[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Mnóstwo innych jednak, czy to starych, czy młodych, rzucało na nich ukradkowe
spojrzenia. Doprawdy, wicehrabiego nie dało się nie zauważyć. Biła od niego energia,
radość życia i pogarda dla wszystkiego, co porządne i stateczne. A ona była jedyną
kobietą, z którą wczoraj zatańczył. Ona, Lauren Edgeworth, ucieleśnienie
stateczności.
Nie powinno jej to pochlebiać!
Wicehrabia wyprowadził kariolkę z szeregu powozów, nim jeszcze zatoczyli
pełny krąg. Trochę za szybko, jak osądziła, czując przygnębienie na myśl o powrocie
na Grosvenor Square, gdzie trzeba mu będzie wyraznie dać do zrozumienia, że nie
życzy sobie dalszych przejawów jego galanterii.
Nie mogła się jednak powstrzymać od pytań, choć nie były one w dobrym tonie.
- Dlaczego poprosił mnie pan wczoraj do tańca? Dlaczego właśnie mnie?
Przecież zaraz potem pan odszedł. Dlaczego przysłał mi pan róże po tym jednym
jedynym spotkaniu? Dlaczego zabrał mnie pan dziś na przejażdżkę?
Och, pytań było dużo, w dodatku brutalnie szczerych. Rzecz niewybaczalna!
Milczał, a ona czuła coraz większe zakłopotanie i nawet nie zauważyła, że nie skręcił w
stronę parku, lecz w boczną alejkę, wiodącą w bardziej zadrzewioną część parku.
Kiedy to stwierdziła, było za pózno na protesty. Najpierw tańczyła walca z osławionym
hultajem, potem wybrała się z nim na przejażdżkę, a wreszcie pozwoliła mu się
wywiezć w jakieś odludne miejsce!
- Chyba od dawna nie spojrzała pani w lustro - odezwał się w końcu.
- Przecież na balu było mnóstwo kobiet ładniejszych ode mnie. I dużo
młodszych.
- Nie mówię o wieku, tylko o urodzie. Jeśli pani nie widziała, że jest
najpiękniejszą kobietą na balu, to widocznie nie zagląda pani do lustra.
- Nonsens. - Pochlebstwa zawsze ją irytowały. Aase na nie panny również. A to
jej się dostało! Najpiękniejsza na balu, też coś! Dróżka wiodła do kotlinki okolonej
potężnymi dębami, których konary stykały się w górze niczym sklepienie.
- Najpiękniejsze są pani oczy. - Spojrzał na nią z ukosa. - Nigdy nie widziałem
tak pięknych i w takim kolorze.
Wszystko to było wysoce niestosowne, ale cóż, sama tego chciała.
- Chyba pan coś o mnie wie. Ktoś musiał mnie panu wskazać, skoro wiadomo
panu, co się wydarzyło rok temu. Zapewne więc kierowała panem ciekawość.
Spojrzał na nią bystro.
- Czy chciałem zatańczyć z porzuconą przy ołtarzu panną młodą? Mam
nadzieję, że w Newbury jest duży park, a Kilbourne biega po nim w kółko, chłoszcząc
się bez litości, bo jak ostatni głupiec ożenił się z kimś innym - na pewno pod wpływem
impulsu - i stracił szansę związku z panią.
Skarciła się w myśli surowo za satysfakcję, jaką sprawiły jej te słowa. Od
przeszło roku czuła się taka nieatrakcyjna!
- Jest pan w błędzie. On się ożenił z miłości. - Jechali teraz przez gęsty, zielony
cień. Lauren opuściła parasolkę, nie składając jej jednak.
- Czyżby pani zamierzała za niego wyjść bez miłości? - Znów rzucił jej szybkie,
przenikliwe spojrzenie.
Lauren uniosła podbródek i spojrzała przed siebie. Jak mogła dać się wciągnąć
w tę pułapkę?
- To było impertynenckie pytanie, hrabio.
- Najmocniej przepraszam, ale co Kilbourne stracił, ja zyskałem. Poprosiłem
panią do tańca, bo uderzyła mnie pani uroda i koniecznie chciałem panią poznać.
