[ Pobierz całość w formacie PDF ]

trudem ukrywanych szeptów.
- Nie wiem, jak ty to robisz - powiedziała.
- Co?
- Wyglądasz na tak... tak opanowanego.
- Dokładnie to samo pomyślałem o tobie. Uśmiechała się i mrużyła
oczy. Jej zęby błyszczały. Niewiarygodne, ale mimo okoliczności wyglądała na
szczęśliwą.
Tańczyliśmy dobre dziesięć minut. Potem oznajmiła, że pójdziemy do
jej stołu, i skierowała się w jego stronę, nie czekając na moją zgodę. Nie
wyobrażałem sobie, że jej przyjaciele będą zachwyceni moim towarzystwem, i
połowa z nich nie była.
- Siądz i coś wypij, mój drogi kolego - odezwał się jej sąsiad, wyciągając
niezgrabnie rękę po butelkę szampana. - I powiedz mi wszystko o twojej
kampanii, by odwiesić Cranfielda. Roberta mówiła, że walczysz ostro o
przywrócenie licencji.
- Jeszcze nic nie osiągnąłem - stwierdziłem z dezaprobatą.
- Mój drogi chłopcze... - Spojrzał na mnie badawczo wzdłuż swojego
nosa. Był w Gwardii Królewskiej, pomyślałem. Bardzo wielu byłych
gwardzistów spogląda wyłącznie w dół. Jest to przyzwyczajenie związane z
noszeniem tych zasłaniających oczy czap. Miał jasne włosy, był po
czterdziestce, nie odnosił się do mnie nieprzyjaznie. Roberta nazywała go
Bobbie.
Kobieta siedząca po jego drugiej stronie wychyliła się. Jej duże piersi
opadły niebezpiecznie blisko pełnego kieliszka.
- Proszę powiedzieć, co skłoniło pana do przyjścia tutaj? - spytała,
przenikliwie patrząc mocno pomalowanymi oczami.
- Naturalna przekora - odpowiedziałem wesoło.
- Och! - Była zaskoczona. - Jakie niezwykłe...
- Ale trzeba połączyć to z faktem, że nie ma powodu, żebym tu nie
przychodził.
- Podoba ci się tutaj? - zapytał Bobbie. - Chciałem powiedzieć, mój
drogi chłopcze, że jesteś w pewnym sensie w sytuacji lekarza skreślonego z
ewidencji za nieuczciwe postępowanie, który cztery dni po tym zjawia się na
uroczystej imprezie Brytyjskiego Towarzystwa Medycznego.
Uśmiechnąłem się. - Doskonała analogia.
- Bobbie, nie drażnij go - zaprotestowała Roberta.
Bobbie oderwał ode mnie wzrok i spojrzał na nią. - Droga Roberto, ten
chłopczyk nie potrzebuje małych dziewczynek stających w jego obronie. Jest
twardy jak stary dąb.
Wrogo do mnie nastawiony starszy mężczyzna, który siedział obok
różowych piersi, mruknął pod nosem: - Gruboskórny, to miałeś na myśli.
Bobbie usłyszał to i pokręcił głową.
- Ma kręgosłup, a to zupełnie co innego. - Wstał. - Roberto, skarbie,
nie masz nic przeciwko temu, by ze mną zatańczyć?
Wstałem wraz z nim.
- Nie musisz odchodzić, mój drogi chłopcze. Zostań. Skończ szampana.
- Jest pan bardzo miły - powiedziałem zgodnie z prawdą. - Ale w
rzeczywistości przyszedłem tutaj, żeby porozmawiać zjedna lub dwiema
osobami... Jeśli pan pozwoli, spróbuję je znalezć.
Nieznacznie, w formalny sposób, skinął głową. - Pózniej wróć, jeżeli
będziesz miał ochotę.
- Dziękuję bardzo.
Zabrał Robertę na parkiet, a ja wszedłem po schodach na balkon,
który otaczał salę balową. Tutaj też wszędzie stały stoły. Z niektórych miejsc
miało się dobry widok na ludzi znajdujących się poniżej. Poświęciłem trochę
czasu na identyfikowanie gości, patrząc na czubki ich głów.
W sumie było chyba sześćset osób, z czego znałem osobiście około
jednej czwartej. Właściciele koni, trenerzy, dżokeje, stewardzi, dziennikarze,
dwóch lub trzech największych bukmacherów, starterzy, sędziowie,
organizatorzy wyścigów i inni. Wszyscy ze swoimi żonami, przyjaciółmi,
paplającymi gośćmi.
Kessel był wśród nich. Grał rolę gospodarza przy stole, który stał
prawie pode mną. Zaciekawiło mnie, czy od poniedziałku przeszła mu złość,
ale postanowiłem, jeśli to możliwe, tego nie sprawdzać. Rzekomo przekazał
Nokauta Patowi Nikicie, trenerowi, który był zawziętym rywalem Cranfielda.
Dla Cranfielda byłoby to duże upokorzenie. Pogłoska wydawała się
prawdziwa, bo Pat Nikita znajdował się wśród towarzystwa pode mną.
Cranfield i Nikita regularnie oskarżali się nawzajem o sprzedawanie
gonitw i byli skłonni przelicytowywać się złośliwie na każdej aukcji. Stało się
to przedmiotem żartów. Zatem wybierając Nikitę na swojego trenera, Kessel
wyraznie dawał do zrozumienia, że nie wierzył Cranfieldowi i że ja
wstrzymałem jego konia w czasie biegu. Bardzo trudno zmienić takie
przekonanie.
Przy jednym z bardziej wyróżniających się stołów siedział lord Ferth. Z
przejęciem rozmawiał z potężną damą przyozdobioną bladoniebieskimi
strusimi piórami. Pozostałe krzesła wokół tego stołu były wysunięte i puste.
Kiedy obserwowałem ten stolik, muzyka zmieniła się na latynoskie rytmy i
większość towarzystwa wróciła na swoje miejsca. Znałem jedną lub dwie
osoby, ale słabo. Człowieka, którego szczególnie szukałem, wśród nich nie
było.
Dwa stoliki dalej siedział Edwin Byler. Stanowczymi gestami
przywoływał kelnera, żeby ten napełnił kieliszki jego gości. Duma z osobiście
zarobionych pieniędzy nie pozwalała mu samemu podnosić butelki. Jego
kuląca się mała żona, która siedziała po drugiej stronie stołu, wystroiła się w
kwiaty. Była wzruszająco zabawna.
Nie będę jezdził na wyjątkowych koniach Edwina Bylera... %7łal wżarł mi
się w serce bardziej, niż tego chciałem. Usłyszałem szelest za moimi plecami i
poczułem zapach kwiatów, który otaczał Robertę.
- Kelly?
Naprawdę wyglądała wyjątkowo pięknie.
- Kelly... Bobby zasugerował, że powinieneś pójść ze mną na kolację.
- To wspaniałomyślnie z jego strony.
- Wydaje się, że cię akceptuje. Powiedział... - Przerwała nagle. -
Nieważne, co powiedział.
Zeszliśmy schodami do jadalni. Oświetlenie tutaj było znacznie [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • anikol.xlx.pl