[ Pobierz całość w formacie PDF ]
W tym chaosie nikt nawet nie zauważył, że Patrick tam krążył, wszedł do hotelu i
wyszedł z niego. Podobnie jak nikt nie zauważyłby Rebecki.
Zatrzymał się na ruchliwym skrzyżowaniu, gdzie wciąż działały światła. Samochody
jadące w stronę drogi międzystanowej mogły przyśpieszyć aż do zjazdu, w przeciwieństwie
do tych z naprzeciwka. Te musiały czekać w korku, posuwając się w żółwim tempie w kie-
runku centrum handlowego i hotelu.
Patrick próbował już znalezć numer Dixona Lee. Niestety bez rezultatu. Nie istnieją
książki telefoniczne z numerami telefonów komórkowych. Dostał za to stacjonarny numer
Henry'ego Lee. Przygotował sobie, co powie dziadkowi Dixona, gdy ten odbierze telefon.
Wybrał numer i czekał. Odezwała się tylko automatyczna sekretarka.
1 2 1
No jasne, pan Lee był pewnie w szpitalu. Patrick nie przygotował sobie wiadomości dla
automatycznej sekretarki, a zatem się rozłączył. Zaczynało mu brakować pomysłów.
Przemarzł, zgłodniał i martwił się o Rebeccę.
I wtedy ją zobaczył. Rozpoznał ją po drugiej stronie ulicy. Akurat wyszła ze sklepu przy
stacji benzynowej. Z początku się wahała, wciąż trzymała za klamkę, jakby w obawie, że
będzie zmuszona gwałtownie zawrócić.
- Rebecca! - krzyknął. Jego głos zginął w szumie czteropasmowej zatłoczonej szosy, która
ich dzieliła. Próbował przebiec na drugą stronę na czerwonym świetle, ale powstrzymał go
klakson. Na jednym pasie ruchu pojazdy poruszały się powoli, ale ci na drugim nie musieli
na niego czekać i dali mu to do zrozumienia. Najwyrazniej Dobrzy Samarytanie tracili
cierpliwość.
Krążył nerwowo, przesuwał się to w lewo, to w prawo, wyczekując na moment zmiany
świateł, by natychmiast pognać przed siebie. Zarazem bezradnie obserwował Rebeccę, która
znowu się zawahała, ale potem puściła klamkę u drzwi sklepu. Niespiesznie podeszła do
białego sedana, pochyliła się nad opuszczoną szybą od strony pasażera, po czym wsiadła do
samochodu.
Patrick westchnął z ulgą. Znał ten wóz. Spędził w nim dwa dni jako pasażer i kierowca, jadąc
z Connecticut do Minnesoty. Tak, teraz widział już także Batmana, kalkomanię na tylnej
szybie. To był samochód Dixona.
Dzięki Bogu.
Zaczął przechodzić na drugą stronę ulicy w chwili, gdy samochód ruszył sprzed sklepu.
Puścił się biegiem, a wiatr i śnieg uderzały go w twarz. Machał rękami, chociaż samochód się
oddalał, opuszczając parking. Pędem obiegł dystrybutory paliwa, gnał zygzakiem na skróty
między pojazdami. Samochód Dixona wyjechał na autostradę. W tym samym momencie
jakaś furgonetka zatrąbiła, o mały włos nie potrącając Patricka. Była tak blisko, że poczuł
ciepło silnika. Wskoczył na krawężnik, żeby zejść z drogi kobiecie za kierownicą. Teraz mógł
tylko patrzeć, jak samochód Dixona dodaje gazu i rusza w stronę zjazdu na międzystanową,
nawet go nie zauważając.
Zabrakło mu tchu. W sportowych butach miał pełno śniegu. Palce zesztywniały, a mokre
włosy przykleiły się do głowy. Stał tam i patrzył na tylne światła samochodu Dixona, które
rozpłynęły się w ciemności.
Wszystko gra, powiedział sobie. Teraz może być spokojny. Przynajmniej Rebecca była
bezpieczna.
1 2 2
ROZDZIAA CZTERDZIESTY TRZECI
Maggie przepychała się przez tłoczny hol. Całe piętro sal konferencyjnych hotelu
zamieniło się w tymczasowe Centrum Dowodzenia. Minęła jedno pomieszczenie, które
rozpoznała jako pokój rannych, i drugie, gdzie ofiary spotykały się ze swoimi rodzinami.
Pokój 119 znajdował się na końcu korytarza.
Przebrała się w niebieskie dżinsy, golf i skórzane mokasyny. Smitha & wessona zostawiła
w sejfie w pokoju razem z odznaką. Przy sobie miała tylko smartphone'a. Dokument
tożsamości, kartę kredytową, kartę magnetyczną do otwierania drzwi pokoju i banknot
dwudziesto-dolarowy wsunęła do kieszeni spodni.
