[ Pobierz całość w formacie PDF ]

ogromnymi pomponami - które idealnie nadawałyby się na arktyczne mrozy.
- Jak noga? - spytał Brody, gdy Lila się skrzywiła.
- Noga? A, tamto skaleczenie? W porządku.
- Wciąż kulejesz.
- Wiem. Potwornie długo goi się rana na pięcie.
R
L
T
Dobra, stary, zakończ temat nogi.
- Sprawdzasz, czy nie ma zakażenia?
Skrzyżowała ręce na piersi i posłała mu ostrzegawcze spojrzenie. Natychmiast po-
żałował pytania. To ona jest sprawcą jego kłopotów. To przez nią dostaje dziesiątki bez-
czelnych listów od pewnej piątoklasistki, która koniecznie chce go poinformować, co o
nim myśli.
I to przez nią musi - na polecenie szefa - ratować wizerunek policji w Snow Mo-
untain. A przecież tamtego dnia nie aresztował Lili z własnej woli!
- Sprawdzam. Wiesz, Brody, ja też potrafię sama o siebie zadbać.
Podobały mu się jej uszy, usta, oczy, a także to, jak wymawia jego imię.
Oj, niedobrze. Co go czeka? A raczej co ją czeka, jeśli wyląduje z człowiekiem o
tak cynicznym podejściu do życia i świąt jak on? Oczywiście jest to pytanie retoryczne.
Bo nigdy do tego nie dojdzie. Po prostu on, Brody Taggert, nie dopuści, aby cokolwiek
ich połączyło.
Wyszedł na zewnątrz. Ona również, z ogromnym koszem piknikowym, który po-
stawiła za ziemi, żeby mieć wolne ręce. Brody zerknął do kosza. Termos, kanapki, ciast-
ka. Lila Grainger wybiera się na piknik.
Skierował spojrzenie na drzwi. Zamknęła dwa z czterech zamków. Zorientowaw-
szy się, że Brody przygląda się jej z zaciekawieniem, szybko odwróciła wzrok.
- Uznałam, że złodziej czy włamywacz pewnie dwa zamki otworzy, a dwa za-
mknie. - Widząc sceptycyzm malujący się na jego twarzy, dodała: - Tak funkcjonuje
umysł przestępcy.
- Nawet nie masz telewizora. Włamywacze najbardziej lubią telewizory.
On również lubił oglądać ruchome obrazki. I dlatego nigdy nie będą razem, on z
Lilą. Zbyt wiele ich różni. Dzięki Bogu.
- A właśnie, że mam. Tyle że schowany.
Nie wiedział, co gorsze: brak telewizora czy schowany telewizor.
- A odkąd to jesteś taką ekspertką od przestępców? - spytał drwiąco. - Odkąd za-
kułem cię w kajdanki? Włamywacz nie będzie tracił czasu na zamki, tylko wejdzie przez
piwnicę.
R
L
T
Lila zbladła i zaskoczona utkwiła spojrzenie w okienku piwnicznym.
- Chyba jest za małe.
- Nawet sobie nie wyobrażasz, przez jakie otwory niektórzy potrafią się przecisnąć.
- Aha - szepnęła i zastygła.
- Masz tam coś cennego?
Potrząsnęła przecząco głową.
- Pewnie mogę zamontować kraty.
- Czego się boisz? - spytał.
Znów obudził się w nim instynkt opiekuńczy.
Uniosła dumnie brodę, tak samo jak wtedy, gdy ją aresztował przed ratuszem.
- Niczego.
Wiedział, że kłamie. Wzruszył ramionami. W porządku. Nie zamierzał na siłę wy-
ciągać z niej prawdy. Wcale nie miał ochoty na zwierzenia.
Przeszli do samochodu. Otworzył drzwi od strony pasażera. Na widok Lili Bu nie
posiadała się z radości; od wielu dni nie widział tak podnieconego psa.
Kiedy pies położył łeb na kolanach dziewczyny, z pyska pociekła mu ślina, na co
Lila nawet nie wzdrygnęła się z obrzydzeniem, Brody natychmiast wybaczył jej ukryty
telewizor oraz to, że z jej powodu dostaje listy z wyzwiskami. Ale jednego nie potrafił
wybaczyć: że przez nią znów wzbierają w nim emocje. Wolał nic nie czuć; tak jest bez-
pieczniej.
