[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Proszę - Czarne Ziarno podał mi płócienny woreczek, w którym był jakiś proszek.
Całość była nie większa niż pudełko zapałek. - Podaj to choremu i poczuje się lepiej.
- Mówiłeś, że nie możesz mi pomóc, a dałeś mi to, o co mi chodziło.
- Tak, ale zrozum, że samo lekarstwo to tylko półśrodek.
- To znaczy?
- W twoim przyjacielu tkwi trucizna i trzeba ją usunąć...
Wskazałem na woreczek i chciałem zapytać, jak działa lek, ale wódz nie dał sobie
przerwać.
- W ciele chorego tkwi choroba, którą tylko szaman może usunąć. Ja stąd nie wyjadę.
- Co ten szaman ma zrobić?
Czarne Ziarno pokręcił głową, jakby nie dowierzał temu, co słyszy.
- Nie rozumiesz sensu przemiany chorego w zdrowego. Znajdz szamana.
- Bez szamana mój przyjaciel umrze?
- Nie, będzie cały czas chory.
Usiadłem zrezygnowany nie wiedząc, co mam powiedzieć i zrobić. Czarne Ziarno
podszedł do okna i także milczał.
- Coś wymyśliłeś? - zapytał po jakimś czasie.
- Nie.
- Jedz do domu - podpowiedział Czarne Ziarno. - Za dwa dni marszu będziesz w
mieście, dostaniesz się do stolicy i polecisz do Stanów Zjednoczonych. Zdążysz na czas.
- Mówiłeś, że i tak to nie wyleczy mojego przyjaciela.
- Nie umrze tak szybko.
Skryłem twarz w dłoniach i myślałem.
- Co się stało ze skarbem piratów? - zainteresowałem się.
Czarne Ziarno wziął mnie za rękę i sprowadził na parter. Tam uniósł zamaskowane
drzwi do piwnicy. Wprowadził mnie do niewielkiego pomieszczenia, gdzie stały dwie
skrzynki. Otworzył jedną z nich. W środku były złote monety wielu państw świata: Wielkiej
Brytanii, Francji, Hiszpanii, miast kupieckich, złote sztaby, biżuteria.
- W drugiej jest srebro - Czarne Ziarno wskazał sąsiedni pojemnik. - Nasi przodkowie
znalezli to w jaskiniach pod fortecą. Przez te lata służyło do utrzymania naszej społeczności.
Złe złoto służy dobremu celowi.
- Nie, nadal jest złe. Jesteście jego więzniami. Nie czyni was wolnymi. Gdybyście
pokazali się światu, a ten dowiedziałby się, że macie ten skarb, zaraz by was okradzione,
wymordowano, w najlepszym razie rząd skonfiskowałby wszystko. Tego się boicie. Może
macie czyste serca, ale rządzi wami lęk.
Czarne Ziarno pokiwał głową.
- Wiesz, że powinienem cię zabić? - powiedział. - Możesz komuś opowiedzieć o tym
miejscu.
- Nie mam takiego zamiaru. Przysięgam.
- Jesteś niebezpieczny jak każdy obcy. Kiedyś Słoneczny Wilk pomógł białemu, który
zgubił się dżungli. Rannego interesowały ozdoby na szyi szamana. Dla nich chciał go zabić.
Sytuacja powtórzyła się na początku XX wieku i wtedy przyszli Amerykanie. Teraz
przyszedłeś ty.
- I odejdę.
- I my też - zapowiedział Czarne Ziarno. - Teraz odpocznij, długa droga przed tobą.
Na drugim piętrze, między słupami, wódz rozwiesił hamak. Tam mogłem odpocząć.
Przez otwarte okno dochodziły mnie podmuchy świeżego, górskiego powietrza i śpiew
ptaków kryjących się w okolicznych zagajnikach. Kołysałem się i zmęczony zasnąłem.
Obudziłem się, gdy niebo było już czarne jak smoła. Z zewnątrz dochodziły mnie śpiewy i
muzyka. Wyszedłem z blokhauzu prosto w środek zabawy. Mieszkańcy doliny tańczyli,
śpiewali, obficie pili z glinianych naczyń jakiś ciemny płyn.
- Odpocząłeś? - zapytał mnie Czarne Ziarno.
- Tak. Co to za święto?
- Brman kitawa. Jak widzisz, bardzo radośnie je obchodzimy.
Wódz wciągnął mnie do wnętrza. Podał mi plecak, był doskonale skrojony przez
miejscowych rzemieślników, pakowny, pasy nośne świetnie układały się na ramionach.
Uszyto go z żaglowego brezentu i pofarbowano na kolor khaki.
- Bierz, co chcesz - Czarne Ziarno wskazał wnętrze spiżarni. Zamknął drzwi i zasłonił
okna, a potem przycisnął kontakt w ścianie. - Zwiatło elektryczne bardziej ci chyba
odpowiada?
Rozejrzałem się po magazynie sprzętu, broni i żywności. Wybrałem sobie karabin z
lunetą, pistolet, a do obu zapasowe magazynki. Potem spakowałem liny, latarkę, wybrałem
kilkanaście rzeczy do apteczki, parę puszek zjedzeniem. Ze swojego starego plecaka wziąłem
maczetę i manierki na wodę. Wódz podał mi kapelusz i wyprowadził tylnym wyjściem.
Szliśmy w milczeniu, oddalając się od zagubionej w górach osady. Wkrótce ogarnął nas
mrok. Wtedy szaman zapalił pochodnię, którą trzymał w dłoni. To była jakaś inna droga niż
ta, którą przyprowadził mnie tu Filip.
Po kilku minutach dotarliśmy na rozdroże ścieżki. Za nami były pionowe ściany skał,
które chroniły sektę przed przybyszami.
- Tędy na rano dojdziesz do drogi - tłumaczył mi Czarne Ziarno, wskazując w lewo. -
Może złapiesz tam jakiś samochód, ale lepiej dojdz do wioski; stamtąd raz dziennie wyjeżdża
autobus do stolicy, a potem to już z górki. Pamiętaj, że każda droga zaprowadzi cię do domu.
Poszedłem we wskazanym kierunku. Obejrzałem się za siebie. Wódz gasił pochodnię,
wtykając ją w szparę w ścianie. Dokoła zapanowały ciemności. Nade mną groznie szybowały
burzowe, ciężkie chmury. Wiedziałem, że jak będę miał szczęście, zdążę na czas do pana
[ Pobierz całość w formacie PDF ]