[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- A jeśli śledził nas ktoś w toalecie?
- Lenni miał wszystko na oku. Agent, który nas obserwował w samolocie i detektyw
lotniskowy, uważali głównie na wyjście do miasta.
- Co teraz?
- Teraz powinieneś poznać Roberta - wskazał na kierowcę. - Zna rejon Rijksveld jak własną
kieszeń.
- Przecież do baz nie dopuszczają czarnych.
- Właśnie dlatego.
- To też człowiek twojej organizacji?
- Bynajmniej, pracuje dla radykalnej frakcji Kongresu Afrykańskiego, ale wyświadczamy
sobie czasem drobne usługi.
Karmiony przez lata przygodami kapitana Klossa, miałem zgoła fantastyczne mniemanie o
robocie dywersyjnej. W istocie, co najmniej połowę spraw załatwiały pieniądze. One
przygotowywały teren lepiej niż ostrzał artyleryjski, one skutecznie zacierały ślady. Jeszcze raz
mogłem się przekonać, że samotnik Denningham nie działa w absolutnej próżni...
Szpital w Rijksveld jest kompleksem kilkunastu połączonych pawilonów i zatrudnia ponad
tysiąc osób personelu. Pojawienie się jeszcze jednego doktora i pielęgniarki nikogo nie zaskoczyło.
Tym bardziej że nosiliśmy plakietki identyfikacyjne: Susy Smith i doktor Raupert. oraz
legitymowaliśmy się białą cerą, co w tych stronach stanowi lepszą przepustkę niż gdzie indziej
dowód osobisty.
Czy się bałem? U boku Barbary, uśmiechniętej i rozluznionej, jakby wybierała się z wizytą
do manikiurzystki, nie wypadało się bać.
Robert dokładnie opisał nam rozkład szpitala. Zjawiliśmy się tam w porze obiadowej, toteż
panował pewien bałagan ułatwiający nasze poruszanie. Cel rekonesansu stanowił pawilon C,
przeznaczony dla wojskowych i więzniów. Idąc szklanym, klimatyzowanym łącznikiem,
widzieliśmy dwa wozy pełne żołnierzy zaparkowane na dziedzińcu; przy drzwiach stali
wartownicy. Stosunkowo najłatwiejsze było przejście od strony sal operacyjnych. Imponował mi
spokój Barbary. Kim była ta piękna, najwyżej dwudziestoparoletnia dziewczyna z uważnymi
oczami zawodowej pielęgniarki i zmysłowymi ustami kapłanki Wenus? Skąd wytrzasnął ją Burt w
Harare? Przyjechała razem z Lennim. Była kochanką któregoś z nich? Popatrzyłem na zgrabną
linię nóg, ślicznie zarysowany pod kolorowym kitelkiem tyłeczek, i natychmiast zganiłem się w
imieniu Marthy. Biedactwo - znajdowałem się przecież tak niedaleko od niej.
Z sali operacyjnej wyjeżdżał jakiś delikwent o ogolonej czaszce, popychający wózek
pielęgniarz nie zaprotestował gdy ruszyliśmy obok niego. Mijając wartownika, Barbara udała
zajętą kroplówką, a ja ująłem puls chorego. Był słaby, ale równy. Teraz wózek toczył się
korytarzem przypominającym obóz wojskowy. Pod każdą salą siedział wartownik z automatem.
Mimo klimatyzacji pora sjesty wpływała na ogólne rozleniwienie. Strażnicy siedzieli swobodnie,
liczyli muchy lub skubali pielęgniarki. Zastanawiałem się, w której sali może znajdować się David.
Po obu końcach korytarza znajdowały się stalowe kraty, teraz uniesione, lecz jak stwierdził Robert,
opuszczane na noc.
Pielęgniarz zatrzymał się z chorym przed salą numer sześć. Wartownik podniósł się i
warknął coś do chłopaka, żeby jechał dalej, bo na pewno ma zawiezć chorego do dziesiątki, a od
szóstki wara.
- Ma być w szóstce - kategorycznie stwierdziła Barbara. - Prawda, doktorze?
Kiwnąłem głową - mój słowiański akcent zdradziłby mnie w sekundę.
Strażnik był młody, a kapryśny uśmieszek Barbary wyraznie zrobił na nim wrażenie.
Wjechaliśmy do środka. Z pięciu łóżek tylko trzy były zajęte. Jakiś facet z nogą na wyciągu,
mumia przypominająca kokon jedwabnika, a tuż pod oknem ktoś obstawiony aparaturą
reanimacyjną... obandażowana głowa, widoczne jedynie czarne oczy. Te oczy poznałbym zawsze.
Najwyrazniej był przytomny. I chyba mnie rozpoznał. yrenice rozszerzyły się. Na myśl, że
Denningham może zechcieć go wykończyć, przeleciał mnie dreszcz.
- Co tu robicie? - na progu stał niski, szczupły, mocno opalony oficer z dystynkcjami
kapitana.
- Doktor Longfellow polecił nam... - zaczęła Barbara.
- Do dziesiątki! - warknął kapitan. Aypnął na mnie czujnie. - Nowy, co?
- Nasz anestezjolog, doktor Raupert - przedstawiła mnie Barbara.
- Zabierajcie się - tu trzeba spokoju...
Wyjechaliśmy na korytarz i doholowaliśmy pooperacyjny zewłok do dziesiątki. Wracając
korytarzem widziałem, jak kapitan szepce coś do strażnika. Zdrętwiałem. Ale szliśmy dalej
spokojnie.
- Pani zaczeka - dobiegło nagle z tyłu. Znieruchomieliśmy a strażnik nas dogonił. - Kapitan
Maarens chciałby z panią porozmawiać.
- Niech pan wraca, doktorze, i nie czeka na mnie. - Powiedziała Barbara jakby chodziło o
zwykłą randkę.
Inna sprawa, że rzeczywiście chodziło o randkę. Koło sali operacyjnej przedostałem się na
cywilne oddziały i wyszedłem ze szpitala. Na parkingu czekał na mnie Burt.
- No i?
Lekko roztrzęsiony opowiedziałem o Barbarze, o Davidzie, kratach i najeżeniu obiektu
funkcjonariuszami. Barbara zjawiła się po trzech kwadransach. Była uśmiechnięta, lekko
zarumieniona.
- Ma na mnie ochotę - powiedziała - wpadłam w oko kapitanowi Maarensowi. %7łe też
zawsze mam szczęście do bezpieczniaków.
Burt tylko się uśmiechnął.
- Zdaje się, że zrobiłam na nim wrażenie dziewczyny łatwej. Powiedzieliśmy sobie trochę
komplementów. Pytał co robię wieczorem? Stwierdziłam, że mam wolne i przebywam poza
szpitalem. Zmartwił się. On - powiada - musi tkwić tu dzień i noc. Rozumiecie, że nie ciągnęłam
tego tematu. Zapytałam tylko, czy nie jest mu nudno? Westchnął. No to ja zrobiłam małe oczko.
Wiecie, że potrafię wyglądać jak skończona dziwka. Na to on - właściwie mogłabyś się zamienić
dyżurami, zostać na wieczór, moglibyśmy porozmawiać .. Najpierw udałam obrażoną, a potem
powiedziałam, że się zastanowię, że nie wypada i w ogóle. Aykał to wszystko z lekko otwartymi
ustami. Jest dość obleśny, zanadto nawet jak na funkcjonariusza.
- A jeśli wiedziony zawodowym instynktem zechce cię sprawdzić? - zaniepokoiłem się.
- Cóż z tego. Pielęgniarka Susy Smith istnieje naprawdę i nawet jest do mnie podobna.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]