[ Pobierz całość w formacie PDF ]

swoją przewagę. Mężczyzna ugiął się pod ciężarem mojego ciała i
właśnie wtedy, kiedy byłem pewien zwycięstwa, stało się coś
niezwykłego. Poczułem, że lecę do przodu. Uderzyłem głową o ścianę
i oszołomiony zwaliłem się na podłogę. Po chwili znów stałem na
nogach, ale drzwi zdążyły się zamknąć za moim przeciwnikiem.
Szarpnąłem za klamkę, okazało się jednak, że zostaliśmy zamknięci
na klucz. Wyrwałem Poirotowi słuchawkę.
 Recepcja? Proszę zatrzymać mężczyznę wychodzącego z hotelu.
Jest wysoki, nosi płaszcz i kapelusz. To przestępca.
Kilka minut pózniej usłyszałem jakiś hałas na korytarzu. Ktoś
przekręcił klucz i otworzył drzwi naszego pokoju. Zobaczyłem
kierownika hotelu.
 Złapaliście tego człowieka?  spytałem.
 Nie, proszę pana. Nikt nie wychodził.
 Musiał go pan minąć na schodach.
 Nikogo nie mijaliśmy. Nie mogę zrozumieć, w jaki sposób ten
człowiek uciekł.
 Sądzę, że jednak kogoś pan minął  wtrącił się do rozmowy
Poirot.  Może któregoś z pracowników hotelu?
 Tylko kelnera z tacą.
 Aha!
Ton głosu mojego przyjaciela był bardzo wymowny.
 Teraz rozumiem, dlaczego miał na sobie płaszcz zapięty aż pod
brodę  mruknął Poirot pod nosem, kiedy wreszcie pozbył się
kierownika hotelu.
 Bardzo mi przykro, Poirot  bąknąłem zawstydzony.  Już
myślałem, że go rozłożyłem.
 To był jakiś japoński chwyt, jak sądzę. Nie martw się,
przyjacielu. Wszystko poszło zgodnie z planem& jego planem. Tego
właśnie chciałem.
 Co to?  Mówiąc to, rzuciłem się na mały, brązowy przedmiot
leżący na podłodze.
Był to niewielki portfel z brązowej skóry. Musiał wypaść naszemu
gościowi podczas szamotaniny. W środku znalazłem dwa rachunki
wystawione na nazwisko pana Felixa Laona i złożony kawałek
papieru. Serce zaczęło mi bić szybciej. Okazało się, że trzymam w
ręce wydartą z notesu kartkę, na której zapisano ołówkiem kilka słów.
Następne spotkanie rady odbędzie się w piątek, o godzinie
jedenastej, przy ulicy des Echelles 34.
Informację podpisano wielką czwórką.
Mieliśmy piątek. Zegar na kominku wskazywał dziesiątą
trzydzieści.
 Mój Boże! Cóż za okazja!  zawołałem.  Los wreszcie
uśmiechnął się do nas. Musimy natychmiast tam pojechać. Mamy
naprawdę wielkie szczęście.
 A więc po to tu przyszedł  mruknął Poirot.  Teraz wszystko
rozumiem.
 Co rozumiesz? Chodzmy, Poirot! Przestań marzyć! Poirot
spojrzał na mnie i uśmiechając się lekko, pokręcił głową.
 Mam pozwolić złapać się w pułapkę? Nie! Oni są przenikliwi,
ale nie dorównują Herkulesowi Poirot.
 O co ci chodzi?
 Mój przyjacielu, zastanawiałem się właśnie, w jakim celu
złożono mi tę wizytę. Czy nasz gość miał nadzieję, że uda się mnie
przekupić? Albo zastraszyć? Zmusić do rezygnacji z zadania, które
przed sobą postawiłem? Trudno w to uwierzyć. Po co więc tu
przyszedł? Teraz rozumiem jego plan: dobry, świetny. Udawał, że
chce mnie przekupić i zastraszyć, nie próbował uniknąć walki, a
wszystko po to, żeby w nie budzący podejrzeń sposób zgubić portfel i
zastawić na mnie pułapkę. Rue des Echelles, godzina jedenasta? Nie
sądzę, mon ami! Herkules Poirot nie da się tak łatwo złapać.
 Wielkie nieba!  westchnąłem.
Poirot również nie był zadowolony.
 Jednego tylko nie rozumiem.
 Czego?
 Chodzi o czas, Hastings. Gdyby chcieli zwabić mnie w pułapkę,
byłoby to łatwiejsze w nocy. Dlaczego dzisiaj przed południem?
Czyżby dzisiaj miało się coś wydarzyć? Coś, o czym Herkules Poirot
nie powinien wiedzieć? Zobaczymy. Nie ruszę się stąd, mon ami.
Dzisiaj nigdzie nie idziemy. Tutaj zaczekamy na to, co musi się stać.
O jedenastej trzydzieści otrzymaliśmy wezwanie. Była to mała
niebieska koperta. Poirot otworzył ją i podał mi list od pani Olivier,
słynnej chemiczki, którą odwiedziliśmy poprzedniego dnia w związku
ze sprawą Hallidaya. Prosiła nas o natychmiastowe przybycie do
Passy.
Udaliśmy się tam bezzwłocznie. Pani Olivier przyjęła nas w tym
samym małym saloniku, co poprzednio. Tak samo jak poprzedniego
dnia uderzyła mnie wielka silą emanująca z tej kobiety. Pani Olivier,
godna następczyni Becquerela i małżeństwa Curie, miała pociągłą
twarz zakonnicy i płonące oczy. Od razu przeszła do rzeczy.
 Wczoraj wypytywaliście mnie panowie w sprawie zniknięcia
pana Hallidaya. Teraz dowiaduję się, że wróciliście do mojego domu
drugi raz i rozmawialiście z moją sekretarką, Inez Veroneau. Inez
wyszła z panami i dotąd nie wróciła.
 To wszystko, madame?
 Nie, panowie, to jeszcze nie wszystko. Wczoraj w nocy włamano
się do laboratorium i skradziono wartościowe dokumenty. Złodzieje
chcieli się dostać do czegoś bardziej cennego, ale nie udało im się
otworzyć dużego sejfu.
 Madame, powiem pani prawdę. Pani była sekretarka, madame
Veroneau, to w rzeczywistości hrabina Wiera Rosakow, wytrawna
złodziejka. To ona była odpowiedzialna za zniknięcie pana Hallidaya.
Jak długo pracowała u pani?
 Pięć miesięcy. Jestem zaskoczona tym, czego dowiaduję się od
pana.
 To wszystko prawda. Czy wykradzione dokumenty łatwo było
znalezć, czy też sądzi pani, że w kradzież zamieszany jest ktoś z
pracowników? [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • anikol.xlx.pl