Posłałem róże, bo po tańcu mogłem już tylko wrócić do domu i przeleżeć pół nocy,
myśląc o pani. Złożyłem dzisiaj wizytę i zabrałem panią na przejażdżkę, bo gdybym
pani nie ujrzał, przez całą resztę lata nie potrafiłbym ani na jawie, ani we śnie myśleć
o nikim innym.
Spojrzała na niego bez słowa, bo gniew odebrał jej mowę. Czyż on ją ma za
głupią gąskę?!
- Hrabio - odezwała się chłodno - żaden dżentelmen nie kpiłby sobie w ten
sposób z damy. Ostrzegano mnie, że pan nim nie jest, i właśnie się o tym
przekonałam. Niech pan łaskawie odwiezie mnie na Grosvenor Square.
Miał tyle tupetu, żeby zerknąć na nią i zaśmiać się cicho.
- No cóż, zadała mi pani pytanie. - Przełożył lejce do prawej ręki, a lewą ujął jej
dłoń i uniósł do ust. - A niegrzecznie byłoby skłamać.
- Przypuszczam - jej ton był lodowaty - że chciał mnie pan złowić na zuchwały
komplement, bo jestem porzuconą narzeczoną. Chciał się pan zabawić moim
kosztem, ale nic z tego nie wyszło. Przyjechałam do Londynu, żeby asystować księżnej
Portfrey, która wkrótce zostanie matką. Nie mam najmniejszego zamiaru szukać
męża, a gdyby nawet, to nie stanę się łatwą zdobyczą dla kogoś takiego jak pan.
- Kogoś takiego jak ja... - Lauren zdała sobie nagle sprawę, że jadą prosto ku
bramie parkowej. - Naopowiadano pani o mnie strasznych rzeczy. No i na własne oczy
widziała pani tę scenę w parku. Sam przyznałem, że złamałem bratu nos i że
wypędzono mnie z rodzinnego domu. Jak sądzę, moje szanse na dalszą znajomość z
panią są znikome.
- Zdecydowanie. - Wyjechali już spomiędzy drzew i słońce zaświeciło im prosto
w oczy.
- Złamała mi pani serce. - Mimo tych słów wciąż widziała w jego oczach lekkie
rozbawienie.
- Wątpię, czy pan w ogóle je ma.
%7ładne z nich nie powiedziało już ani słowa. Gdy kariolka w kilka minut pózniej
stanęła przed drzwiami domu, a lokaj podbiegł do koni, Lauren musiała pozwolić, by
wicehrabia zsiadł, obszedł powozik, a następnie pomógł jej zejść z wysokiego
siedzenia. Lecz nawet wtedy nie dane jej było zachować godności, gdyż chwycił ją
obiema rękami w pasie i postawił na bruku. Co prawda nie przycisnął jej do siebie, jak
się ze zgrozą przez moment spodziewała, ale i tak odległość między nimi wyniosła
ledwie parę centymetrów. Spojrzała na niego oburzona.
- Dziękuję za przejażdżkę - powiedziała uprzejmie. - Do widzenia. Uśmiechnął
się szeroko.
- To ja pani dziękuję. - Dopiero wtedy zdjął dłonie z jej talii i skłonił się przed
nią elegancko. - Au revoir, panno Edgeworth.
Drzwi frontowe już się otwierały. Powers zauważył, że wróciła. Lauren weszła
na schody, a potem do holu, powoli i z godnością. Nie obejrzała się za siebie ani razu.
4
- Kto to to taki, ten Sutton? - spytał Farrington. - A, owszem, znam go niezle.
Byliśmy na jednym roku w Oksfordzie. Spłataliśmy razem parę niezłych figli, nim
odziedziczyłem tytuł, stając się głową rodziny, filarem społeczeństwa i nieznośnym
starym nudziarzem.
- W przyszłym tygodniu zaprosisz go do swojej loży w teatrze. Na spotkanie z
kolegami - mruknął Kit. - Oczywiście z narzeczoną. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • anikol.xlx.pl