[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Zaczerwieniła się, jakby ostatnie zdanie odnosiło się do niej, a nie do drzewa.
Zastanowił się chwilę.
CzyŜby była dziewicą? – pomyślał, choć tak naprawdę nie powinno go to wcale obchodzić.
Schował się za gałązkami na wypadek, gdyby Beth potrafiła czytać w myślach. Co teŜ mu
chodzi po głowie?
– O, tutaj – zadecydował w końcu Jamie. – Ta choinka jest najpiękniejsza na świecie.
Prawda, Riley? Prawda?
– Jest w porządku – odpowiedział Riley.
– Jest cudowna – upierała się Beth.
Kiedy jedna myśl zrodzi się w głowie, za nią idą następne. Słowo „cudowny” Riley wolałby
usłyszeć od Beth w zupełnie innym kontekście. Mogłoby na przykład odnosić się do niego...
– Chodź, Jamie – powiedziała, biorąc chłopca za rękę. – Riley oprawi drzewko.
– Nie – odpowiedział Jamie, wysuwając dłoń z jej uścisku i prostując się dumnie. – To jest
męskie zajęcie. Razem ją oprawimy.
Riley zauwaŜył jej minę.
– To robota na trzy minuty – zapewnił ją.
Wyszli na zewnątrz, by znaleźć narzędzia, które Riley kiedyś tu zostawił.
– Cholera – powiedział. – Były tutaj ursony, czyli jeŜozwierze. Popatrz, zjadły prawie pół
młotka. JeŜozwierze zawsze zlizują sól po spoconych dłoniach z trzonków siekier i młotków.
Takie z nich potwory.
– Prawdziwy jeŜozwierz? Gdzie on jest? Chcę go zobaczyć – wykrzyknął Jamie, rozglądając
się czujnie dookoła.
– Zapewniam cię, Ŝe nie byłbyś zadowolony – odpowiedział spokojnie Riley. – JeŜozwierz
nie jest maskotką. Chyba Ŝe masz słabość do takich kłujących zwierzaków.
– Chyba tak – odpowiedział Jamie, rozglądając się dookoła, jakby nie tracił nadziei, Ŝe
zobaczy ursona.
– O, zobacz, zostawił ci prezent. Igłę – powiedział Riley i delikatnie podał ją chłopcu. –
Tylko uwaŜaj, nie ukłuj się. Jest trująca. A jeśli ty albo twoja ciocia zobaczycie te zwierzęta, nie
zbliŜajcie się do nich. JeŜozwierze wcale nie są miłe.
Jamie odebrał od niego igłę z taką powagą i dumą, jak giermek pasowany na rycerza odbiera
swój miecz.
Kiedy wrócili do domku, Riley zatrzymał się na chwilę w drzwiach. Nie po to, by otrzepać
się ze śniegu. Zapach choinki był obezwładniający. W tej chwili mieszał się właśnie z zapachem
przygotowywanego popcornu. To miejsce nie było domem Rileya, ale i tak poczuł się dziwnie
swojsko i miło.
Beth stała przy kuchni i potrząsała patelnią tak mocno, jakby od tego zaleŜało jej Ŝycie.
Przynajmniej udało jej się rozpalić pod kuchnią bez dodatkowych atrakcji. Powinien uznać to za
szczęśliwe zrządzenie losu. Nie potrzebowała go juŜ. Wyglądała tak kobieco, tak krucho. Była
ucieleśnieniem marzeń kaŜdego męŜczyzny. Na szczęście on juŜ dawno przestał marzyć.
Nagle poczuł coś dziwnego, poczuł, Ŝe nie chce dłuŜej być sam. To trwało juŜ za długo.
– Chodź – powiedział do chłopca. – Zabierajmy się do roboty.
Jamie patrzył na niego jak na wielkiego bohatera.
Riley znalazł dwie deski. Wystarczy je zbić i wyciąć w środku dziurę. Ot i cała robota.
Rzeczywiście trzy do pięciu minut. Ale wtedy zobaczył twarz Jamiego. Była tak pełna nadziei, Ŝe
mógłby obłaskawić całe stado jeŜozwierzy.
– Chcesz spróbować?
Chłopiec nagrodził go uśmiechem od ucha do ucha, pokiwał głową i wyciągnął ręce po
młotek. Złapał go obiema rękami. Riley trzymał gwóźdź. Jamie przygryzł dolną wargę i spojrzał
na gwóźdź. Bęc. Nie trafił. Sytuacja powtórzyła się kilkakrotnie.
– Cholera – wyrwało mu się.
Obydwaj natychmiast spojrzeli na Beth, ale na szczęście była ogłuszona dźwiękiem
[ Pobierz całość w formacie PDF ]