[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Każdy mebel został wypolerowany tak dokładnie, że popo-
łudniowe słońce wpadające zza okien odbijało się od drew-
nianych powierzchni. Kanapa wzbogaciła się o dodatkowe
poduszki. A na domiar wszystkiego z kuchni dochodził za-
pach duszonego na wolnym ogniu kurczaka, co podrażniło
pusty żołądek Sama.
Szedł za Michelle. Był jak obcy we własnym domu. Na-
tomiast ona najwyrazniej czuła się tu jak u siebie. Zaprowa-
dziła go do pokoju gościnnego, w którym zamierzał urządzić
dziecinny. Zamurowało go w progu.
W ciągu krótkich trzech dni zamieniła to pomieszczenie
w pokój z dziecięcych marzeń. Aóżeczka ustawiła obok sie-
bie, żeby dziewczynki się nawzajem widziały. Między nimi
znajdował się biały stolik, na którym stała lampa i leżały
dwie czy trzy książeczki. Obok umieściła fotel bujany. Ocza-
mi wyobrazni widział, jak ktoś się w nim wygodnie rozsiada
i opowiada dzieciom bajki.
Sufit był bladobłękitny, z kilkoma białymi chmurkami
rzuconymi na to tło. Niebo schodziło aż do połowy ścian.
Poniżej Michelle namalowała biały płotek. Czerwone, żółte
i pomarańczowe kwiaty wyglądały spomiędzy sztachet, dzię-
ki czemu pokój robił wrażenie ogrodu. Były tu jeszcze dwie
komody i przewijarka.
Na Boga, ciekawe, co by zrobiła z tym pokojem, gdyby
miała tydzień, pomyślał Sam.
Wolno obrócił się i spojrzał na nią z nieukrywanym za-
S
R
chwytem. Robiła wrażenie zdenerwowanej. Chyba nie była
pewna jego reakcji. Bała się, że posunęła się za daleko?
- Niesamowite - stwierdził, obchodząc pokój dookoła
i podziwiając jej dzieło z różnych miejsc.
- Podoba ci się? - zapytała z wyrazną ulgą.
- A czy to się może nie podobać?
Posadził Plujkę w jednym z łóżeczek. Dziewczynka na-
tychmiast złapała miękką, pluszową owieczkę, która leżała
obok, i wgryzła się w jej ucho. Była głodna. Pewnie, przecież
zwymiotowała wszystko, co dzisiaj zjadła.
- Coś mi się zdaje, że pracowałaś dwadzieścia cztery
godziny na dobę.
Wzruszyła lekceważąco ramionami.
- Nie uważasz, że trochę przesadziłam? - zapytała Mi-
chelle, przyglądając się malowidłom na ścianach i suficie.
- Chyba trochę mnie ponio... - zamilkła i spojrzała na niego
niepewnie.
Coś w nim znowu drgnęło. A niech to diabli. Nie wolno
mu znowu pójść tą ścieżką.
Więc zamiast jakiejś dowcipnej uwagi, powiedział tylko:
- Dziękuję. Jestem ci bardzo wdzięczny.
Na jej twarzy odmalowała się ulga. Zrozumiała sygnał.
Mogli rozmawiać o wszystkim, tylko nie o tym, co kiedyś
ich łączyło.
- Cała przyjemność po mojej stronie - oznajmiła. - Jeśli
chcesz, mogę zostać jeszcze trochę, żeby pomóc ci je nakar-
mić i położyć spać.
Wiedział dobrze, że powinien odmówić. Najlepiej by by-
S
R
ło, gdyby poszła sobie do domu. Natychmiast. Dopóki jesz-
cze był gotów ją puścić.
- Byłoby miło - powiedział jednak.
A Michelle się do niego uśmiechnęła. W odpowiedzi na
to przeszył go dreszcz od stóp do głów. Od razu się zorien-
tował, że popełnił kolejny błąd.
Tymczasem ona zajęła się jedną z dziewczynek. Nachyliła
się nad nią w łóżeczku. Spojrzała przez ramię na Sama i po-
wiedziała:
- Nie powiedziałeś mi jeszcze, jak one mają na imię.
Sam z trudem oderwał wzrok od jej ponętnego ciała. Prze-
stań, powtarzał sobie w myślach. Przestań się torturować.
Umyślnie odwrócił się tyłem do obrazu, jaki tworzyła pochy-
lając się nad łóżeczkiem Beksy.
- Marie i Beth - odpowiedział na jej pytanie.
- Która jest która?
- Tu mnie masz.
- Co? - Michelle się wyprostowała, obróciła na pięcie
i spojrzała na niego z niedowierzaniem. - Chcesz powie-
dzieć, że ich nie rozróżniasz?
Popatrzył na nią, a potem zaczął się bronić.
- Sama im się przyjrzyj. Są jak dwie krople wody.
Michelle popatrzyła na dziewczynki. Miękkie, czarne
włoski, dołki w policzkach, wielkie, niebieskie oczy. Rzeczy-
wiście, były identyczne. Ale nie można ich mylić.
- Musisz je jakoś odróżniać.
- Wiem. - Nachmurzył się, po czym dodał: - Mam swój
system. Przynajmniej na jakiś czas.
S
R
- Tak? A cóż to za system?
Wyprostował się i potarł dłonią policzek, na którym już
kładł się ciemny cień zarostu.
- Zdejmij buty - rozkazał szorstko.
Michelle gapiła się na niego w osłupieniu, usiłując cokol-
wiek zrozumieć.
- Zdejmij Beksie buty. Zdejmij je.
- Nazywasz ją Beksą?
- To przezwisko do niej pasuje - powiedział, gdy dziew-
czynka zaczęła się zbierać do kolejnego wybuchu płaczu.
- Nie uważasz?
Michelle odruchowo schyliła się nad łóżeczkiem i pokle-
pała dziecko po plecach.
- A jak nazywasz drugą?
- Plujka.
- Sam!
Zbulwersowana Michelle spojrzała na słodką twarzyczkę
dziecka w drugim łóżeczku.
- Gdybyś mogła zobaczyć, co zrobiła z moim mundurem,
to byś się tak nie dziwiła. Posłuchaj - ciągnął dalej Sam,
podczas gdy Michelle mierzyła go wzrokiem, z którego jasno
[ Pobierz całość w formacie PDF ]