- Aadnie z twojej strony, że jedziesz ze mną - rzekła, przerywając ciszę.
Jedzie, bo mu kazano. Nawet go nie poproszono. Po prostu dostał takie polecenie.
Rzecz jasna, nie powiedział tego na głos.
- Miły jesteś.
- Nie jestem - mruknął.
- E tam. Widziałam, jak stanąłeś w obronie tej małej z aparatem na zębach.
- Zrobiło mi się jej żal.
- I pozwoliłeś nam przenieść elementy ekspozycji do swojej stodoły, mimo że ak-
cja ratowania elfów nie przypadła ci do gustu.
R
L
T
Bo chciał, by park znów tętnił życiem. %7łeby było tak jak dawniej. Po chwili leżące
obok psisko westchnęło głośno, a Brody uświadomił sobie, że już nigdy nie będzie tak
jak dawniej.
- Przywrócę ci wiarę w ludzi. - Lila obróciła się do niego twarzą. - Wyobraz sobie,
że wpłynęło już ponad pięć tysięcy dolarów.
Spotkali się po to, żeby przywiezć z lasu choinkę, a nie po to, by dziewczę w ró-
żowych rękawiczkach przywracało mu wiarę w ludzi.
- Wolę o tym nie wiedzieć.
- O wpłatach? Dlaczego?
- Zarejestrowałaś fundację? Albo organizację charytatywną?
- Do jasnej cholery! - zirytowała się. - Zawsze jesteś taki wesolutki?
- Zawsze. - Miał wrażenie, że kabina furgonetki coraz bardziej się kurczy. Wypeł-
niał ją intensywny zapach poziomek. Brody uchylił szybę w oknie. - Ze względu na psa -
wyjaśnił, kiedy Lila uniosła pytająco brwi.
Owinęła mocniej szalik wokół szyi, zupełnie jakby na zewnątrz szalała śnieżyca, a
temperatura spadła do dwudziestu stopni poniżej zera.
- Tu się urodziłeś i dorastałeś? - spytała, usiłując nawiązać rozmowę.
- Tak - odparł krótko.
- I co, fajnie było? - Tęsknym wzrokiem popatrzyła na krajobraz za szybą. - Boże,
jak tu pięknie. Ojej, śnieg!
Skręciwszy z autostrady, jechali starą leśną drogą pod górę, noszącą tę samą nazwę
co miasteczko. Poprzez coraz gęściej padający śnieg mogli podziwiać rozciągającą się w
dole malowniczą dolinę pełną pól i domów.
Brody'ego znów zaczęły nawiedzać wspomnienia: uwielbiali z bratem przebywać
na świeżym powietrzu, polować, chodzić na ryby, urządzać biwaki. Tęsknił za tamtym
światem, kiedy wszystko było takie normalne, nieskomplikowane.
- Fajnie - odparł, marząc o tym, żeby się wreszcie uciszyła.
- A co najbardziej lubiłeś robić?
Mógł wymienić dowolne zajęcie. Powiedzieć: łowić ryby, pływać, wspinać się na
drzewa.
R
L
T
- Zbierać poziomki. - Dlaczego dał akurat taką odpowiedz? Pewnie z powodu za-
pachu, jaki unosił się w kabinie.
- To tu rosną na dziko poziomki?
Skinął głową.
- Ale nie ma ich dużo. I są bardzo małe. Jak się przez cały dzień zbierze dzbanu-
szek, można to uznać za sukces. Moja mama je kochała. Gdyby jej dano do wyboru kieli-
szek szampana czy garść poziomek, wybrałaby poziomki.
I nagle przypomniał sobie, w jaki sposób on i Ethan - to było tuż przed śmiercią
brata - przeprosili mamę za stłuczoną karafkę.
- Rodzice wciąż mieszkają w tych stronach?
- Nie, przenieśli się do Arizony.
Przenieśli się, bo nie mogli tu wytrzymać. Matka nigdy nie pogodziła się ze śmier-
cią młodszego syna. Bez Ethana nic nie było takie jak dawniej. Ani dom, ani miasteczko,
ani Boże Narodzenie, ani Zwięto Dziękczynienia, ani urodziny, ani otwarcie sezonu ło-
wieckiego. Po prostu nic.
On, Brody, też się zmienił. W dawnych czasach nie pozostałby przecież obojętny [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • anikol.xlx.pl