Nick i Jeny Yarden czekali na nią przed drzwiami, uśmiechnęli się na jej widok. Domyśliła
się, że widzieli już w telewizji scenę pościgu, podobnie zresztą jak pozostali. Zrozumiała to,
gdy tylko weszła do pokoju. Wszyscy odwrócili się w jej stronę i kiwali głowami. Patrzyli na
nią, nie spuszczali z niej wzroku.
Nie było ich wielu. Może dwanaście osób. Zespół szefa policji, Daryla Merricka, zebrał się w
innym pomieszczeniu. Merrick okazał się tu najważniejszy, to on kierował akcją. Miał ręce
pełne roboty: szukał ciał ofiar, zajmował się rannymi, organizował centrum informacyjne dla
ofiar i ich rodzin, nie wspominając już o koszmarze, którym były kontakty z mediami. A
jednak to agencje federalne - Departament Bezpieczeństwa Krajowego oraz FBI - prowadziły
śledztwo, wydawały nakazy rewizji i ścigały sprawców. To właśnie ci ludzie siedzieli teraz w
pokoju numer 119. Co prawda większość z nich wciąż przebywała na miejscu zdarzenia,
przeglądała szczątki i rozmawiała ze świadkami. Jeszcze wiele dni, a nawet tygodni
fachowcy będą katalogować dowody i rekonstruować wydarzenia, łącząc fragmenty w jedną
całość.
Charlie Wurth wrócił właśnie z konferencji prasowej. Stał na przodzie i ustawiał dużą tablicę
do rysowania i pisania. Obok niego technik CSI włączył komputer i przygotował ekran do
1 2 3
projekcji. Nick przedstawił Maggie Davidowi Ceimo i specjalistce od bomb o imieniu Jamie.
Yarden ruszył do przodu, niosąc jump-drive z ziarnistymi obrazami - najlepszymi, jakie
znalezli - przedstawiającymi podejrzanych. Maggie słuchała Nicka i Ceimo, którzy wyjaśniali
jej, skąd się znają, a równocześnie patrzyła na Yardena i Charliego Wurtha. Sprawiali wraże-
nie, że dyskutują, a potem Wurth wskazał na komputer. Prawdopodobnie chciał, by Yarden z
nim został i pomógł poprowadzić ten pokaz.
- No dobrze, moi państwo - zaczął zastępca dyrektora Kunze, wchodząc do pokoju. Drzwi
zamknęły się za nim z trzaskiem. - Wiem, że wszyscy są zmęczeni. Zaczynajmy.
Wurth skinął na Yardena i podał mu bezprzewodowego pilota.
- Proszę mówić - powiedział do niego.
Yarden chwilę się wahał. Maggie widziała, że się denerwował. Koniuszki jego uszu
spurpurowiały. Był mistrzem klawiatury komputerowej, ale w półmroku pokoju z
monitorami, w innej sytuacji. Teraz, gdy stał przed grupą funkcjonariuszy organów ścigania,
trochę go to przerastało. Spuścił wzrok, po czym zaczął po kolei pokazywać zdjęcia na
ekranie. Na monitorze komputera Maggie dojrzała parę rzędów zdjęć, a w każdym rzędzie
jakieś pięć fotografii. Obrazy, teraz w formacie jpg, zostały przegrane z aparatów cyfrowych,
którymi rejestrowano miejsce zbrodni. Do tego dochodziły nagrania z kamer przemysłowych,
które przyniósł Yarden.
Nacisnął kilka klawiszy, a potem wyciągnął rękę z bezprzewodowym pilotem i kliknął. Na
ekranie pojawiło się zdjęcie jednego z kraterów po wybuchu. Kliknął ponownie i obok ukazał
się kolejny obraz. Przyglądając się uważniej, Maggie spostrzegła, że jest to zdjęcie tego
samego miejsca sfilmowanego przez kamerę przed eksplozją.
- Początkowo uważaliśmy, że terrorystów jest trzech
- zaczął wyjaśniać Yarden. - Potem odkryliśmy, że miejscem wybuchu jednej z bomb była
damska toaleta.
- Kliknął pilotem i zdjęcie sprzed eksplozji zostało zastąpione powiększeniem tabliczki na
drzwiach toalety.
Odczekał parę chwil, a potem wyświetlił trzy kolejne zdjęcia: ziarniste obrazy czterech
młodych mężczyzn i jednej młodej kobiety. Kiedy Maggie wpatrywała się w ekran, uderzyło
ją to, jak bardzo te zdjęcia były nieczytelne. Nigdy nie zdołają zidentyfikować tych ludzi.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]