[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Furgonetka z namalowanym na boku uśmiechniętym dzieciakiem podjechała
bliżej. Szyba okienka po stronie pasażera zsunęła się w dół, a Eddie stał przed
wejściem do budynku, z długim cieniem przyklejonym do czubków jego sporto-
wych butów, czekając, co teraz zobaczy twarz czy lufę pistoletu.
* * *
Po raz drugi Roland zniknął z jego umysłu zaledwie pięć minut po tym, jak
urzędnicy w końcu zrezygnowali i wypuścili Eddiego.
Rewolwerowiec jadł, ale za mało, a ponadto powinien się napić i przede
wszystkim zażyć jakieś lekarstwo. Eddie na razie nie mógł dać mu leku, którego
Roland rzeczywiście potrzebował (chociaż prawdopodobnie rewolwerowiec miał
rację; Balazar mógłby mu pomóc. . . gdyby zechciał), ale zwykła aspiryna przy-
70
najmniej obniżyłaby temperaturę jego ciała; Eddie poczuł gorączkę buchającą od
rewolwerowca, gdy ten przysunął się, by przeciąć górną część taśmy izolacyjnej.
Eddie przystanął przed kioskiem z gazetami w głównym terminalu.
Czy tam, skąd przybyłeś, macie aspirynę?
Nigdy o tym nie słyszałem. Czy to czary, czy lekarstwo?
Chyba i jedno, i drugie.
Podszedł do okienka i nabył pudełko bardzo mocnej anacyny. Potem udał się
do baru i kupił dwa potężne hot dogi i podwójną pepsi. Właśnie smarował kieł-
baski musztardą i keczupem (Henry nazywał te długie kanapki godzilla dogami),
gdy nagle przypomniał sobie, że one nie są dla niego. Przyszło mu do głowy, że
Roland mógł nie lubić musztardy i keczupu, mógł być wegetarianinem, a poza
tym te hot dogi mogły go nawet zabić.
Cóż, teraz już jest za pózno doszedł do wniosku. Czując, że Roland coś
mówi lub robi, Eddie miał pewność, że to się dzieje naprawdę. Natomiast gdy
milczał, uparcie powracała przerażająca myśl, że to tylko sen niezwykle reali-
styczny sen, jaki śni mu się podczas lotu 901 boeingiem linii lotniczych Delta.
Roland powiedział mu, że może przenieść pożywienie do swojego świata. Podob-
no udało mu się coś takiego, kiedy Eddie spał. Trudno w to uwierzyć, ale Roland
zapewnił go, że tak było istotnie.
No, cóż, wciąż musimy być bardzo ostrożni rzekł Eddie. Dwaj agenci
urzędu celnego obserwują mnie. Nas. Bez względu na to, gdzie teraz się znajduję.
Wiem, że musimy uważać odparł Roland. Nie dwaj. Jest ich pięciu.
Nagle Eddie doznał najdziwniejszego uczucia. Nie poruszył oczami, ale po-
czuł, że się poruszają. Kierował nimi Roland.
Facet w opiętym podkoszulku, rozmawiający przez telefon.
Kobieta siedząca na ławce i grzebiąca w torbie.
Młody czarnoskóry mężczyzna, który mógłby uchodzić za nadzwyczaj przy-
stojnego, gdyby nie zajęcza warga, tylko częściowo zamaskowana wskutek ope-
racji plastycznej. Oglądał podkoszulki na stoisku, obok którego niedawno prze-
chodził Eddie.
Właściwie niczym się nie wyróżniali, ale mimo to Eddie się domyślił, kim są.
Byli niczym obrazek z dziecinnej układanki raz ułożony, na zawsze pozostaje
w pamięci. Eddie lekko się zaczerwienił, ponieważ Roland zwrócił jego uwagę na
to, co on powinien dostrzec natychmiast a rozszyfrował tylko dwóch. Tych troje
maskowało się lepiej, lecz też nie za dobrze oczy telefonującego, zapatrzone
w wyimaginowany obraz osoby, z którą rozmawiał, bacznie spoglądały wokół. . .
i, pozornie przypadkowo, co chwila kierowały się na Eddiego. Kobieta z torebką
nie znalazła tego, czego szukała, a jednak nie zrezygnowała z dalszych poszuki-
wań, lecz robiła to bez końca. Klient zaś zdążyłby już co najmniej dziesięć razy
obejrzeć każda koszulkę na obrotowym wieszaku.
71
Nagle Eddie poczuł się tak, jakby znów miał pięć lat i bał się przejść przez
ulicę, dopóki Henry nie wezmie go za rękę.
Nieważne uspokajał go Roland. I nie martw się o jedzenie. Jadałem ży-
we owady, przynajmniej żywe na tyle, że niektóre z nich zbiegały mi do żołądka.
Taak odparł Eddie ale to jest Nowy Jork.
Zaniósł hot dogi i colę na sam koniec baru i stanął plecami do głównego holu.
Potem zerknął w kierunku lewego rogu. Owalne lustro wybrzuszało się tam, jak
superczułe oko. Widział w nim wszystkich śledzących go agentów, lecz żaden
z nich nie znajdował się dostatecznie blisko, żeby zdołał dostrzec kanapki i colę.
I bardzo dobrze, gdyż Eddie nie miał pojęcia, co teraz nastąpi.
Połóż tę astynę na chlebie z mięsem. Potem wez wszystko w dłonie.
Aspirynę.
Dobrze. Nazywaj to żabim skrzekiem, jeśli chcesz. . . Eddie. Tylko zrób to.
Wyjął anacynę z plastikowej torebki, którą wcześniej wepchnął do kieszeni,
i już miał wsunąć pudełko do hot doga, gdy uświadomił sobie, że Roland będzie
miał problemy nie tylko z otwarciem pudełka, ale i z wyjęciem z niego proszków.
Zrobił to sam: wytrząsnął trzy tabletki na papierową serwetkę, zastanowił się
i dodał jeszcze trzy.
Trzy teraz, trzy pózniej. Jeśli będzie jakieś pózniej.
W porządku. Dziękuję.
I co teraz?
Wez to wszystko w dłonie.
Eddie ponownie zerknął w wypukłe lustro. Dwaj agenci niedbałym krokiem
[ Pobierz całość w formacie PDF ]