[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Nie mieliśmy zbyt wiele czasu, by porozmawiać. Ale
teraz chcę, byś wiedział, że nie miałam całego orszaku ko¬
chanków. W Miami byłam z kimś przez dwa lata. Rok temu
zerwaliśmy ze sobą.
-
Powiesz mi, dlaczego?
Rebeka usiadła i skrzyżowała ramiona.
- Właściwie nie wiem. Sądzę, że on też nie wiedział. Był
miły, rozsądny. Miał niby wszystko, czego kobieta mogłaby
oczekiwać od mężczyzny. Czegoś mu jednak brakowało. Te¬
raz wiem, czego.
- Mianowicie? - spytał z zainteresowaniem:
- Namiętności - odparła, pieszcząc dłońmi ciało Ralei-
gha. - Namiętności i wszystkiego, co się z tym wiąże, a co ty
doskonale rozumiesz.
Ujął ją za ręce i ucałował je.
- Tak - przyznał. - Byłem żonaty z miłą kobietą, która
przez sześć lat próbowała... dopasować się do mnie. Rebeko,
z nikim nie było mi tak, jak z tobą.
Przez chwilę patrzyli sobie w oczy w pełnym porozu¬
mieniu.
- Mogę cię o coś prosić? - szepnęła.
Skinął głową, czując narastające pożądanie.
Przekazała mu na ucho swoje życzenie, dokładnie wyjaś¬
niając szczegóły. Nie zamierzał jej niczego odmawiać, chciał
się tylko upewnić.
- Teraz? - zapytał.
99
100
NIESPOKOJNY DUCH
- Raleighu Hanlonie, czy musisz pytać? Nie wiesz, że
mają to być najszczęśliwsze święta ze wszystkich, jakie dotąd
przeżyłeś?
Sięgnęła po następne opakowanie prezerwatyw, rozerwała
je i podała Raleighowi.
- Nawet gdybym miała zostać aresztowana - dodała.
ROZDZIAŁ
ÓSMY
Głębia namiętności Raleigha zdumiewała ją i inspirowała
zarazem. Rebeka pieściła go wargami, a on wędrował palcami
po jej włosach, szepcząc słowa miłości, które zamieniały noc
w senne marzenie. Tyle że marzenie nigdy nie bywa tak cu¬
downe jak ich akt miłosny.
Po raz pierwszy w dorosłym życiu Rebeka czuła, że na¬
deszło spełnienie. Całowała dłoń Raleigha, wpatrując się
w choinkowe światła.
- Jesteś wyjątkowo milczący - zauważyła.
- O czym
myślisz?
- Przecież potrafisz czytać w myślach - odparł.
- Owszem - przyznała z powagą. - Lecz teraz przepro¬
wadzam test.
Raleigh przesunął dłonią po jej biodrze i przyciągnął ją do
siebie.
- No dobrze, myślałem o tym, jak się kochaliśmy. O tym,
że wiesz, co lubisz i nie masz oporów, by o to prosić. I o tym,
że umiesz zgadnąć, co ja lubię, zanim zdążę o tym po¬
wiedzieć.
Rebeka uśmiechnęła się z zadowoleniem i położyła sobie
rękę Raleigha na piersi, zachęcając go do dalszych pieszczot.
Miał rację. Wzajemnie uprzedzali swoje pragnienia, docierali
do ukrytych tęsknot i cudownie spełniali swoje marzenia.
NIESPOKOJNY
DUCH
-
Raleigh - szepnęła tylko po to, by usłyszeć jego imię.
- Nigdzie się nie wybieram - odrzekł, łaskocząc ją w szy¬
ję, aż zachichotała. - Ale chciałbym cię jeszcze o coś spytać.
-
Proszę bardzo.
-
Skąd to się w tobie wzięło?
- Nie rozumiem.
- Ten... duch, który przenika wszystko co robisz.
Zastanowiła się przez chwilę, a potem wybuchnęła śmie¬
chem. Ciągle trzymając go za rękę, wskazała na choinkę.
- Myślę, że to się zaczęło pod takim drzewkiem jakieś
dwadzieścia dwa lata temu.
Raleigh wsparł się na ramieniu, by sceptycznie popatrzeć
na choinkę i na Rebekę.
- Miałaś wtedy sześć lat. Czy ja w ogóle chcę tego słu¬
chać?
- Przecież umierasz z ciekawości - zauważyła, przewra¬
cając go na poduszkę. - Dorastałam z dworna braćmi i siostrą
w bardzo tradycyjnej rodzinie. Chłopcy brali lekcje karate,
a dziewczynki uczyły się tańca Oni pracowali na podwórzu,
my w kuchni. Moja siostra nigdy tego nie kwestionowała, ja
- owszem.
- Oczywiście - wtrącił Raleigh.
- Ale nauczyłam się z tym żyć. Nie wytrzymywałam tyl¬
ko w czasie świąt Bożego Narodzenia, bo Mikołaj przynosił
mi te wszystkie nie chciane lalki i robótki do haftowania,
a braciom samochodziki i elektryczną kolejkę, z tymi wspa¬
niałymi tunelami, małymi mostami i drzewkami - ciągnęła,
siedząc.
Raleigh z trudem powstrzymał uśmiech, widząc, jak prze¬
żywała swoją opowieść.
102
NIESPOKOJNY
DUCH
- Były tam również cudowne krówki, latarenki i ludziki
w małych domkach.
—Życie jest niesprawiedliwe - stwierdził Raleigh.
- Masz rację. Siadywałam na kolanach Świętego Mikołaja
i przez cztery Jat próbowałam mu wyjaśniać, dlaczego chcia¬
łabym mieć własną kolejkę. Mówiłam, że bracia nie pozwa¬
lają mi dotykać swoich zabawek. Przestań się śmiać - zawo¬
łała, uderzając Lekko Raleigha łokciem w pierś. - Nie wyob¬
rażasz sobie, jak to jest gdy o północy schodzi się po scho¬
dach, i porywa spod choinki kolejkę. Pomyśl, jaka byłam
wściekła, gdy w ciemnościach przyłapywali mnie bracia i... [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • anikol.xlx.pl