[ Pobierz całość w formacie PDF ]
czas, by wziął się w garść. - Jaka piękna rzezba.
Milczał jak zaklęty.
- Gdybym mieszkała tutaj, każdego dnia odwiedzałabym
to miejsce. W zakątku tym, można by rzec, odpoczywa du
sza. - Spojrzała na chłopca. - Czy ta wyrzezbiona niewiasta
podobna jest do twojej matki?
Uciekł spojrzeniem w bok.
Głos Anny Claire drżał czułością:
- Moja matka zmarła dwa miesiące temu. Nie wiem, czy
kiedykolwiek pogodzÄ™ siÄ™ z jej stratÄ…. Czasem wybucham
płaczem bez żadnego powodu.
Odparł z dziecięcą pasją:
- O'Neil powtarza, że nie godzi się płakać. Płacz to oz
naka słabości.
To były pierwsze słowa, jakie powiedział wprost do niej.
Jakkolwiek niewątpliwie winił ją za coś, poczuła się wzru
szona. Nastąpił bowiem wyłom w murze wrogości i niena
wiści, jaki wzniosty między nimi okoliczności.
Próbowała teraz staranniej dobierać słowa:
- O'Neil nie jest ani wszechmocny, ani wszechwiedzÄ…cy.
Założę się, że zdarza mu się mylić.
Przez chwilę tylko wpatrywał się w nią badawczo. Wi
dać było zaskoczenie w jego oczach. Nagle jednak po je
go dziecięcym wciąż obliczu przemknął jak gdyby cień
uśmiechu.
- Czy szukasz Rory'ego? - spytał ściszonym głosem.
- Tak. Wciąż nie wiem, dokąd się udał.
Zamiast odpowiedzieć, po prostu się odwrócił. Ruszył
ścieżką w kierunku większego skupiska drzew. Po chwili
obejrzał się, chcąc się upewnić, czy idzie za nim. Opuścili
ogród i wyszli na trawiaste zbocze. Minęli małą kapliczkę
i poszli skrajem błotnistej drogi.
Anna Claire uległa pięknu tej dzikiej okolicy. Na stokach
rosły tu i ówdzie poskręcane od silnych wiatrów drzewa lub
ciemniały kępy kolczastych krzewów. Niebo tymczasem
zmieniło kolor. Stało się szarozielone, a zbliżające się od za
chodu chmury zapowiadały burzę. Wiał ostry, zimny wiatr,
który targał jej spódnicą i włosami.
Droga tworzyła w tym miejscu ostry łuk. Za zakrętem In-
nis nagle się zatrzymał.
Zakątek ten na pierwszy rzut oka nie wyróżniał się ni
czym szczególnym. A jednak Annę Claire przebiegł dreszcz.
Nie było tu widać owiec szczypiących trawę ani złocistych
łanów zbóż. Jakieś ptaszę trzepotało się na tle nieba, skarżąc
się żałośnie. Jego samotny krzyk podkreślał panującą tu
ciszÄ™.
Kilka metrów dalej stał osiodłany wierzchowiec, grzebiąc
nogą i gryząc uzdę. W pierwszej chwili pomyślała, iż z ja-
kiegoś powodu zrzucił jezdzca. Gdy jednak podeszła bliżej,
zorientowała się, że Rory'emu nic się bynajmniej nie stało.
Po prostu klęczał na ziemi z twarzą ukrytą w dłoniach.
Coś ją zaniepokoiło i nagle... Wielkie nieba! Stała
w miejscu, gdzie przed dwoma laty dokonała się ta straszliwa
zbrodnia. Serce ścisnęło się jej z bólu. Zazdrość? Jak można
być zazdrosną o kogoś zmarłego? Wykluczone. A jednak nie
mogła znieść, iż Rory opłakuje utraconą bezpowrotnie mi
łość. Chociaż gdyby nie tamta masakra, nigdy by go nie spot
kała. Nigdy też nie pokochałaby tego dzikiego irlandzkiego
wojownika.
- Czy kiedykolwiek przychodziłeś tu od tamtej...? - Nie
mogła użyć wobec tego chłopca jedynego słowa, jakie się tu
narzucało, a była nim rzez". Dokonano rzezi na całej jego
rodzinie.
Innis gładził chropowatą powierzchnię głazu.
- Każdego dnia.
- Każdego dnia? Ale dlaczego?
- %7łeby nie zapomnieć. - Jego duże oczy były w tej chwi
li samym smutkiem.
- Sądzę, że powinieneś właśnie wyrzucić z pamięci tam
to straszne wydarzenie. - Wstrząsnęła się.
- Nigdy. - Już nie władał nim smutek, tylko gniew. -
Muszę pamiętać. Ażeby coś takiego nigdy już więcej się nie
powtórzyło.
- A jakże to taki mały chłopiec mógłby czemuś takiemu
zapobiec?
- Widzisz to? - Wyjął i pokazał wąski niczym żądło
sztylet. - Każdego dnia przychodziłem tu, by uczyć się nim
posługiwać. Dziś potrafiłbym przeszyć ptaka w locie.
Kiedy zaś faktycznie zamachnął się, by rzucić sztyletem
w przelatującego ptaka, chwyciła go za rękę.
- Nie, Innis. Serce by mi pękło, gdybyś zabił to niewinne
stworzenie.
- Kłamiesz. - Wyrwał rękę. - Wy, Anglicy, nie wiecie co
to czułość i litość. Zabijacie i uczycie innych zabijać. Mógł
bym wykrajać ci serce bez mrugnięcia okiem.
Ptak już odleciał, więc z braku żywego celu chłopak za
machnął się i rzucił w kierunku oddalonego drzewa. Ostrze
wbiło się w sam środek sęku i widać było, że taka była in
tencja małego mściciela.
Anna Claire wstrząśnięta była jego zaciekłością. Intuicja
podpowiadała jej, że należy wierzyć jego słowom. Kto wie,
czy tym sękiem nie było w jego wyobrazni jej serce.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]