
desant Gotów u ujścia Odry, skąd, prowadząc walki, mieli maszerować wzdłuż dolnego biegu
Warty w stronę Pomorza Zrodkowego i Wschodniego. Przemawia za tym fakt, że do
średniowiecza właśnie do Odry prowadziły stare szlaki żeglarskie ze Skandynawii. Według
innych teorii, Goci dotarli do ujścia Aaby i potem wzdłuż Dunaju przemieścili się nad Morze
Czarne. Zupełnie inna hipoteza dotyczy szlaku wschodniego do jeziora Ilmeń, z biegiem
Dniepru na Krym.
- A jakie ślady pokazują badania archeologiczne?
- Po pierwsze, zwróć uwagę, z czym kojarzy ci się nazwa rzeki Viskla?
- Z Wisłą.
- Właśnie, na Pomorzu i Wyżynie Elbląskiej znaleziono ciekawe ślady...
Piotr przerwał, bo zza ściany trzcin wyłonił się biały dziób kajaka. W kokpicie
siedziały oczywiście Kakadu i Ara.
- Jaka miła niespodzianka! - Kakadu udawała radość. - Panowie tak szybko opuścili
stanicę, że nie zdążyliśmy ochrzcić kajaka. To miało być jakieś kobiece imię? Beata?
Monika?
- Panowie wymyślili coś trudniejszego - świergotała Ara. - W ich życiu nie może być
nic prostego. Tak wcześnie odpłynęli. Pewnie zlękli się, że i oni dostaną czarną plamę.
- To co z tymi chrzcinami? - pytała Kakadu.
Panie podpłynęły do pomostu tak, że zablokowały nam wyjście na wodę.
- Spotkamy się w stanicy w Bieńkach i zrobimy chrzest - zaproponowałem.
- O nie - zaprotestowała Kakadu. - Nie dotrzymacie słowa. Rano uciekliście przed
nami...
- Ale my nie z tych, które łatwo dają komuś spokój - przedrzezniałem Kakadu.
- A tak! - Ara uśmiechnęła się. Jej wielkie okulary prawie opierały się na policzkach,
ale przy uśmiechu podniosły się, co było zabawnym widokiem.
- Dobrze, robimy chrzciny - zadecydował Piotr.
- Co rozbijemy o pokład Marcepanii ? - pytała Kakadu.
Panie siedziały w swoim kajaku i miałem wielką ochotę klęknąć, złapać za okrężnicę
biegnącą dookoła pokładu ich kajaka i po prostu wywrócić go do góry dnem.
- Marpezji ! - powiedziałem z naciskiem. - Prawdziwi Goci pewnie złożyliby ofiarę z
obcych lub dziewic. Prawda? - zwróciłem się do Piotra.
- Prawda - Piotr przytaknął z powagą
- Cóż, takich tu nie ma - Kakadu nie traciła rezonu.
- Jakby się dobrze przypatrzeć... - znacząco popatrzyłem na obie papużki .
Piotr, wyczuwając, że kłótnia wisi w powietrzu, zaczął grzebać w swoim plecaku.
Wreszcie wyjął pudełko, maleńki kuferek o wieku wielkości zeszytu szkolnego. Był to
hermetycznie zamykany pojemnik wysokości kilkunastu centymetrów. Srebrny kolor i
tajemnicze zabiegi Piotra na chwilę odwróciły naszą uwagę. W skupieniu patrzyliśmy, co się
teraz zdarzy. Przyjaciel otworzył zatrzaski, rozległo się ciche syknięcie.
- Trzymałem to na specjalne okazje - wyznał. - Chyba teraz jest taka okazja.
Otworzył pudełko, a w środku ujrzeliśmy równo ułożone beczułki z rumem ,
czekoladowe cukierki z alkoholizowanym nadzieniem.
- Noo... - papużki uradowane patrzyły na kolorowe pozłotka.
Piotr uroczyście wręczył każdemu po jednej czekoladce.
- Za zdrowie Marpezji ! - wzniósł toast. - Nie będziemy rozbijać nic o pokład czy
burty, bo raz, że okręt będzie się polem kleić i muchy nęcić, a dwa, że niepolitycznie taki
zacny smakołyk marnować.
Zjedliśmy słodycze. Po ciele rozpłynęło się ciepło.
- Zostaniemy tu na kąpiel - zadecydowała Kakadu.
- A my właśnie płyniemy dalej - oznajmiłem z uśmiechem.
Szybko z Piotrem wsiedliśmy do Marpezji i odpłynęliśmy tak szybko, ile tylko
mieliśmy sił w ramionach.
Gnaliśmy pojezierze Kujno, jakby nas goniły same diablice. Z lewej burty widzieliśmy
wieś Grabowo. Tu na krótko zatrzymał się w 1807 roku generał Jan Henryk Dąbrowski. Nie
mieliśmy czasu na zwiedzanie, jeśli chcieliśmy uciec jak najdalej od obu pań. Jak burza
wpadliśmy pomiędzy zatrzcinione brzegi rzeczki Grabówki. Przepłynęliśmy pod mostem na
drodze Szczytno-Mrągowo i wpłynęliśmy na jezioro Dłużec. Było o kilometr krótsze niż
jezioro Lampasz, a dwukrotnie szersze. Ominęliśmy wieś Dłużec na lewym brzegu i zmęczeni
wiosłowaniem pod wiatr, za zalesionym półwyspem na prawym brzegu znalezliśmy odpływ
do kolejnego jeziora. Pokonaliśmy półkilometrowy wąski odcinek i dostaliśmy się na Jezioro
Białe.
Piotr odłożył wiosło i wyjął lornetkę.
- Mam dość - oznajmił. - Na której wyspie stajemy?
- Niedaleko jest stanica w Bieńkach - przypomniałem mu.
- Tak, i będą tam nasze papużki ...
Wybraliśmy największą wyspę, na wprost stanicy. Rozbiliśmy obóz na jej
południowym brzegu. Z radością stwierdziliśmy, że nie licząc stadka kóz, jesteśmy tu
jedynymi lokatorami. Zamaskowaliśmy namioty gałęziami zabranymi z kup chrustu. Kajak
[ Pobierz całość w formacie PDF ]