[ Pobierz całość w formacie PDF ]

czego nie znam i czego nie rozumiem. Będę cię wielbił, szanował i ufał ci, jak długo mi
pozwolisz. - Przykląkł na jedno kolano. - Będę się liczył z twoim zdaniem, choć nieko-
niecznie muszę się z nim zgadzać. I nieważne, co się wydarzy, ale zawsze będę po twojej
stronie. Będę gotował ci jajka, tak jak lubisz, i nosić najcięższy sprzęt. Będę cię kochał w
dzień i w noc i kiedy tylko znajdziesz dla mnie choć ze trzy minuty. - Gdy zaśmiała się
przez łzy, dodał na koniec: - Zrobię to wszystko, bo cię kocham, doktor Kate Dickson.
Desperacko i szaleńczo. Pokocham cię jeszcze mocniej, jeśli coś powiesz.
Uciszyła go pocałunkiem. Tak bardzo marzyła o tych cudownych ustach!
- Kochasz mnie? - spytała.
- Całym sercem.
- Chcesz się ze mną ożenić?
- Jeśli się zgodzisz. Zrozumiem, jeśli odmówisz.
- Ale Tulloquay i tak będzie moje?
- Tak. - W jego oczach błysnął niepokój.
Pochyliła głowę, przypomniała sobie zielonooką dziewczynkę, o której marzyła
tamtego ranka.
- Chcę zostać panią McMurtrie - powiedziała miękko. - Chcę mieć z tobą dzieci.
Wychowywać je tutaj bez względu na to, jaką przyszłość sobie wybiorą. Czy zostaną
farmerami, rybakami, naukowcami, politykami...
- A prawnikami?
- Okej, prawnikami. - Uśmiechnęła się. - Ważne, żeby były szczęśliwe i miały
gdzie wrócić. Do swojego domu, gdzie mama i tata zawsze będą na nie czekać.
R
L
T
- Zawsze?
- Dopóki śmierć nas nie rozłączy. - Zadumała się na moment. - Ale to nie wszyst-
ko, Grant. Zwierzętom też należy się ochrona.
- Negocjujesz warunki?
- Jak bardzo ci zależy?
- Godzę się na wszystko, co tylko zechcesz.
- W takim razie się zgadzam. - Rzuciła mu się w ramiona. - Choć prawdę mówiąc,
to nie były oświadczyny.
- Zaraz to naprawię. - Otworzył pudełeczko i wyjął złoty pierścionek.
- To twojej mamy - szepnęła.
- Tak.
- Zamierzałeś mi go wysłać?
- Nikt inny nie mógłby go nosić.
- A gdybym odmówiła?
- Odesłałabyś go, ale dla mnie już zawsze byłby twój. Nosiłbym go na sercu.
Chciała się uśmiechnąć, lecz bała się, że zaraz zaleje się łzami.
- Miałeś go przy sobie przez całe życie.
- Teraz będę miał ciebie. A ty pierścionek. - Spoważniał. - Katherine Dickson, czy
wyjdziesz za mnie i pozwolisz mi zrehabilitować się za to, jaki byłem?
Wstrzymała oddech. Przed jej oczami przesuwały się kolejne obrazy. Pierwszy
uśmiech Granta. Ich pierwszy pocałunek. Wszystkie drgnienia jej serca. Czy na tym po-
lega miłość? Gdy człowiek ma świadomość, że w każdej chwili może wszystko stracić,
lecz wie, że warto było podjąć ryzyko? Te chwile absolutnej pewności i całkowitego po-
rozumienia, cud, który się nie skończy?
Czy tak było z jej rodzicami? Co z tego, że byli ze sobą tylko kilkanaście pięknych
lat, jeśli było warto? Jest tylko jeden sposób, żeby się przekonać.
- Tak. - Poczuła ucisk w gardle.
Ten pocałunek wynagradzał przeszłość i obiecywał przyszłość. Smutek i żal roz-
pływały się w zapomnieniu, ulatywały w niebyt. Zadrżała, czując na sobie ciepłe dłonie
Granta.
R
L
T
- Mój pokój już jest pusty - wyszeptała.
- Nie szkodzi. Pójdziemy do mnie.
Gdy wychodzili z garażu, kątem oka dostrzegła, jak jej przyszły mąż, tata zielono-
okiej dziewczynki, unosi lewą rękę, a drugą przykłada do serca, jakby pozdrawiał ojca.
Dziękował mu.
Zamrugała, bo już wcześniej widziała ten gest, lecz w tej samej chwili Grant
uśmiechnął się do niej promiennie i wyciągnął rękę. Serce jej zabiło, nogi zrobiły się jak
z waty.
I wszystkie myśli odfrunęły jak liście spadające z drzew.
R
L
T [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • anikol.xlx.pl